Ostatnie tygodnie to największe turbulencje w ponadrocznej historii stowarzyszenia, które na sztandarach niesie hasła sprzeciwu wobec łamania praworządności i demokracji, co jest przypisywane przez nią obozowi władzy. Wraz z upływem miesięcy rozmach i frekwencja podczas protestów zaczęły topnieć, a niczym przebiśniegi zaczęły ukazywać się wewnętrzne problemy organizacji.
To, z czym KOD chciał walczyć, stało się jego bolączką. Zamiast demokratycznych decyzji podejmowanych przez zarząd stowarzyszenie zaczęło zmierzać w stronę wodzowskich rządów Kijowskiego. Zgrzyty w kierownictwie Komitetu zaczęły się już we wrześniu, wtedy wiceszef KOD Radomir Szumełda napisał do lidera list, w którym zarzucał mu oczernianie działaczy, którzy mogliby się ubiegać o funkcję przewodniczącego, oraz nieprzestrzeganie ustaleń. Konflikt narastał, aż czarę goryczy przelała afera fakturowa, którą ujawniła 4 stycznia „Rzeczpospolita".
Mimo apeli, które wzywały Kijowskiego do ustąpienia z funkcji, pozostał on nieugięty i zapowiedział start w wyborach na szefa KOD. W końcu stycznia został wybrany na lidera na Mazowszu, ale opozycja jest równie silna i jej członkowie po kolei wygrywają w swoich regionach.
Od niedawna rozpoczęła się nieoficjalna kampania, podczas której wszystkie chwyty będą dozwolone. Kto stanie w szranki z Kijowskim? Faworytem opozycji jest działacz pierwszej Solidarności i współtwórca KOD. – Jeśli będzie trzeba, to ja to zrobię – mówi „Rzeczpospolitej" Krzysztof Łoziński. – Uważam, że Mateusz robi błąd i w uporze się pogrąża. Stowarzyszenie i tak wybrnie – dodaje nasz rozmówca.
Po wycieku faktur do lidera apelował m.in. Łoziński, ale Kijowski go nie wysłuchał. To pokazuje zmiany, jakie zaszły u lidera Komitetu. W przeszłości sam chętnie powoływał się na autorytet związkowca. – Nie lubię nikomu sprawiać przykrości, gdy muszę, to sam odczuwam dyskomfort – mówi Łoziński.