Nieudany miesiąc miodowy rządu PiS

Beata Szydło przez działania swojej partii straciła sto dni spokoju.

Aktualizacja: 13.01.2016 23:13 Publikacja: 12.01.2016 18:03

Nieudany miesiąc miodowy rządu PiS

Foto: PAP, Radek Pietruszka

Jeszcze nie minęło symboliczne sto dni rządu Beaty Szydło, a premier już musi ratować mocno nadszarpnięty przez jej partię wizerunek. Głównymi powodami owego nadszarpnięcia są zamieszanie wokół Trybunału Konstytucyjnego oraz zmiany w mediach. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby ośrodkiem decyzyjnym tych przemian była Kancelaria Premiera. Jest jednak inaczej.

Kluczowy problem – jak przyznają nieoficjalnie niektórzy ministrowie – leży u fundamentów powstania rządu. A tworzono go na ulicy Nowogrodzkiej. To właśnie w warszawskiej siedzibie PiS znajduje się rzeczywisty ośrodek władzy. Kieruje nim Jarosław Kaczyński, nazywany przez wielu swoich podwładnych naczelnikiem państwa. To na Nowogrodzkiej zapadają strategiczne decyzje, które ma realizować rząd i parlament. Ministrowie mogę jedynie z zapałem opowiadać o swoich planach i reformach, które i tak będą musiały poczekać na zatwierdzenie.

O trudnym położeniu rządu świadczą spadające notowania. Według niektórych PiS przestało być pierwszą siłą polityczną w kraju. I to już po niespełna trzech miesiącach sprawowania władzy.

Z sytuacji, w której znalazł się rząd, doskonale zdaje sobie sprawę Beata Szydło, która właśnie postanowiła przejść do ofensywy. Pierwszym jej przejawem była wzmożona aktywność medialna premier tuż pod koniec roku. Niemal codziennie w tej czy innej stacji telewizyjnej Szydło starała się przekonywać Polaków, że demokracja nie jest zagrożona, a protesty opozycji wynikają jedynie z rozgoryczenia polityków PO, którzy nie mogą się pogodzić z porażką wyborczą.

Premier powróciła też do aktywności w sieci, która w ocenie wielu speców od wizerunku politycznego dała jej zwycięstwo w wyborach. Za pomocą filmików umieszczanych na Facebooku, ukazujących m.in. członków rządu wieszających bombki na choince czy też składającą życzenia noworoczne szefową rządu Szydło ponownie chce wyjść do zwykłych ludzi z przekazem, że trwająca „dobra zmiana" mimo licznych protestów i kontrowersji to jedyna słuszna droga.

Ociepleniu wizerunku służyło także ubiegłotygodniowe spektakularne spotkanie z „liderami opinii" aktywnymi na Twitterze, które skupiło przedstawicieli niemal wszystkich mediów, w tym także krytycznej wobec PiS „Gazety Wyborczej". Obecni na sali byli także prawie wszyscy członkowie rządu, z szefem MON Antonim Macierewiczem na czele, który był najbardziej rozchwytywaną przed dziennikarzy i blogerów postacią wieczoru.

Spotkanie to miało w zamiarach rządowych speców od komunikacji, na których czele stoi autor internetowej kampanii PiS młody minister Paweł Szefernaker, jeden cel: przywrócenie klimatu towarzyszącego PiS i samej Szydło podczas kampanii. Rząd bowiem, stosując chwyty rodem z kampanii prowadzonej pięć lat temu przez sztab Baracka Obamy, chce wrócić do starannie budowanego w okresie wyborczym przekazu, że zamiast zaciekłości, łamania zasad i utartych zwyczajów, miejscami wręcz buty, w życiu politycznym warto rozmawiać.

Do tego przekonywać ma także nowy, 29-letni rzecznik prasowy rządu Rafał Bochenek, znany dotąd jedynie z prowadzenia pełnych energii konwencji wyborczych PiS. To on, zamiast Elżbiety Witek, kojarzonej bezpośrednio z Nowogrodzką, ma być teraz twarzą rządu i informować Polaków o realizacji obietnic wyborczych.

A PiS w kampanii sporo obiecało. Większość zmian dotyczy pieniędzy. Program 500+, obniżenie wieku emerytalnego, zwiększenie kwoty wolnej od podatku, opodatkowanie hipermarketów – to tylko niektóre projekty, na których realizacji rządowi bardzo zależy.

Jednak teraz, gdy premier Szydło walczy o wizerunek partii, od razu zderza się ze ścianą. Bo media przejmowane są sposób kontrowersyjny, państwowe firmy z dnia na dzień tracą prezesów itp. Wprawdzie to samo robiły także poprzednie ekipy rządzące, ale krytyka pod adresem PiS jest znacznie większa.

PiS, wygrywając październikowe wybory, przekonało do „dobrej zmiany" prawie 6 milionów Polaków, którzy po latach rządów Platformy Obywatelskiej postanowili pełnię władzy przekazać w ręce jednego obozu. Dziś wielu zwolenników PiS przeciera oczy i patrząc na działania swoich przedstawicieli, zastanawia się, co jest nie tak. Żaden rząd nie był bowiem atakowany tak szybko i bez żadnych skrupułów jak ten, z tą tylko różnicą, że w dużej mierze na życzenie swojej partii.

Wizerunkowe problemy PiS zaczęły się niemal kilka dni po zwycięstwie, gdy Jarosław Kaczyński w otoczeniu najwierniejszych współpracowników układał nowy rząd bez udziału Beaty Szydło. Był to pierwszy wyraźny sygnał pokazujący dobitnie, gdzie będzie się znajdować przyszły ośrodek decyzyjny. W ten sposób odczytane zostało także niedawne tajne spotkanie Kaczyńskiego z premierem Węgier Viktorem Orbánem, w formule którego zabrakło miejsca dla szefowej polskiego rządu.

Po utworzeniu nowego gabinetu rozpoczęło się błyskawiczne i gwałtowne przejmowanie kraju, określane przez opozycję i część mediów mianem blitzkriegu. Na pierwszy ogień poszły służby specjalne. I nie byłoby w tym nic dziwnego, bo każda nowa ekipa od tego zaczynała, gdyby odwołanie szefów najważniejszych służb w kraju nie odbywało się pod osłoną nocy. Do dziś wielu polityków PiS zastanawia się, dlaczego nie poczekano do rana, by bez całej wywołanej wówczas awantury i tak dokonać zmian w służbach.

Jednak to nie przejęcie służb czy wcześniej mianowanie Antoniego Macierewicza szefem MON stało się skazą na wizerunku nowego rządu, z którą do końca przyjdzie mu sprawować władzę. Spór o Trybunał Konstytucyjny wywołany przez ustępującą Platformę niezgodnym z konstytucją wyborem pięciu nowych sędziów, którego symbolem stało się przepychanie przez PiS kolanem uchwał i kolejnych nowelizacji mających na celu zablokowanie i cofnięcie decyzji poprzedników, doprowadził do wyjścia na ulice miast kilkudziesięciu tysięcy zwolenników tzw. KOD.

W efekcie wojny o Trybunał, której zdaniem samych polityków PiS można było uniknąć, Beata Szydło i jej gabinet stracili tradycyjne sto dni spokoju na przygotowanie i zaprezentowanie obiecanych Polakom reform. Ministrowie dwoją się i troją, popełniając przy tym niekiedy podstawowe błędy w komunikacji, aby zrealizować sztandarowe obietnice jeszcze przed upływem tzw. miodowego miesiąca.

Ucierpiał także prezydent Andrzej Duda, który w kontrowersyjnych okolicznościach zaprzysiągł sędziów wybranych przez PiS.

Szkodę poniósł jednak przede wszystkim wizerunek Polski w Europie, w której to – dzięki także dużej zasłudze polityków Platformy – zaczęto wygłaszać tezy o końcu demokracji w kraju nad Wisłą. To w dużej mierze przez takie chwyty, jak sławna już reasumpcja głosowania podczas posiedzenia jednej z sejmowych komisji przeprowadzona na oczach kamer i milionów Polaków, tylko dlatego, że posłowie PiS zajęci byli innymi ważkimi kwestiami, a nie wykonywaniem swoich obowiązków, doprowadzono do fali niespotykanej dotąd krytyki i krzywdzącego przyrównania naszego kraju do reżimu białoruskiego.

W obliczu tak wielu katastrofalnych dla wizerunku decyzji kluczowe zdaje się pytanie, czy nowa polityka komunikacyjna rządu, którą wyborcy kupili w kampanii, ma szansę powodzenia.

Wydaje się, że mimo wysiłków całego sztabu specjalistów budowany starannie wizerunek rządu i samej premier poprzez wywiady czy świąteczne orędzia na Facebooku rozsypie się jak domek z kart, gdy do Sejmu trafi kolejna kontrowersyjna reforma. Nikt wówczas nie będzie się zastanawiał nad sensem i słusznością proponowanych zmian. Dla większości mediów w kraju i za granicą, a także dla zjednoczonej przeciwko PiS opozycji będzie to kolejny dowód na łamanie demokracji.

Pytanie tylko, czy można tak nazwać działania, często kontrowersyjne, wybranej przez naród w demokratycznych wyborach większości, której Polacy zaufali i powierzyli misję przeprowadzenia zmian w kraju.

Zobacz także:

Afera podsłuchowa: Inwigilowały dwie grupy

Jeszcze nie minęło symboliczne sto dni rządu Beaty Szydło, a premier już musi ratować mocno nadszarpnięty przez jej partię wizerunek. Głównymi powodami owego nadszarpnięcia są zamieszanie wokół Trybunału Konstytucyjnego oraz zmiany w mediach. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby ośrodkiem decyzyjnym tych przemian była Kancelaria Premiera. Jest jednak inaczej.

Kluczowy problem – jak przyznają nieoficjalnie niektórzy ministrowie – leży u fundamentów powstania rządu. A tworzono go na ulicy Nowogrodzkiej. To właśnie w warszawskiej siedzibie PiS znajduje się rzeczywisty ośrodek władzy. Kieruje nim Jarosław Kaczyński, nazywany przez wielu swoich podwładnych naczelnikiem państwa. To na Nowogrodzkiej zapadają strategiczne decyzje, które ma realizować rząd i parlament. Ministrowie mogę jedynie z zapałem opowiadać o swoich planach i reformach, które i tak będą musiały poczekać na zatwierdzenie.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej