Zawiłości polskiej demokracji powodują, że o wielu sprawach nie mówi się dostatecznie wyraziście. Zamiata się zbyt wiele pod dywan. Obecna opozycja nie ma odwagi analizować, dlaczego przegrała wybory, i winę za własną porażkę zwala na przewrotność zwycięzców. Obecna zaś partia rządząca i nowy mainstream polskiej polityki nie wyjaśniają opinii publicznej swoich obecnych, wewnętrznych podziałów. Wprost przeciwnie. Politycy tego obozu zapewniają, że nic się nie dzieje i są nadal zgraną i zgodną drużyną. Spory są natomiast aż nadto widoczne.
Gdy prezydent mówi, że nie dopuści do powstawania „prywatnych armii" – stwierdzenie to dość mocne, a nawet mogące sygnalizować coś bardzo niepokojącego, nikt nie ma wątpliwości, do kogo jest skierowane. Podobnie odmowa podpisania nominacji generalskich wskazuje jednoznacznie na jakieś nader poważne różnice między prezydentem a ministrem obrony. Również gdy prezydent wetuje ustawy zredagowane przez ministra sprawiedliwości i uzasadnia to tym, że nie dopuści do zmiany systemu prawnego w kraju, z pewnością nie chodzi mu o jakieś formalne drobiazgi.
Sytuacja ta może mieć co najmniej dwie interpretacje.
Pierwsza mówiłaby o bardzo poważnych różnicach w zapatrywaniach politycznych, ale także ideowych między prezydentem a ministrami obrony i sprawiedliwości. Andrzej Duda przy takiej interpretacji może być widziany jako obrońca demokratycznych pryncypiów. Zdaje się być zaniepokojony autorytarnymi skłonnościami co najmniej części rządu, bo trudno sobie wyobrazić, aby obaj ministrowie działali wyłącznie na własną rękę i stracili już zaufanie pani premier.
Druga odwołuje się przede wszystkim do narastających podziałów w obozie władzy. Nie chodzi przy tym o nieistotne, z szerszej perspektywy, domniemania o słabnącej pozycji szefowej rządu, która w ostatnim okresie wydaje się niemal nieobecna i bezwolna, nie chodzi też o dawniej tak aktywnego ministra spraw zagranicznych, który praktycznie znikł. Nie chodzi też o działania ministra środowiska, które mogą przysporzyć niemałych trudności przed unijnym sądownictwem. Są to wszystko sprawy ważne, którymi jednak rząd, korzystający bezwzględnie z parlamentarnej większości, może się nie za bardzo przejmować. Domniemaniem jest jednak, że toczy się walka już nie o pozycję w rządzie, ale o władzę. W tle ma być słabnięcie pozycji polityka, który dotychczas władzę tę niemal niepodzielnie sprawował i która nie wspierała się na formalnym usytuowaniu w hierarchii instytucji państwowych. Mowa jest oczywiście o prezesie PiS Jarosławie Kaczyńskim.