Starcie gigantów dawnej opozycji zostało szeroko i głośno zapowiedziane: „10 lipca idziemy razem z Lechem Wałęsą, będziemy za, a nawet przeciw" – buńczucznie ogłosił na Twitterze Władysław Frasyniuk. „Jeśli świat obiegną obrazki szarpanego przez policję Lecha Wałęsy, będę się cieszył" – deklarował Krzysztof Łoziński, przywódca KOD. Swój udział w kontrmanifestacji smoleńskiej zapowiedzieli między innymi Stefan Niesiołowski, Henryk Wujec i Andrzej Celiński. Po drugiej stronie barykady stanął Jarosław Kaczyński, wraz z tym gronem byłych dysydentów, którzy dziś związani są z PiS. Ci z kolei mają dawnych opozycjonistów związanych z KOR za „agentów" i „zdrajców" pierwszej Solidarności.
W weekend okazało się jednak, że były prezydent trafił na badania do szpitala. Dobrze się stało, że niemłody Wałęsa nie został sfotografowany jako osoba wynoszona przez policję III RP. Jeśli ktoś z tego powodu był rozczarowany, to znaczy, że pojedynek ogląda głównie przez pryzmat rozgrywek krótkodystansowych i infotainmentu.
Niezależnie od intencji byłych dysydentów ich wypowiedzi wydają się do siebie osobliwie podobne. Oceniane na chłodno – budzą zaniepokojenie. Przy okazji wydarzeń związanych z 10 lipca uderzająca jest bowiem degeneracja szlachetnej niegdyś idei antypolityki. Na naszych oczach rewolucja Solidarności – zresztą ku bolesnej obojętności młodych Polaków – kończy bowiem pożerać własne dzieci.
PRL roku 2017
„Czuję się jak w stanie wojennym" – wyjaśniał w ostatnich dniach Frasyniuk. Niektórzy sięgali pamięcią dalej. „Ja idę na Krakowskie Przedmieście. (...) Idę, jak w 1968. I później" – wyjaśniał Celiński. Słuchając wypowiedzi podczas tzw. miesięcznicy i kontrdemonstracji, momentami odnosiło się wrażenie, iż w najlepsze żyjemy w PRL. Jedni przywoływali czasy Władysława Gomułki i Edwarda Gierka, inni z kolei Stanisława Kani i generała Wojciecha Jaruzelskiego. Jarosław Kaczyński w swoim przemówieniu nawet rzucił passus o „walce o prawa obywatelskie".
Wszystkich jednak przelicytował fantazją Michał Kamiński, który snuł wizję nowych „komitetów obywatelskich", które tak jak kiedyś komunistów, wreszcie pokonają PiS. Co ciekawe, tym samym uciekł się do argumentacji zwykle kojarzonej z partią Kaczyńskiego, a mianowicie pragnienia powtórki roku 1989. Po 30 latach wolnej Polski dysydencka przeszłość wywiera wpływ na język realnej polityki. Dlaczego?