Od samego początku rządów zjednoczonej prawicy słychać głosy, że pilnie zjednoczyć powinna się również opozycja. A w każdym razie, jej centrowa, postsolidarnościowa część. „Zjednoczona opozycja!" – skandują krytykujący rząd PiS manifestanci, „współpracujcie" – apelują do opozycji jej sympatycy, „tylko idąc razem opozycja może być naprawdę skuteczna" – dodają niektórzy komentatorzy.
Sama krytyka to za mało
Głosy takie można oczywiście zrozumieć. W sytuacji bardzo ostrego podziału wybrzmiewa w nich naturalne pragnienie, by jedność ponad podziałami niejako potwierdziła sens politycznego zaangażowania „po naszej stronie barykady". W jakimś sensie obecna jest w nich też zapewne – słuszna skądinąd – obawa przed dzieleniem opozycji przez PiS, a także nadzieja na polityczną premię za jedność, jaką w roku 2015 odebrał obóz PiS, a w roku 1997 – AWS.
A jednak wydaje się, że w obecnej sytuacji politycznej, gdy trwa ciągle pierwsza połowa politycznego meczu między władzą a opozycją, jednoczenie się opozycji byłoby wątpliwie, a w każdym razie przedwczesne. Zarówno z punktu widzenia opozycji, jak i jakości całego politycznego systemu.
Mówiąc to, warto przypomnieć naturalne socjopolityczne zróżnicowania polskiego społeczeństwa. Nawet bowiem wśród najbardziej aktywnych przeciwników obecnego rządu, kibicujących dziś PO, Nowoczesnej czy PSL, są zapewne wyborcy zarówno o poglądach liberalnych, lewicowych, konserwatywnych, jak i centrowych. I wszyscy oni oczekują oferty programowej, głębszej i pełniejszej niż sama tylko krytyka władzy.
Niechętni wobec PiS liberałowie czekają zatem na program obrony swobód politycznych i gospodarczych. Zawiedzeni obecnymi rządami konserwatyści chcieliby zapewne innego, spokojniejszego stylu promocji praw rodziny, narodowej tożsamości i powagi państwa. Nieidentyfikujący się z rządem etatyści oczekiwać będą gwarancji zachowania polityki socjalnej, a zwolennicy centrum, dobrych relacji z UE.