Kuisz: Polityczna tradycja wycinania w pień

Po rządach PiS – zamiast o Trybunale Stanu – warto byłoby pomyśleć o komisji pojednania narodowego

Aktualizacja: 18.04.2017 23:14 Publikacja: 18.04.2017 19:02

Kuisz: Polityczna tradycja wycinania w pień

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Liderzy Platformy Obywatelskiej po cichu liczą już chyba, że w następnym parlamencie nie będzie Nowoczesnej. Niedawne wotum nieufności dla rządu nie zaszkodziło Prawu i Sprawiedliwości, osłabiło natomiast wizerunkowo ugrupowanie Ryszarda Petru. Nowoczesna została zepchnięta do roli słabszego pomocnika w głosowaniu, który potulnie drepcze za innymi – i dodatkowo traci posłów. Podobny efekt przyniesie wniosek o wotum nieufności dla szefa resortu obrony w tym tygodniu.

Czasy post-PiS

PO ma talent do konsolidowania obozu PiS. Polska prawica jest w istocie podzielona, tak w obrębie samej partii, środowisk medialnych i intelektualnych, jak i międzypokoleniowo. Pożądane byłoby faktyczne osłabianie PiS tak, aby wytracił pęd do kolejnych „reform", czyli prawnego demontażu autonomii kolejnych instytucji. A jednak, zamiast np. próbować grać na podziały w obrębie szeroko rozumianej prawicy, PO pod Grzegorzem Schetyną woli podążać za logiką partyjną. Schemat działania jest reaktywny, zatem bardzo prosty. Najpierw trzeba pokonać konkurentów po stronie opozycji i konsolidować własne szeregi. W istocie to tylko czekanie, aż PiS sam się zużyje.

Doskonale wiadomo, co ten mało wyrafinowany plan oznacza na przyszłość. Po ewentualnej przegranej PiS w wyborach wahadło zdecydowanie wychyli się w drugą stronę. Dzisiejsze nowe kadry będą bezwzględnie odsuwane od władzy na wszystkich szczeblach. Z wyjątkiem socjalnych rozwiązań typu 500+ większość reform czy pseudoreform zostanie cofnięta bez względu na koszty. To będzie negatyw polityki PiS.

Zgodnie z logiką odwetu na stanowiska powrócą ci sami, czy podobni, słabi merytorycznie ministrowie, skądinąd znani ze schyłkowej fazy rządu Ewy Kopacz (jak choćby Teresa Piotrowska). Byle tylko ktoś reprezentował retorycznie linię anty-PiS, wszystko będzie wybaczone i zapomniane. Będzie to zaproszenie dla wszelkiej maści politycznych konformistów. Po raz kolejny odbywać się będzie „odzyskiwanie" Rzeczypospolitej.

Krzesło a sprawa polska

Przeszłość ciąży na aktualnej polityce w sposób jednocześnie trywialny i poważny. W swojej autobiografii Jarosław Kaczyński wspomina „aferę krzesłową" w mieszkaniu Jacka Kuronia. Trywialna sytuacja nieporozumienia o to, kto gdzie i na czym ma usiąść, nie tylko została zapamiętana przez lidera PiS. Przypomina ona o osobistych niechęciach z czasów opozycji, sięgających lat 70. i 80. Silne namiętności polityczne, zrodzone w ramach własnego obozu, mają ogromne znaczenie w każdym kraju. Nasza differentia specifica związana jest z przekonaniem, iż poświęcenia w walce z komuną dają niezmiennie nie tylko polityczny, ale i moralny tytuł do sprawowania władzy.

Niezależnie od tego, jak wiele rozprawiać będziemy o polityce w XXI wieku czy Unii Europejskiej, walkę symboliczną o „miejsce w historii" prowadzą dziś w Polsce ludzie urodzeni w latach 40. XX wieku. Jarosław Kaczyński (ur. 1949) czy Antoni Macierewicz (ur. 1948) atakują – cokolwiek to oznacza – Polskę Adama Michnika (ur. 1946) czy Lecha Wałęsy (ur. 1943). W tej grze dziś Grzegorz Schetyna ani Ryszard Petru w ogóle się nie liczą.

Tytuł do swoich radykalnych reform PiS wywodzi z przeszłości. Nie ma żadnego innego usprawiedliwienia dla bezwzględnej walki z instytucjami III RP niż walka z „postkomunistycznym układem". To w istocie jedyne oficjalne wyjaśnienie zarzucenia ewolucyjnych zmian na rzecz, jeśli nie „rewolucji", to przynajmniej prawnego i kadrowego potrząsania segmentami państwa – od administracji publicznej aż po rozmontowanie sądownictwa. A język starszych liderów przejmują następnie młodsi. Choć trudno w to uwierzyć, podczas kolejnych wystąpień o ileż później urodzony wicepremier Mateusz Morawiecki (rocznik 1968) powtarza z pełnym przekonaniem, iż w XXI wieku walczy z postkomunistycznym układem. I przypomina epizody z czasów opozycji, gdy był bardzo młodym człowiekiem.

Styropian zamiast szlachectwa

W 1908 r. pod Bezdanami miał miejsce słynny napad na rosyjski pociąg pocztowy. Byli zabici i ranni. Akcję z czasem nazwano „akcją czterech premierów". Wzięli w niej bowiem udział Józef Piłsudski, Aleksander Prystor, Walery Sławek i Tomasz Arciszewski, których roli nikomu nie trzeba przypominać. I nie trzeba nikomu przypominać, iż w II RP byli równi i równiejsi. Historycy zauważali, że tradycje powstańcze i legionowe w narracjach odrodzonego państwa nie tylko pozwoliły zmyć hańbę rozbiorów, ale także dały sanacyjnemu obozowi możliwość moralnej uzurpacji prawa do sprawowania silnej władzy.

Po 1989 r. na przemian szydzono i wychwalano tzw. styropian, jednak ostatecznie moralną legitymacją do władzy nie było członkostwo w PZPR. Mamy 2017 rok, mija 28 lat od przełomu 1989 r., a w wśród najważniejszych zasług uprawniających do sprawowania funkcji politycznych nadal wymienia się działalność w opozycji demokratycznej, działalność w latach 1980–1981 i internowanie. Odznaczenia czy specjalne emerytury dla osób, które się poświęcały dla wspólnoty z narażeniem życia lub zdrowia, zwykle nie budzą wątpliwości – jednakże ma to sens, dopóki nie wywodzi się z przeszłości moralnych praw do demolowania państwa.

A „heraldyka" czasów Solidarności ma znaczenie dla rozstawiania ludzi na szachownicy życia publicznego w Polsce. „Resortowe dzieci" to przecież tylko skundlony odpowiednik „Liber chamorum". Wobec ładunku historyczno-politycznego moralizatorstwa w języku PiS – i to w duchu tradycji romantycznej – język opozycji wywiedziony tylko z pola nauk prawnych i ekonomii, przynajmniej w tej chwili, wydaje się politycznie mdły. Na tym polu – historii i polityki – opozycja w ogóle nie potrafi skutecznie ugodzić programu partii Kaczyńskiego.

Choroba toczy polską politykę

Polska choroba znana z XX powraca w XXI wieku. Jej objawy są następujące: zasługi z czasów opozycji równają się specjalnym prawom w warunkach demokracji. W najbardziej skrajnej interpretacji – to danie moralnego prawa do wywracania ustroju w naszym kraju. W wersji „hard" w 1926 roku, w wersji „soft" od jesieni 2015 roku. Dalsze objawy: w imię jakiegoś rzekomego „uzdrowienia polityki" demolujemy to, co już zostało zbudowane. Agresywny, pouczający ton „ojców założycieli". Uznawanie politycznego kompromisu za kompromitację. Przyznawanie sobie tytułu do nazywania oponentów w grze partyjnej „zdrajcami ojczyzny".

Predyspozycje psychiczne i struktury zachowań części byłych opozycjonistów przekładają się na wieczne pragnienie zaczynania Polski „od początku". Dziś PiS chciałby powtórki z obalenia komuny, z nowymi aktorami i w nowych dekoracjach.

Otóż III RP bezdyskusyjnie wymaga pewnych reform, a sprzątanie po PiS-ie mogłoby być do tego okazją. Jednak podstawą udanych zmian politycznych w ostatnim 30-leciu w innych krajach europejskich była – „o, zgrozo!" – zgoda ponadpartyjna i uczciwe porozumienia z przedstawicielami organizacji społecznych. Podstawy dla „flexicurity" w Danii (1990) czy programu reform Petera Hartza („Agenda 2010" rządu Gerharda Schroedera) w Niemczech to porozumienie różnych partii politycznych oraz sił społecznych. To kompromis na rzecz rozwoju państwa, a nie nieprzejednane wycinanie przeciwnika w pień.

Prawdopodobnie największą zmianą w polskiej kulturze polityczno-prawnej byłoby zaakceptowanie realnego pluralizmu po monopartyjnych rządach PiS. Do tego jednak PO, czy jakaś koalicja, po wygranej musiałaby wykazać się pewną wspaniałomyślnością, przynajmniej wobec urzędników na średnim i niższym szczeblu.

Może nawet zamiast wywijać Trybunałem Stanu – warto byłoby pomyśleć o jakiejś komisji pojednania narodowego. Nie dla umoralnienia polityki, ale dla przygotowania gruntu do przeprowadzenia skutecznych reform na długie lata. Jak na przykład budowa systemu emerytalnego, której nie wysadzi w powietrze następna ekipa – jedynie dlatego, że przygotowała ją inna partia polityczna...

Tylko wtedy III RP miałaby szansę stanąć na trwalszym fundamencie na przyszłość, przynajmniej od strony polityki krajowej. Jednak widząc kadry dzisiejszego PO – i dobijanie Nowoczesnej, której członkowie to potencjalni koalicjanci – trudno być wielkim optymistą.

Autor jest redaktorem naczelnym „Kultury Liberalnej", adiunktem na Wydziale Prawa i Administracji UW. Współkierownik projektu polskiego w St. Antony's College, University of Oxford.

Liderzy Platformy Obywatelskiej po cichu liczą już chyba, że w następnym parlamencie nie będzie Nowoczesnej. Niedawne wotum nieufności dla rządu nie zaszkodziło Prawu i Sprawiedliwości, osłabiło natomiast wizerunkowo ugrupowanie Ryszarda Petru. Nowoczesna została zepchnięta do roli słabszego pomocnika w głosowaniu, który potulnie drepcze za innymi – i dodatkowo traci posłów. Podobny efekt przyniesie wniosek o wotum nieufności dla szefa resortu obrony w tym tygodniu.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej