Emmanuel Macron, protekcjonista w szatach Europejczyka

Co już wiemy o europejskich pomysłach Emmanuela Macrona? Te dotyczące gospodarki na razie idą w niebezpiecznym kierunku. Gdyby podać je bez całej retoryki, to trudno byłoby odróżnić Macrona od Le Pen.

Aktualizacja: 28.06.2017 21:49 Publikacja: 27.06.2017 19:37

Macron ma konkretne pomysły na gospodarkę, ale nie wiadomo kiedy coś zaproponuje

Macron ma konkretne pomysły na gospodarkę, ale nie wiadomo kiedy coś zaproponuje

Foto: AFP

Macromania ogarnęła proeuropejskie elity. Francuski prezydent ma być tym silnym człowiekiem, który wprowadzi Europę na nowe tory. Nie ma już śladu po zeszłorocznym pesymizmie, gdy Brytyjczycy zagłosowali za wyjściem z UE, Donald Trump wygrał wybory w USA, a Marine Le Pen szła w górę we francuskich sondażach. Nie ma też miejsca na wątpliwości, czy projekt europejski zmierza w dobrym kierunku.

Dziś znów wszyscy są Europejczykami, a sprawił to nowy prezydent Francji Emmanuel Macrone. Nominalnie ani socjalista, ani konserwatysta, ani liberał, bo do żadnej z tych rodzin politycznych nie chce zgłaszać akcesu, a do rządu zaprosił polityków wszystkich partii głównego nurtu. Faktycznie protekcjonista, jeśli takie słowo istnieje w słowniku. Jeśli nie, należałoby je tam wprowadzić, a w definicji napisać: „francuski polityk dowolnej formacji politycznej".

Inicjatywy legislacyjne

Od zaprzysiężenia minęło ponad miesiąc, od drugiej tury wyborów parlamentarnych, które dają mu większość w Zgromadzeniu Narodowym i mandat do przeprowadzania reform, zaledwie dziesięć dni. Macron ma ambitne pomysły rynkowe na francuską gospodarkę, ale nie wiadomo, co konkretnie zaproponuje i czy mu się to uda. Natomiast to, co widać na froncie europejskim, to mieszanka europejskiej retoryki z typowo francuskim dążeniem do ograniczenia działania rynku wewnętrznego i zamknięcia UE na globalizację. Tym bardziej niebezpieczna, im dokładniej oklejona proeuropejskimi etykietami.

Co już teraz wiemy o europejskich pomysłach Macrona? Mamy jego hasła z kampanii, które zawsze należy traktować ostrożnie. Ale mamy też pierwsze wypowiedzi nowego prezydenta, już po wyborach parlamentarnych. I pierwsze inicjatywy polityczne i legislacyjne. Te dotyczące gospodarki na razie idą w niebezpiecznym kierunku. Gdyby podać je bez całej retoryki, to trudno byłoby odróżnić Macrona od Le Pen. W wywiadzie udzielonym kilku europejskim dziennikom, w tym „Gazecie Wyborczej", Macron mówi: „Z czego wziął się brexit? Z pracowników z Europy Wschodniej, którzy przyjeżdżali i zabierali pracę Brytyjczykom". Powtarza więc najgorsze stereotypy powielane przez eurosceptyków, uznając za fakt, że Polacy zabierali pracę Brytyjczykom. Dalej jest jeszcze gorzej: „Czy myślą państwo, że mogę wytłumaczyć francuskiej klasie średniej, że zamyka się firmy we Francji, żeby zainstalować się w Polsce, bo tam jest taniej? I że nasze firmy budowlane zatrudniają Polaków, bo mniej się im płaci? Ten system nie działa prawidłowo".

Nowy prezydent nie zamierza zatem tłumaczyć Francuzom, że konkurencja niższymi kosztami pracy jest czymś dobrym i równie uprawnionym, jak konkurencja wynikająca z przewagi technologicznej, czy zakumulowanego przez wieki kapitału, z czego przecież skwapliwie korzystają francuskie firmy inwestujące w Polsce czy sprzedające nam swoje produkty. On uważa, że system, w którym francuscy pracownicy są mniej konkurencyjni, należy zmienić. Nie poprzez zwiększenie ich konkurencyjności, ale poprzez stawianie barier na wspólnym rynku.

Mandat do reform

I widać już konkretne inicjatywy legislacyjne. To Francja złożyła dwa tygodnie temu na forum unijnym wniosek o zaostrzenie dyrektywy o pracownikach delegowanych, i tak już bardzo restrykcyjnej we wcześniejszej wersji zaproponowanej przez Komisję Europejską i kontestowanej przez grupę krajów naszego regionu na czele z Polską. To z inicjatywy Paryża Bruksela przedstawiła kuriozalny pakiet transportowy, który już po trzecim dniu podróży każe traktować kierowcę tira na europejskich drogach jak pracownika delegowanego i wypłacać mu pensję według zasad kraju, przez który przejeżdża. Wreszcie to Francja namówiła szefa Komisji Europejskiej Jeana-Claude'a Junckera do przedstawienia na unijnym szczycie propozycji ograniczenia inwestycji z krajów trzecich, w domyśle Chin.

Gdy rozmawiam z francuskimi dziennikarzami, tłumaczą mi, że Macron wcale nie jest przeciwnikiem rynku wewnętrznego czy globalizacji. Ale potrzebuje zmian w Unii, żeby pokazać wyborcom we Francji, iż troszczy się o ich interesy. Ustępstwa ze strony Unii dałyby mu wtedy mandat do przeprowadzania bolesnych reform we własnym kraju. – Jeśli jemu się nie uda, to następna będzie Le Pen – brzmi dalsza część tego wywodu.

Prawdopodobnie takich właśnie argumentów używa prezydent Francji w rozmowach z szefem KE, bo ten bez żadnej refleksji przedstawia suflowane mu rozwiązania. Widać także duże poparcie ze strony Berlina, który potrzebuje Paryża jako sojusznika w projekcie europejskim. Wszyscy inni też życzą dobrze Macronowi, bo dla nikogo – nawet dla Kaczyńskiego czy Orbana – Le Pen na czele Francji nie jest dobrą opcją.

Unia stawia granice

Jednak to zauroczenie Macronem wcale nie musi być trwałe. Są granice ustępstw wyznaczone fundamentalnymi interesami poszczególnych krajów. Widać to było w czasie szczytu UE, który odrzucił pomysł motywowanych politycznie ograniczeń dla inwestycji zagranicznych. Dla krajów północy Europy był to o jeden krok za daleko.

Również debata nad transportem pokazała, że traktowanie kierowców jak pracowników delegowanych jest nie do przyjęcia nie tylko dla Polski, ale dla wielu krajów Europy Zachodniej. Macron musi mieć świadomość, że inni przywódcy też mają swoje elektoraty i swoich przeciwników politycznych, nawet jeśli nie zawsze są nimi nacjonaliści pokroju Marine Le Pen.

W rozmowach z dyplomatami narodowymi w Brukseli słychać już ostrzeżenia, że nie będzie czeków in blanco dla francuskiego prezydenta. Macron musi wreszcie pokazać, że podejmuje trudne decyzje u siebie, zanim zechce meblować europejskie podwórko według francuskich wzorców.

Macromania ogarnęła proeuropejskie elity. Francuski prezydent ma być tym silnym człowiekiem, który wprowadzi Europę na nowe tory. Nie ma już śladu po zeszłorocznym pesymizmie, gdy Brytyjczycy zagłosowali za wyjściem z UE, Donald Trump wygrał wybory w USA, a Marine Le Pen szła w górę we francuskich sondażach. Nie ma też miejsca na wątpliwości, czy projekt europejski zmierza w dobrym kierunku.

Dziś znów wszyscy są Europejczykami, a sprawił to nowy prezydent Francji Emmanuel Macrone. Nominalnie ani socjalista, ani konserwatysta, ani liberał, bo do żadnej z tych rodzin politycznych nie chce zgłaszać akcesu, a do rządu zaprosił polityków wszystkich partii głównego nurtu. Faktycznie protekcjonista, jeśli takie słowo istnieje w słowniku. Jeśli nie, należałoby je tam wprowadzić, a w definicji napisać: „francuski polityk dowolnej formacji politycznej".

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej