Państwo polskie nie zdało egzaminu przed Smoleńskiem, w czasie Smoleńska i po nim. Dziś taka tragedia, jaka wówczas się wydarzyła, jest jeszcze bardziej prawdopodobna. I winne są temu obie strony sporu politycznego.
Jarosław Kaczyński ma rację, oskarżając PO o skandaliczne zachowania i zaniedbania, które poprzedzały wydarzenia z 10 kwietnia 2010 roku. Bałagan, który panował w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego, niefrasobliwość służb specjalnych, ze szczególnym uwzględnieniem BOR, gorszący konflikt z Pałacem Prezydenckim, zły stan wyszkolenia pilotów, brak nowoczesnych maszyn lotniczych – to wszystko, i wiele innych rzeczy, działo się w państwie rządzonym przez PO.
Bez jeńców
Prawdą jest, że Donald Tusk podjął grę z Putinem, mającą na celu upokorzenie polskiego prezydenta; że wierzył, iż tak można. Prawdą jest także i to, że jego najbliższy współpracownik spotykał się w moskiewskich restauracjach z „siłowikami", wypraszając wcześniej nawet tłumaczkę, i ustalał zasady tej gry. Tego wszystkiego nie wymyślili sobie ludzie z Nowogrodzkiej. To miało miejsce. W państwie Platformy Obywatelskiej i Donalda Tuska.
Ale też jest i druga strona medalu – bo prawdą jest także i to, że Lech Kaczyński leciał do Smoleńska rozpocząć z przytupem kampanię prezydencką. Właśnie dlatego jego przeciwnicy polityczni chcieli mu to utrudnić. Walczył z obozem władzy w sposób zawzięty i zdeterminowany – tak samo zawzięcie i zdeterminowanie, jak w latach 2005–2007 wspierał obóz rządzący swojego brata. Obie strony wykorzystywały instrumenty państwa do tej wyniszczającej Rzeczpospolitą wojenki. Platforma, korzystając z pomocnej dłoni podanej przez Putina, a PiS, nieco wcześniej, z usług „wycieraczki SLD", jak kiedyś był łaskaw określić Samoobronę Kaczyński, oraz z pomocy „agenta Moskwy", jak swego czasu mówił o o. Rydzyku.
Ta wojenka nie tylko nie ustąpiła, ale jeszcze nasiliła się po Smoleńsku. Najpierw PO zrobiła wszystko, by obsadzić swoimi ludźmi każdy urząd, który został osierocony po tragedii smoleńskiej, a potem PiS rozpoczął, po zakończonej kampanii prezydenckiej, proces dyfamacji swoich konkurentów, odbierając im za każdym razem prawo moralne do sprawowania władzy, kwestionując demokratyczny charakter jej zdobycia oraz oskarżając o zdradę narodu, współudział w zamordowaniu 96 osób oraz o bycie targowicą. Nie aluzyjnie. Wprost.