Kleiber: Globalizacja – samo zło czy samo dobro?

Sens integracji jest niepodważalny, ale to od nas zależy, jakie będą jej koszty.

Aktualizacja: 31.05.2017 22:33 Publikacja: 31.05.2017 00:01

Kleiber: Globalizacja – samo zło czy samo dobro?

Foto: Fotorzepa

173 lata temu w Liverpoolu pewien brytyjski parlamentarzysta wygłosił do zebranego tłumu emocjonalne przemówienie broniące projektu zlikwidowania ceł na importowane artykuły spożywcze. W swej argumentacji udowadniał, że wolny handel najbardziej znacząco poprawi sytuację robotników, rzemieślników i handlarzy, a nie tylko bogatych właścicieli przedsiębiorstw – ciekawe, że już wtedy były takie podejrzenia!

Dzisiaj, po tylu latach i tylu doświadczeniach, coraz częściej odnoszę wrażenie, że inaczej niż w przypadku owego parlamentarzysty rozumienie zalet integracji jest u wielu polityków w zaniku. Udowadniają to dobitnie kampanie wyborcze prowadzone w ostatnim okresie w wielu krajach.

Warto więc sobie uświadomić, że wstrzymanie procesu globalizacji jest czymś zupełnie odmiennym od prób nadania mu zmodyfikowanego, sprawiedliwszego charakteru. Powiedzmy dobitnie – przekonanie zagorzałych krytyków, że globalizacja służy wyłącznie korporacjom i bogatym elitom jest z gruntu fałszywe. Czy jednak jest rzeczywiście tak, jak chcieliby jej zwolennicy, że stwarza ona bezprecedensowe możliwości poprawy losu wszystkich ludzi na świecie?

Sięgnijmy do najnowszej historii. Przyspieszenie współpracy międzynarodowej po drugiej wojnie światowej było spektakularne – eksport towarów i usług wzrósł z 8 proc. światowego PKB w roku 1950 do ponad 20 proc. pół wieku później. Setki milionów Chińczyków wyszło z biedy, jest faktem dynamiczna transformacja gospodarcza takich krajów, jak Irlandia bądź Korea Południowa. USA kierują ponad 50 proc. swego eksportu do państw, z którymi mają zawarte umowy o wolnym handlu, mimo że gospodarki tych krajów nie tworzą nawet 10 proc. światowego PKB.

Zyski i straty

Otwartość ma wiele zalet. Migracje pracowników z krajów biednych do krajów rozwiniętych wpływają na ich osobiste losy i wspomagają rozwój krajów ich aktualnego pobytu. Dobrym przykładem może tu być Wielka Brytania, gdzie według statystyk finansom publicznym tylko w pierwszej dekadzie obecnego wieku nowi imigranci przysporzyli prawie 30 mld euro dochodu. Globalizacja stwarza olbrzymie możliwości przyspieszonego rozwoju także krajom rozwijającym się, w których bezpośrednie inwestycje zagraniczne zwiększają konkurencyjność gospodarki, a transfer pieniędzy zarobionych przez pracujących za granicą stanowi często bardzo istotną pozycję w państwowym budżecie. Szerokie kontakty mają także istotny wpływ na kształtowanie się w tych państwach pożądanych zachowań społecznych – poparcia dla idei demokracji, rozumienia kulturowych odmienności czy szacunku dla praw człowieka.

Wszystkie powyższe zalety nie chronią nas przed stawianiem pytania o ponoszone koszty i ich rozkład między współpracującymi państwami i wewnątrz nich. Fakty są znane. W bogatych krajach to utrata miejsc pracy, zamykanie firm niedających sobie rady, uszczerbki budżetowe związane z rejestracją firm w krajach innych od macierzystych, często w tzw. rajach podatkowych czy liczne przypadki naruszania praw własności intelektualnej.

W krajach biednych negatywne konsekwencje to trwała emigracja najzdolniejszych obywateli, naruszająca ekosystemy eksploatacja lokalnych bogactw naturalnych, nierzadko niehumanitarne warunki pracy w międzynarodowych korporacjach czy silne wpływy tych korporacji na lokalną politykę. Zilustrujmy na przykładzie USA typowy problem państw bogatych, kształtujący niewątpliwie społeczne nastroje, zresztą bezwzględnie wykorzystane np. w ostatnich wyborach prezydenckich.

Jest oczywiste, że globalizacja niejako automatycznie wywołuje potrzebę zawierania umów o wolnym bądź choćby uprzywilejowanym handlu. Takie umowy zawarte przez USA z Chinami, Japonią czy Meksykiem wpłynęły znacząco na rynek pracy w USA. Według szacunków status kraju uprzywilejowanego przyznany Chinom doprowadził w okresie ostatnich dwu dekad do utraty 3,2 miliona miejsc pracy, w przypadku Japonii – 900 tys. miejsc pracy, w przypadku Meksyku zaś stratę ocenia się na 680 tys.

W połączeniu z manipulacjami kursem walutowym wydatki Amerykanów na kupno towarów w samych tylko Chinach sięgają 400 mld dolarów rocznie, przykładając się do sumarycznego deficytu handlowego USA na poziomie 500 mld dolarów rocznie. Podobne problemy ma Wielka Brytania, w tym przypadku wykorzystane przez polityków przy okazji referendum w sprawie Brexitu.

Strzał w opony

Przyjrzyjmy się niedawno opublikowanym przez Paterson Institute for International Economics szacunkom dotyczącym konsekwencji gospodarczego protekcjonizmu. Okazuje się, że w 40 różnorodnych, uwzględnionych w badaniu krajach zakaz międzynarodowego handlu spowodowałby zmniejszenie siły nabywczej w 10-procentowej grupie najbogatszych obywateli o 28 proc., ale w 10-procentowej grupie najbiedniejszych – aż o 63 proc.! Przykładem efektów ograniczeń w handlu może być decyzja prezydenta Obamy z roku 2009 wykluczająca import do USA chińskich opon. Decyzja ta ze względu na wyższe koszty produkcji obciążyła amerykańskich konsumentów kwotą około 1,1 mld dol. rocznie, tworząc w USA tylko 1,2 tys. miejsc pracy. Jak łatwo policzyć, koszt stworzenia jednego miejsca pracy zbliżony był do miliona dolarów...

Mówi się, że globalizacja rozwija się w sposób chaotyczny i w istocie pozbawiony kontroli. Trudno się z tym zgodzić. Według szacunków „The Washington Post" w ostatnich paru latach państwa należące do grupy G20 wprowadziły ponad 1,2 tys. regulacji ograniczających otwartość gospodarczej współpracy, w ponad 160 państwach wprowadzono podatki na importowane towary. W połączeniu z aktywną polityką państwa na rynku pracy, skutkuje to z zasady rezultatami czytelnie udowadniającymi przyszłość gospodarczej otwartości.

Przykładem do naśladowania mogą być Niemcy z konsekwentnie prowadzoną polityką zawodowego doskonalenia pracowników w sektorach narażonych na globalną konkurencję. Znacznie gorzej pod tym względem jest w USA czy Wielkiej Brytanii, mimo istnienia w obu krajach specjalnych funduszy na podobne działania.

Podkreślmy, że globalizacja nie dotyczy tylko gospodarki. Jest ona przecież z definicji odejściem od izolacjonizmu i zmianą w sposobach współpracy nie tylko gospodarczej, ale także politycznej, naukowej czy kulturalnej. Wielkim wyzwaniem jest umiejętne godzenie powstających wspólnych rynków z kulturową tożsamością lokalnych społeczności. Innym zagrożeniem, gorąco dyskutowanym i mającym podobne korzenie, jest sprawa masowych transgranicznych migracji ludności i możliwości jej asymilacji w państwach o zasadniczo różnych tradycjach kulturowych, mogąca prowadzić do różnorodnych konfliktów z terroryzmem włącznie.

Niezależnie od naturalnego niejako konfliktu między wspólnotą interesów a lokalną specyfiką globalizacja wydaje się być jednak nieuchronna. Nieznający granic przepływ informacji, łatwość podróżowania i doświadczana na co dzień atrakcyjna różnorodność oferty handlowej czynią z niej zjawisko niezbywalne czy wręcz „naturalne".

Co oczywiście nie oznacza, że w okresie dekady czy nawet dłużej nie może ona być w krajach bogatych niekorzystna dla niektórych grup społecznych, w krajach biednych mieć szkodliwe konsekwencje np. dla środowiska naturalnego, we wszystkich zaś wywoływać komplikacje kulturowe. Pole dla łagodzącej kłopoty, mądrej polityki w poszczególnych państwach jest więc olbrzymie – odpowiedź na pytanie czy potrafimy podołać temu wyzwaniu jest na wagę przyszłości całej naszej cywilizacji.

Autor jest profesorem nauk technicznych, wiceprezesem Europejskiej Akademii Nauk i Sztuk, ambasadorem Komisji Europejskiej ds. Nowej Narracji dla Europy

173 lata temu w Liverpoolu pewien brytyjski parlamentarzysta wygłosił do zebranego tłumu emocjonalne przemówienie broniące projektu zlikwidowania ceł na importowane artykuły spożywcze. W swej argumentacji udowadniał, że wolny handel najbardziej znacząco poprawi sytuację robotników, rzemieślników i handlarzy, a nie tylko bogatych właścicieli przedsiębiorstw – ciekawe, że już wtedy były takie podejrzenia!

Dzisiaj, po tylu latach i tylu doświadczeniach, coraz częściej odnoszę wrażenie, że inaczej niż w przypadku owego parlamentarzysty rozumienie zalet integracji jest u wielu polityków w zaniku. Udowadniają to dobitnie kampanie wyborcze prowadzone w ostatnim okresie w wielu krajach.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej