Bruksela od dwóch tygodni żyje nominacją Martina Selmayra, szefa gabinetu przewodniczącego Komisji Europejskiej, na sekretarza generalnego w tej instytucji. Dla postronnych obywateli zwykłe urzędnicze przesunięcie, bez wielkiego wpływu na losy Unii, bo o tych przecież decydują politycy, a nie urzędnicy.
Błąd. Selmayr, 48-letni niemiecki prawnik, faktycznie rządzi Komisją od początku kadencji Junckera, a ostatnia jego nominacja oznacza przedłużenie panowania poza 2019 rok, czyli moment zakończenia kadencji Luksemburczyka. Selmayr będzie kierował pracą ponad 30 tysięcy unijnych urzędników. Ta sprawa szokuje, bo osoba nominowanego jest kontrowersyjna, a procedura mianowania – choć z pewnością zgodna z prawem – pełna tajemnic. To logiczny element budowy niemieckich rządów w UE. Nieoczekiwanie jednak wywołał wściekłość mediów i zainteresowanie części eurodeputowanych.
Pytania i wątpliwości pojawiły się od razu 21 lutego rano, w momencie, gdy Juncker ogłaszał awans swojego najbliższego współpracownika. Sprawa pewnie jednak szybko by ucichła, gdyby nie determinacja weterana brukselskiej sali prasowej Jeana Quatremera. To wieloletni korespondent francuskiego dziennika „Liberation", znany jako autor poczytnego bloga „Coulisses de Bruxelles". Quatremer od kilku dni ujawnia porażającą skalę nadużyć towarzyszącą tej nominacji.
Selmayr przeszedł co prawda procedurę konkursową, ale nie na sekretarza generalnego, ale na zastępcę. Procedura była tajna, bardzo krótka, a jedynym kontrkandydatem, który zresztą wycofał się w czasie trwania konkursu, była jego zastępczyni. Teraz awansowała na zwolnione przez Selmayra stanowisko szefa gabinetu Junckera.
Gdy już Juncker ogłosił komisarzom, że Selmayr wygrał konkurs, w kolejnej minucie przekazał im, że sekretarz generalny Alexander Italianer podaje się właśnie do dymisji i Selmayr zajmie jego miejsce, już tym razem bez procedury konkursowej. Kilka dni później Quatremer ujawnia, że komisarze są „przekupieni", bo Selmayr szykuje właśnie nowe przepisy, w myśl których po zakończeniu kadencji będą mieli przez pięć lat wysoką pensję, prawo do biura z asystentami i samochodu z kierowcą.