Korespondencja z Brukseli
Propozycja nowego unijnego budżetu jest dla Polski zła, a będzie jeszcze gorsza. I tylko częściowo możemy za to winić okoliczności zewnętrzne.
Komisja Europejska przedstawiła projekt nowego budżetu UE na lata 2021–2027. Przedstawiciele państw członkowskich w randze ambasadorów odbyli już wstępną dyskusję na ten temat. Jak relacjonuje jeden z uczestników spotkania „wszyscy byli zdumieni, że Polska jest zadowolona”. To rzeczywiście zdumiewające, jak można się cieszyć z tego, że Polska straci wiele miliardów euro. Powody są dwa. Albo rząd w ogóle tego nie rozumie, albo też postanowił siedzieć cicho, bo w tej chwili ma inne priorytety. A konkretnie jeden: zakończenie procedury praworządności. I nie chce się Komisji narażać.
Projekt budżetu jest zły, bo przewiduje znaczące cięcia w najważniejszych dla Polski dziedzinach: polityce spójności i rolnictwie. Każdego dnia się okazuje, że są one głębsze niż Komisja oficjalnie ogłosiła 2 maja. Najpierw była mowa o odpowiednio 7 i 5 proc., potem okazało się, że to cięcia nominalne i realnie wydatki w obu kategoriach spadną o 8–10 proc. A teraz eksperci Parlamentu Europejskiego podliczają, że należy raczej mówić o rzeczywistej redukcji spójności o 12 proc., a bezpośrednich dopłat dla rolników aż o 20 proc.! W toku negocjacji może być tylko gorzej. O ile rolnicy mają potężnych sojuszników, jak: Francja, Niemcy czy Włochy, o tyle spójność może stać się łatwą ofiarą dalszych cięć, koniecznych, żeby zadowolić unijnych płatników netto, czyli głównie kraje Północy. Polska powinna głośno krzyczeć, że to skandal, a zamiast tego uważa, że projekt jest dobrym punktem wyjścia do dyskusji. Jej wiarygodność została bowiem tak zszargana, że mało kto będzie chciał z nią zawierać budżetowe sojusze.
Polscy politycy sugerują, że cięcia są nieuniknione, bo Wielka Brytania wychodzi z UE i trzeba jakoś zasypać dziurę w dochodach. A jednocześnie pojawiają się nowe cele, jak obrona, bezpieczeństwo i migracja czy badania naukowe, które trzeba finansować ze wspólnej kasy. Tyle że to wszystko nie jest wcale takie logiczne. Owszem, po brexicie pewne oszczędności są konieczne. Ale dlaczego nowe cele mają być finansowane kosztem polityki spójności? Dlaczego UE ma więcej wydawać na badania naukowe, a mniej na zasypywanie przepaści dochodowej między Bułgarią a Luksemburgiem (to skrajne przypadki)? Dlaczego ze wspólnej kasy ma być finansowany unijny sektor obronny, który jest nieefektywny i już teraz korzysta z ochrony w postaci wyjątku od zasad pomocy publicznej, czy spełniania wymogów rynku wewnętrznego? Dlaczego migracja, choć z pewnością wymagająca dodatkowych nakładów, staje się częścią polityki spójności? Przecież celem tej ostatniej jest konwergencja regionów, a nie rozwiązywanie wybranych problemów społecznych w bogatych regionach niemieckich, gdzie przede wszystkim trafiają uchodźcy.