Nie sposób przeforsować dziś nowego traktatu, jak postuluje polski rząd, gdyż otwarcie negocjacji dałoby poszczególnym państwom pretekst do walki o swoje interesy kosztem innych, co rozerwałoby Unię, zamiast ją scalić. Tak ostry postulat jest jednak dobrym punktem wyjścia, bowiem w stosownym momencie można z niego zrezygnować, by wyjść z debaty w aureoli akuszerów racjonalnego kompromisu. Unia ma dla Polski znaczenie fundamentalne, nie możemy sobie pozwolić na błędne rozegranie jej reformy.
Nie ma w UE poważnego polityka, który uważa, że może ona przetrwać w obecnym kształcie. Opinie miotają się od konieczności jej likwidacji po radykalne zacieśnienie więzów, które nadawałoby Unii cechy państwa. Pomiędzy tymi skrajnościami leży spektrum rozwiązań, które dadzą początek reformom.
Mieści ono jednak zarówno postulaty niekorzystne dla Polski, jak i te bardziej nam sprzyjające. Wśród pierwszych należy wymienić wprowadzenie – od nowej perspektywy budżetowej – unijnego podatku bezpośredniego, który byłby nakładany przez UE ponad głowami państw narodowych. Takie rozwiązanie dałoby jej samodzielność finansową, bowiem państwa de facto traciłyby kontrolę nad budżetem Unii.
Obecny system składek uiszczanych przez rządy narodowe oznacza ich ogromną przewagę nad unijnymi instytucjami. Kolejny niekorzystny pomysł to ujednolicenie podatków w całej UE, zabijałoby ono bowiem konkurencyjność państw słabszych gospodarczo, które równoważą tę dolegliwość właśnie poprzez korzystniejsze rozwiązania podatkowe. Inny – konsolidacja europejskiego przemysłu obronnego oraz zdolności obronnych. Mogłaby ona oznaczać dublowanie odtwarzanych z trudem zdolności bojowych NATO, a w efekcie zaowocować nie skupianiem, ale rozpraszaniem środków.
Powyższe szkodliwe idee mają potężnych promotorów. Są bliskie Martinowi Schultzowi, byłemu przewodniczącemu Parlamentu Europejskiego, który – jak pokazują sondaże – może zostać przyszłym kanclerzem Niemiec. Ich zwolennikiem wydaje się także przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker.