Słojewska: Niemców nie da się ominąć

Wielka Brytania jako główny partner Polski to zły pomysł.

Aktualizacja: 11.02.2016 06:11 Publikacja: 09.02.2016 18:22

Beata Szydło liczy na bliską współpracę z Davidem Cameronem

Beata Szydło liczy na bliską współpracę z Davidem Cameronem

Foto: AFP, Janek Skarzynski

Anna Słojewska z Brukseli

Rząd Beaty Szydło stawia na Wielką Brytanię jako głównego sojusznika w UE. Wybiera kraj, który już w czerwcu może zdecydować o opuszczeniu Unii Europejskiej.

Od kilku miesięcy Polska świadomie umniejsza znaczenie Niemiec jako swojego partnera w UE. Rząd próbuje zastąpić nieźle działający model współpracy z najważniejszym krajem UE naprędce budowanym sojuszem z Wielką Brytanią. Krajem, który świadomie wybiera egzystencję na marginesie Wspólnoty, który słynie z braku przywiązania do jakichkolwiek trwałych aliansów i który już niedługo może wybrać życie poza Unią. Bo przygotowana przez Brukselę oferta ustępstw na rzecz Londynu może się okazać niewystarczająca i w referendum Brytyjczycy mogą zagłosować za opuszczeniem Unii. Nawet jeśli w niej zostaną, to tylko po to, żeby chronić interesy jako finansowego centrum Europy i pilnować, żeby dalsza integracja strefy euro zbytnio Londynowi nie zaszkodziła.

Paryż i Berlin

Przypomnijmy, że w sejmowym exposé ministra Witolda Waszczykowskiego pojawiła się wyraźna hierarchia sojuszy. Najpierw NATO i USA, potem UE. A w ramach UE najpierw współpraca regionalna, czyli Grupa Wyszehradzka i odkurzony koncept Międzymorza, czyli kraje bałtyckie, Wyszehrad i Rumunia. Potem usłyszeliśmy o najważniejszym dużym partnerze, czyli o Wielkiej Brytanii. O Niemcach wspomniano w drugiej kolejności, w kontekście dotychczasowej „udawanej, a czasem powierzchownej koncyliacyjności". Wreszcie dalej Waszczykowski rutynowo wymienił kolejne największe państwa UE, jak Francja, Hiszpania, Włochy i Holandia.

W UE regionalne interesy i współpraca w konkretnych sprawach między sąsiadami nie jest niczym nowym. Równolegle państwa zabiegają o swoje interesy w doraźnych porozumieniach w zależności od dyskutowanego akurat tematu. Nie zdarza się natomiast, żeby któreś z państw członkowskich deklarowało, który partner jest dla niego najważniejszy. I żeby na siłę szukało sojusznika, który miałby zastąpić Niemcy.

Tradycyjnie UE rozwijała się w rytm motoru francusko-niemieckiego. Regularne konsultacje między Berlinem i Paryżem przed unijnymi szczytami czasem budziły oskarżenia o dyktat tych dwóch stolic, ale częściej przyjmowane były jako coś naturalnego. Niemiecko-francuski motor miał sens, bo to dwa największe kraje UE zainteresowane zacieśnianiem integracji europejskiej.

Taki format miał historyczne uzasadnienie, bo Niemcy i Francja musiały przezwyciężyć powojenne sentymenty. Wreszcie był to format bardzo wygodny dla wszystkich. Tam gdzie Niemcy były za dyscypliną budżetową, Francja optowała za większym rozdawnictwem. Tam gdzie Francja chciała dzielenia Europy, wyłonienia jej jądra i podążania za integracją w wąskiej grupie, Niemcy odwoływały się do Wspólnoty złożonej ze wszystkich państw członkowskich i koordynowanej przez unijne instytucje. Jeśli więc dochodziło do uzgodnień między Paryżem i Berlinem, to oznaczało to faktycznie rozwiązanie sporu między dwoma koncepcjami rozwoju UE. Przy różnych okazjach, szczególnie dyskusjach o zarządzaniu strefą euro, zdarzało się, że dochodziło do dodatkowych konsultacji z Rzymem czy Madrytem.

Z kolei w sprawie kryzysu migracyjnego odbywały się spotkania państw najbardziej dotkniętych napływem uchodźców. Ale nie było żadnego innego modelu stałej współpracy, poza jednym, który miał stanowić jego faktyczne uzupełnienie, czyli Trójkątem Weimarskim. Okresowe konsultacje w tym gronie miały podobny walor, jak te na linii Paryż–Berlin. Jeśli doszło dodatkowo do uzgodnień z Warszawą, to wiadomo było, że uwzględnione zostały interesy nowych, biedniejszych państw UE.

Do dyrektoriatu, jak czasem nazywano Berlin i Paryż, aspirowały sporadycznie Madryt i Rzym, ale nigdy Londyn. I nigdy nie próbowano tworzyć trwałych aliansów bez Berlina. A szczególnie teraz, gdy jest to ostatnia stolica poważnie zainteresowana projektem europejskim, bo Paryż zagłębił się w analizie swoich egzystencjalnych problemów. Niemcy są kluczowym państwem we wszystkich najważniejszych dziś w UE dziedzinach: kryzysie migracyjnym, zarządzaniu strefą euro, przyszłości Grecji, polityce wobec Rosji czy relacjach z Turcją.

Podejrzliwy Londyn

Wielka Brytania nie była zainteresowana miejscem w centrum zarządzania, nigdy też nie tworzyła żadnych stałych sojuszy. W zależności od sytuacji grała z tymi, z którymi akurat było jej po drodze.

W sprawie międzynarodowych porozumień handlowych – z północą Europy, która chce maksymalnej liberalizacji. W sprawie unijnego budżetu – z płatnikami netto, którzy chcą maksymalnego ograniczenia wydatków. W sprawie zarządzania w strefie euro – z niektórymi państwami spoza niej, które chciały maksymalnych gwarancji ochrony swoich interesów. Z Polską było jej czasem po drodze, na przykład w dyskusji o Rosji i Ukrainie czy w zabiegach o zagwarantowanie wolności na rynku wewnętrznym.

Po zmianie władz w Polsce widać jeszcze kolejne wspólne obszary, jak ochrona interesów krajów spoza strefy euro (bo PiS nie chce do niej dołączyć) oraz niechęć do głębszej integracji UE. Przy czym istnieje bardzo ważna różnica między dwoma krajami. Warszawa bardzo ceni sobie unijne instytucje i uważa, że one dobrze chronią interesy państw członkowskich. Londyn natomiast jest wobec Brukseli niezwykle podejrzliwy.

Inaczej jest z blokami regionalnymi, których niezłym przykładem jest Grupa Wyszehradzka. Unia przyzwyczaiła się już do regularnych konsultacji w tym gronie i spotkań przywódców czterech państw organizowanych bezpośrednio przed unijnymi szczytami.

Minister Waszczykowski wspomniał o przykładzie Beneluksu, na którym chciałby się wzorować. Warto jednak pamiętać, że Belgia, Holandia i Luksemburg mają stałe instytucjonalne formy współpracy w takich konkretnych dziedzinach, jak transport, energia czy zarządzanie strefami przygranicznymi. Ale w kwestiach politycznych już od dawna im nie po drodze. O ile Belgia i Luksemburg pozostały krajami w centrum europejskiej integracji, o tyle Holandia stała się dużo bardziej eurosceptyczna. I znacznie bliżej jej w poglądach do Danii i Wielkiej Brytanii. Żadnych instytucjonalnych aliansów z tymi krajami jednak nie tworzy.

Anna Słojewska z Brukseli

Rząd Beaty Szydło stawia na Wielką Brytanię jako głównego sojusznika w UE. Wybiera kraj, który już w czerwcu może zdecydować o opuszczeniu Unii Europejskiej.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej