Massimiliano Signifredi: Bezpieczeństwo nie może być wymówką

Czy państwu może zagrażać kobieta z dzieckiem bez nogi – pyta przedstawiciel chrześcijańskiej wspólnoty Massimiliano Signifredi.

Aktualizacja: 08.03.2017 19:16 Publikacja: 07.03.2017 18:20

W lutym 2016 r. do Włoch przyleciała pierwsza grupa uchodźców z Aleppo. Witał ich ówczesny szef MSZ,

W lutym 2016 r. do Włoch przyleciała pierwsza grupa uchodźców z Aleppo. Witał ich ówczesny szef MSZ, a dziś premier Włoch Paolo Gentiloni (po prawej).

Foto: Comunita di Sant'Egidio

W ciągu roku od uruchomienia korytarza humanitarnego przetransportowaliście do Włoch ok. 700 potrzebujących pomocy uchodźców. A macie przywieźć jeszcze 300 osób. Dlaczego zaangażowaliście się w ten projekt?

Massimiliano Signifredi ze Wspólnoty Sant’Egido w Rzymie: Nasza wspólnota powstała prawie pół wieku temu. Od początku łączy modlitwę, służbę ubogim i pokój. W latach 80. otworzyliśmy we Włoszech szkołę dla cudzoziemców. Wśród pierwszych uczniów było bardzo wielu imigrantów z Polski i o tym warto pamiętać. Dziś ta szkoła ma 10 tys. uczniów, którzy uczą się za darmo. Jednak w pewnym momencie zaczęliśmy się zastanawiać czy to wystarczy, kiedy ludzie umierają w Morzu Śródziemnym. Inspiracja przyszła od papieża Franciszka, który w pierwszą podróż poza Rzym wybrał się na Lampedusę Byliśmy tam obecni od jakiegoś czasu, będąc świadkami ogromnego cierpienia ludzi. Na Lampedusie papież jasno powiedział, że jako chrześcijanie nie możemy być obojętni wobec dramatu uchodźców. To był dla sygnał, że to co robimy do tej pory nie wystarczy, że trzeba robić coś dla tych, którzy są zmuszeni do podróży śmierci przez Morze Śródziemne. Stąd pomysł otwarcia korytarzy humanitarnych.

Trudno wam było przekonać włoski rząd do tego pomysłu?

Szczerze mówiąc, rząd nie miał na to ochoty. Włochy są na granicy Europy i są dla ludzi uciekających przed wojną swego rodzaju ziemią obiecaną. Nasz kraj przyjął w ostatnich latach kilka tysięcy osób, które przybyły tu nielegalnie. Stąd była pewna niechęć zwłaszcza, że wśród tych ludzi było wielu tzw. migrantów zarobkowych. Ale ogromną ich część stanowią autentyczni uchodźcy uciekający przede wszystkim przed wojną. Oni płacą tysiące dolarów, zapożyczając się lub sprzedając majątek życia całych rodzin, by w koszmarnych warunkach, urągających godności człowieka, przypłynąć do Europy i zacząć w niej nowe życie. Wielu ginie, w zeszłym roku utonęło 5 tys. osób. My chcieliśmy pokazać, że prawdziwi uchodźcy mogą do nas przyjechać bez potrzeby narażania życia. I przekonywaliśmy do tego nasz rząd przez ponad rok.

Jak ostatecznie udało się przekonać rządzących?

Rząd dostrzegł potencjał tego projektu i zrozumiał, że tylko przez korytarz humanitarny prawdziwi uchodźcy mogą wydostać się z piekła w sposób legalny i bezpieczny. Doszło do konsensusu, nawet w przypadku partii radykalnie przeciwnych przyjmowaniu uchodźców. Wszyscy przekonali się, że jest to odpowiedź na dwie potrzeby: solidarności i bezpieczeństwa. Pierwszą grupę uchodźców witał na lotnisku ówczesny minister spraw zagranicznych, a dziś premier Włoch Paolo Gentiloni. Wydaje mi się też, że rządzący utwierdzili się w tym, że decyzja była słuszna, gdy papież Franciszek w kwietniu ub. roku z greckiej wyspy Lesbos zabrał do Watykanu trzy rodziny z sześciorgiem dzieci.

W Polsce są obawy, że nie jesteśmy w stanie sprawdzić uchodźców względem bezpieczeństwa. Boimy się, że wśród nich znajdą się terroryści, bojownicy Państwa Islamskiego. Na ile zasadne są te obawy?

Nie można ich lekceważyć. Dlatego w naszym przypadku wnikliwa kontrola uchodźców ma miejsce jeszcze przed przyjazdem do Europy. Przygotowujemy listę osób, która jest sprawdzana najpierw przez personel włoskiego konsulatu, a potem także przez nasze służby. Oni dokładnie badają kim jest osoba, która chce do nas przyjechać. Wszyscy kandydaci są kontrolowani, zostawiają odciski palców, są fotografowani, a ich zdjęcia rozsyłane są do wszystkich służb w Europie. Jest to proces, który daje gwarancje bezpieczeństwa. Rozumiemy obawy, ale czy naprawdę państwo może powiedzieć, że kobieta z dzieckiem, które straciło nogę w czasie bombardowań, jest zagrożeniem dla jego bezpieczeństwa? Bezpieczeństwo nie może stać się murem, nie może być wymówką odmawiania pomocy potrzebującym. Terroryści mają środki na to, by pokonać mur. Autentyczni uchodźcy pozostaną po drugiej stronie.

Do kogo w pierwszej kolejności jest kierowana pomoc?

Uchodźcy są wybierani według jasnych kryteriów, zapisanych w porozumieniu między Wspólnotą Sant’Egidio, Kościołami protestanckimi i rządem włoskim. Pierwsze kryterium to ludzie najsłabsi, bardziej potrzebujący niż inni. Co to oznacza? Na przykład samotne matki z dziećmi, te, o których Biblia mówi: sieroty i wdowy. Ich mężowie zginęli na wojnę albo zostali porwani. W drugiej kolejności są rodziny z niepełnosprawnymi dziećmi, osoby poważnie chore, niepełnosprawni i starsi, którzy nie mają dzieci ani wnuków. Sami nie dadzą sobie rady. Nasi ludzie, którzy są na miejscu w Libanie, wyszukują potrzebujących i oferują im możliwość wydostania się stamtąd. Nie wszyscy są tym zainteresowani. Niektórzy czekają cierpliwie na zakończenie wojny, inni marzą o podróży do Kanady. Trzeba też pamiętać o tym, że korytarz pozwala na wjazd na podstawie wizy humanitarnej tylko na teren Włoch.

Co się z nimi dzieje we Włoszech?

Otrzymują ochronę humanitarną z pozwoleniem na pobyt od 12 do 15 miesięcy. W tym czasie gwarantujemy im mieszkanie, naukę języka, środki do życia i pomoc w znalezieniu pracy. A oni integrują się z naszym społeczeństwem i nie chcą nigdzie wyjeżdżać.

Jak wygląda ta integracja?

Integracja jest tu kluczowa. Przede wszystkim nie może oznaczać budowy jakiś gett w naszych miastach tak jak dzieje się to w wielu krajach Europy. Ludzie są przyjmowani w rodzinach, wspólnotach i parafiach. Uczą się nas, a my ich. Pokazujemy im piękno naszej europejskiej kultury. Osobiście oprowadzam po Rzymie rodziny z Syrii, pokazuję im dziedzictwo historyczne Rzymu i cywilizacji zachodniej. Trzeba im pokazywać, że nasza kultura ma coś do powiedzenia. I oni to rozumieją.

Opowiem ci historię jednej z rodzin. Hasan i Nour Zahida pochodzą z Damaszku. W grudniu 2015 roku ich dom został zbombardowany i wtedy z dwuletnim wówczas synkiem postanowili uciec. Znaleźli się w Grecji na Lesbos. Stamtąd zabrał ich do Watykanu papież. Dwa dni po przylocie do Rzymu byli w szkole językowej, mieli mieszkanie, mieli ludzi którzy się nimi zaopiekowali. Dziś są samodzielni, mówią po włosku. Nour, która jest mikrobiologiem, pracuje w szpitalu. Pozostałe rodziny też się usamodzielniły. I to jest właśnie integracja. Te rodziny w jakiś sposób spłacają dług wdzięczności wobec włoskiego społeczeństwa. W migrantach nie możemy widzieć tylko zagrożenia. Oni są dla nas także szansą.

Włosi chętnie angażują się w pomoc dla uchodźców?

Gdy zaczynaliśmy nasz projekt mieliśmy więcej ofert mieszkań niż uchodźców. I tak jest do dziś. I wiem, bo często przyjeżdżam do Polski, że u was jest ta samo. Macie więcej woli przyjęcia uchodźców niż pokazują sondaże.

Ale ochoty nie ma rząd…

Jest to problem, bo bez zgody rządu korytarze humanitarne nie mogą zostać otwarte. Nie sądzę, by negocjacje episkopat-rząd były zamknięte, bo temat korytarzy ciągle wraca. Ja mogę tylko powiedzieć, że na kryzys uchodźczy nie wolno patrzeć ideologicznie. Trzeba szukać najlepszych i różnorodnych sposobów pomocy.

W tym kontekście w Polsce podkreśla się przede wszystkim pomoc na miejscu, w Syrii, Libanie.

Najlepszą formą pomocy dla tych ludzi byłby koniec wojny, ale to jest poza naszym zasięgiem. Nie wiem czy pomoc na miejscu jest najlepsza. Wydaje mi się, że trzeba ją traktować na równi z korytarzem humanitarnym. Bo jeśli wciąż jest mnóstwo ludzi, którzy w desperacji są gotowi zapłacić tysiące dolarów za przerzucenie ich do Europy, to jest to sygnał, że pomoc na miejscu nie odpowiada wszystkim potrzebom.

A kto płaci za korytarze humanitarne i utrzymanie uchodźców?

Wspólnota Sant’Egidio i Kościoły, z którymi współpracujemy. To my z darowizn, które dostajemy opłacamy im bilet na podróż do Europy i zapewniamy utrzymanie. Koszty nie są duże, ale są. Państwo nie płaci ani euro, zajmuje się tylko sprawdzeniem tych osób pod kątem bezpieczeństwa i sprawami konsularnymi.

Na tysiącu osób kończycie projekt?

Nie. Teraz we współpracy z włoskim episkopatem i Caritas otwierany jest kolejny korytarz dla kolejnych 500 uchodźców. Oczywiście za zgodą rządu.

Z tego co wiem pierwsza grupa Syryjczyków z Jordanii dotarła we wtorek do Bari.

To prawda. Dwie duże rodziny trafiły do San Giovanni Rotondo. Chore dzieci mają być tam leczone w szpitalu założonym przez św. Ojca Pio. Tam także mają trafiać inni uchodźcy, którzy są ciężko chorzy. Pozostali uchodźcy z tego korytarza będą pochodzili z obozów w Etiopii. W bezpieczny sposób wyrwani z piekła zaczną nowe życie. I to jest najpiękniejsze.

Opinie

Rafał Kostrzyński, Biuro Wysokiego Komisarza NZ ds. Uchodźców w Polsce (UNHCR)

„Jak mógłbym o nich zapomnieć?" – tak odpowiedział mi Eduardo Yrezabal, gdy pytałem, czy pamięta jakichś polskich uchodźców. Wiedziałem, że ma powody, by pamiętać; w latach 80., gdy pracował w hiszpańskim programie przesiedleń, przez jego ręce przewinęły się ich setki. Eduardo – dziś szef UNHCR w Rumunii – szczególnie pamiętał Polkę z małym dzieckiem. Uciekła po tym, jak w stanie wojennym aresztowano jej męża za działalność w Solidarności. Po dramatycznej przeprawie dotarła do Hiszpanii, a tam – dzięki pomocy Eduarda – do Międzynarodowego Komitetu Ratunkowego, który pomógł jej w przesiedleniu do USA. Po kilku miesiącach Eduardo dostał od niej list. Łamaną angielszczyzną dziękowała za pomoc i pytała, jak będzie mogła sprowadzić męża, gdy wyjdzie z więzienia.

Ten fragment rozmowy przytaczam z dwóch powodów. Żeby przypomnieć, że polskie uchodźstwo nie jest zamierzchłą historią. I żeby pokazać, jak ważne jest międzynarodowe zaangażowanie w pomoc tym, którzy w obawie o życie musieli uciec ze swojego kraju. Prowadzony przez Agencję ONZ ds. Uchodźców (UNHCR) program przesiedleń uznanych uchodźców to jeden z elementów takiego zaangażowania. Nie zawsze da się pomóc „na miejscu". Około 10 proc. Syryjczyków, którzy znaleźli schronienie w krajach sąsiadujących z Syrią, nie może tam otrzymać potrzebnego wsparcia. Albo wymagają specjalistycznego leczenia, albo są narażeni na wyzysk i przemoc. To przeważnie ciężko chore dzieci, samotne matki, osoby starsze. Potrzebują przesiedlenia do któregoś z krajów, które dobrowolnie zgodziły się na ich przyjęcie i udzielenie im wsparcia. Takich krajów jest 34 i należy do nich Polska. Ma przyjąć w sumie 900 uchodźców (głównie Syryjczyków). To wprawdzie zobowiązanie sprzed kilku lat, ale aktualne. Jego realizacja stanowiłaby znakomite uzupełnienie pomocy niesionej przez polski rząd w Libanie, Jordanii oraz Iraku. I ważny wkład w realizację zeszłorocznej deklaracji nowojorskiej w sprawie uchodźców i migrantów – pod którą widnieje podpis polskiej delegacji.

Nieprawda, że Polacy są wsobni, że nie chcą pomagać. Nowe inicjatywy rozmaitych organizacji czy władz samorządowych to dowód na to, że jest inaczej. Kiedyś Polacy potrzebowali pomocy, teraz sami ją ofiarowują.

Biskup Jerzy Samiec, zwierzchnik Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP, prezes Polskiej Rady Ekumenicznej

Utworzenie polskiego korytarza humanitarnego dla uchodźców z Syrii jest dobrym pomysłem. Inicjatywa nie jest nowatorska, taki korytarz jest już we Włoszech. Tamtejszy korytarz jest ekumeniczny, zaangażował do działania Kościoły rzymskokatolicki, ewangelicki, a także Waldensów.

Jestem zdumiony brakiem zgody na utworzenie takiego korytarza w Polsce. Poruszaliśmy ten temat niedawno na konferencji ekumenicznej w Kamieniu Śląskim i wszyscy byli zgodni co do tego, że deklaracja Kościoła rzymskokatolickiego o chęci przyjęcia ok. 100 syryjskich rodzin, zapewnienia im mieszkań, zajęcia się integracją społeczną, jest idealnym rozwiązaniem.

Rząd jednak twierdzi, że nie jest w stanie sprawdzić osób sprowadzanych do naszego kraju, ale odnoszę wrażenie, że w tej sprawie decyzje polityków nie są podejmowane na poziomie merytorycznym, tylko na poziomie emocji i pewnych ambicji.

W ciągu roku od uruchomienia korytarza humanitarnego przetransportowaliście do Włoch ok. 700 potrzebujących pomocy uchodźców. A macie przywieźć jeszcze 300 osób. Dlaczego zaangażowaliście się w ten projekt?

Massimiliano Signifredi ze Wspólnoty Sant’Egido w Rzymie: Nasza wspólnota powstała prawie pół wieku temu. Od początku łączy modlitwę, służbę ubogim i pokój. W latach 80. otworzyliśmy we Włoszech szkołę dla cudzoziemców. Wśród pierwszych uczniów było bardzo wielu imigrantów z Polski i o tym warto pamiętać. Dziś ta szkoła ma 10 tys. uczniów, którzy uczą się za darmo. Jednak w pewnym momencie zaczęliśmy się zastanawiać czy to wystarczy, kiedy ludzie umierają w Morzu Śródziemnym. Inspiracja przyszła od papieża Franciszka, który w pierwszą podróż poza Rzym wybrał się na Lampedusę Byliśmy tam obecni od jakiegoś czasu, będąc świadkami ogromnego cierpienia ludzi. Na Lampedusie papież jasno powiedział, że jako chrześcijanie nie możemy być obojętni wobec dramatu uchodźców. To był dla sygnał, że to co robimy do tej pory nie wystarczy, że trzeba robić coś dla tych, którzy są zmuszeni do podróży śmierci przez Morze Śródziemne. Stąd pomysł otwarcia korytarzy humanitarnych.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej