Światem wstrząsa fala krytyki po dekrecie prezydenta Trumpa wstrzymującym wpuszczanie na teren Stanów Zjednoczonych obywateli państw muzułmańskich, w których kwitną organizacje terrorystyczne. Tymczasem to dobra nauka dla Polski, by bardziej cenić spójność i bezpieczeństwo państwa niż abstrakcyjne idee humanitarne otwierające zachodnie społeczeństwa na wrogą penetrację.
Prezydent USA nie tylko może, ale wręcz powinien tak wpływać na kształt etniczno-kulturowy amerykańskiego narodu, by zapewnić mu rozwój i pokój wewnętrzny. Temu celowi służy właśnie przyjmowanie pożądanych przybyszów i odmowa wjazdu dla niepożądanych. Polska nie posiada obszaru ani zdolności akomodacyjnych Ameryki, nasza polityka migracyjna musi być zatem jeszcze ostrożniejsza. Nie mamy również zaszłości kolonialnych i nie musimy brać pod uwagę zobowiązań moralnych wobec ongiś podbitych ludów, w przeciwieństwie choćby do Francji, Wielkiej Brytanii i Holandii. Mamy za to zobowiązania wobec przyszłych pokoleń, którym albo zostawimy kraj spójny wewnętrznie i w miarę bezpieczny, albo narażony na rozdarcie po liniach kulturowych. Obecnie Polska wciąż stanowi bardziej obszar tranzytowy niż docelowy dla uchodźców, ale w miarę podupadania Europy Zachodniej i naszego wzrostu gospodarczego może się to zmienić. Dla Wietnamczyków i Ukraińców już zresztą jesteśmy wystarczająco atrakcyjni jako nowa ojczyzna.
Czas zatem na przemyślaną, długofalową i konsekwentną politykę migracyjną. Jest ona bezwzględnie konieczna z powodu zapaści demograficznej, której nie rozwiąże nawet ambitny program 500+. Przedsiębiorcy już dziś odczuwają w kilku branżach brak rąk do pracy, bez dodatkowych ludzi gospodarka nie będzie się mogła rozwijać, a system emerytalny runie. To oczywistości, ale warto je bez ustanku powtarzać. Od nowa i od nowa.
Rozwiązaniem są imigranci, bo nie ma większych szans na zwiększenie dzietności w stopniu wystarczającym do załatania dziury demograficznej. Nie wszyscy jednak, lecz starannie dobrani. Niedawno przyjęte przez rząd regulacje są dobrym początkiem skutecznej polityki imigracyjnej. Z jednej strony blokują swobodę przybywania do Polski i poruszania się po niej Czeczenom, z drugiej poszerzają rynek pracy i możliwości osiedlania się dla Ukraińców.
Tak właśnie działa system selekcjonowania przybyszów na pożądanych i niepożądanych. Podział ten nie ma nic wspólnego z rasizmem, uprzedzeniami, poczuciem wyższości, nacjonalizmem ani innymi wymysłami, którymi wymachują niczym cepem zwolennicy pełnego otwarcia na wielokulturowość w imię idei humanistycznych. Jest efektem racjonalnego wyboru stosownie do potrzeb; wszak jedni przybysze łatwiej się asymilują, inni trudniej, jedni tworzą getta kulturowe, inni nie, jedni mówią językiem pobratymczym, inni kompletnie obcym, jedni chętnie pracują, inni preferują życie na garnuszku opieki społecznej lub organizacji humanitarnych, jedni przysparzają PKB, inni zaś wcale, albo w mniejszym stopniu. Można w imię poprawności politycznej o tym nie mówić, zamykając oczy na rzeczywistość, a można też się z nią po prostu zmierzyć.