Wielu komentatorów uznało łódzkie przemówienie Donalda Tuska na Igrzyskach Wolności zorganizowanych przez „Liberté" za początek kampanii prezydenckiej. Nie szedłbym jednak tak daleko, ale na pewno można przyjąć, że zainaugurowało ono początek kampanii do Parlamentu Europejskiego.
Wybory te są niezwykle ważne dla opozycji. Także dlatego, że może ona pokonać w nich Prawo i Sprawiedliwość. Dlaczego? Bowiem akurat ta elekcja jest dla partii Jarosława Kaczyńskiego szczególnie trudna.
PiS wypada gorzej
Po pierwsze ze względu na to, kto weźmie w niej udział. Frekwencja w niej wynosiła odpowiednio: w 2004 roku 20,9 proc., w 2009 24,53 proc. oraz w 2014 23,83 proc. Widać zatem, że fatyguje się do lokali wyborczych mniej więcej połowa z tych, którzy biorą udział w elekcji parlamentarnej. Ale jeszcze ciekawszy jest skład tej „połowy", bowiem to nie jest dokładne odwzorowanie elektoratu z wyborów do Sejmu i Senatu. Akurat do eurowyborów chętniej idą Polacy z większych ośrodków miejskich, o nieco wyższym statusie materialnym i wykształceniowym. Mówiąc delikatnie – nie jest to tradycyjny elektorat PiS.
Potwierdzają to kolejne elekcje: w 2004 roku PiS zajęło dopiero trzecie miejsce, zdobywając jedynie 12,67 proc., by rok później wygrać wybory do Sejmu, otrzymując poparcie ponaddwukrotnie wyższe. Pięć lat później partia Kaczyńskiego została pokonana przez PO stosunkiem głosów 27,4 do 44,4, co przecież odbiegało od tego, co stało się w wyborach parlamentarnych w 2011 roku. I wreszcie w ostatniej elekcji z 2014 roku: PiS minimalnie przegrało z PO (31,8 proc. do 32,1 proc.), by rok później zdecydowanie pokonać Platformę w wyborach parlamentarnych.
Wniosek jest jeden: obecnie rządząca formacja wypada w eurowyborach gorzej, niż wskazywałoby na to rzeczywiste poparcie w społeczeństwie. Dlatego przed opozycją otwiera się szansa na pokonanie go po raz pierwszy od 2015 roku.