To największa wojskowa klęska w dziejach imperium brytyjskiego – tak o kampanii malajskiej z lat 1941–1942 wypowiadał się premier Winston Churchill. Wiedział, co mówił. Wszak sam się do tej klęski bardzo przyczynił. Japoński blitzkrieg na Malajach pokazał całemu światu, że potęga imperium jest tylko wydmuszką. Brytyjczycy nie potrafili obronić bogatej w surowce kolonii oraz wielkiego portu będącego perłą w ich koronie. Dali się pobić w 70 dni dwukrotnie słabszym liczebnie siłom lekceważonego azjatyckiego państwa. Narody żyjące pod władzą Londynu w koloniach dostały w ten sposób sygnał, że siła białych kolonizatorów jest iluzoryczna. „Okazało się, że biali Europejczycy organizujący życie w mieście od czasów jego założyciela sir Stamforda Rafflesa w chwili kryzysu byli podobnie zagubieni jak przedstawiciele innych ras" – napisał później Lee Kuan Yew, wieloletni premier Singapuru.
Profesjonaliści kontra amatorzy
Japońskim władzom naprawdę zależało na zdobyciu kontroli nad Malajami. Kiedy USA, Wielka Brytania i Holandia nałożyły embargo na eksport strategicznych surowców do Japonii, Tokio miało do wyboru: albo przerwać wojnę w Chinach i pogodzić się z zachodnimi demokracjami, albo odebrać im złoża surowców siłą. Przejęcie kontroli nad Malajami dałoby Japonii tamtejsze pola naftowe, kopalnie rud metali kolorowych oraz plantacje drzew kauczukowych. Zdobycie Singapuru zaś to dla Cesarskiej Marynarki Wojennej wielka baza wojenna położona na strategicznym szlaku handlowym. Bez opanowania Singapuru trudno byłoby też zdobyć Holenderskie Indie Wschodnie (dzisiejszą Indonezję) z ich wielkimi złożami ropy. Przygotowania do zdobycia Malajów i Singapuru musiały więc zostać przeprowadzone perfekcyjnie.
Japońska 25. Armia, wyznaczona do tego celu, składała się z trzech doświadczonych i dobrze wyposażonych dywizji (5., 18. i Dywizji Gwardii Cesarskiej), które dysponowały ponad 200 czołgami, co jak na ówczesne japońskie standardy było niebywale dużą siłą pancerną; wspierało je 568 samolotów z lotnictwa armii oraz floty. Całość sił japońskich zaangażowanych w kampanię liczyła około 70 tys. ludzi. Dowodził nimi gen. Tomoyuki Yamashita. Nie miał on co prawda wcześniej doświadczenia w kierowaniu większym związkiem taktycznym niż dywizja, ale tokijscy sztabowcy uznali na podstawie jego dokonań na froncie chińskim, że jest idealną osobą do tego zadania. Mieli rację. Yamashita był błyskotliwym generałem stawiającym przede wszystkim na szybkość ataku i wielokrotnie wykazującym się dużą inicjatywą. W pełni zasłużył sobie na przydomek Tygrysa Malajów. Poważnym obciążeniem był jednak jego charakter. Podczas całej kampanii malajskiej dawał się ponosić paranoi. Myślał, że zazdrośni o jego sławę generałowie z Tokio szykują na niego zamach. Obawiał się, że premier Hideki Tojo może go uznać za swojego politycznego rywala. „Dziś przysłali mi do sztabu dwóch nowych oficerów. Już ich nienawidzę" – pisał w swoim dzienniku w trakcie kampanii.
Przeciwnikami Yamashity po stronie alianckiej byli dowódcy, dla których skierowanie na Malaje oznaczało boczny tor kariery. Szefem Malaya Command, czyli dowódcą oddziałów imperium brytyjskiego na Malajach i w Singapurze, był gen. Arthur Percival, w opinii części historyków wojskowości człowiek stworzony do bycia wykładowcą na wojskowej uczelni, ale nieposiadający wystarczającej siły charakteru i zdecydowania, by dowodzić w polu. Trudno też znaleźć wybitnych wojskowych wśród podległych mu dowódców. Malaje wszak były przed wojną uznawane za miejsce do zsyłania wojskowych nieudaczników. Podlegało tym oficerom początkowo 88 tys. ludzi, w trakcie kampanii ich liczba wzrosła jednak do 140 tys. Te siły składały się głównie z III Korpusu Indyjskiego, 8. Dywizji Australijskiej i brytyjskiej 53. Brygady Piechoty. Wspierane były przez zlepek oddziałów składających się zarówno z samych Malajów i Singapuru, jak i z bardziej odległych części Commonwealthu. Wyszkolenie tych żołnierzy zazwyczaj było kiepskie. Najlepsze spośród indyjskich oddziałów szkoliły się do walki na afrykańskich pustyniach i nie uczyły się prowadzenia wojny w warunkach panujących na Malajach. Wśród pochodzących z Indii rekrutów było wielu żołnierzy z ostatniego masowego poboru, mających za sobą jedynie bardzo podstawowe przeszkolenie. Nie uczono ich jak walczyć przeciwko czołgom. Wśród Australijczyków zdarzali się poborowi, którzy ledwo co ukończyli dwutygodniowy wstępny kurs. Wojska te nie posiadały czołgów, gdyż brytyjscy sztabowcy uznali, że na Malajach nie ma mostów, które byłyby przystosowane do przejazdu tych maszyn. Dział przeciwpancernych i przeciwlotniczych było około 250. Wojsk tych strzegło z powietrza ponad 250 samolotów, choć gen. Percival monitował Londyn w sprawie dodatkowych maszyn – potrzebował co najmniej 600, by skutecznie bronić Malajów. Niestety, Malaya Command nie dysponowało bezpiecznymi wojskowymi liniami połączeń: aby skontaktować się dowództwem III Korpusu Indyjskiego w Kuala Lumpur, korzystano z cywilnej łączności.
Premier Churchill uważał, że Malaje nie są zagrożone. Choć docierały do niego informacje radiowywiadu mówiące o japońskich zamiarach, to do jesieni 1941 r. nie spodziewał się, by Japończycy zaatakowali. Siłom stacjonującym na Dalekim Wschodzie dawano więc niski priorytet. Poza tym Churchill założył, że skoro Singapur jest twierdzą, to powinien się skutecznie obronić. Miasto nie posiadało jednak stałych fortyfikacji od strony północnej, czyli od Półwyspu Malajskiego. Broniące portu potężne działa Fortu Silosu, co prawda, mogły razić cele na północy, ale dysponowały jedynie amunicją przeciwpancerną, przeznaczoną do walki przeciwko okrętom. W samym porcie wojennym nie było okrętów mogących poważnie zagrozić japońskiej flocie. Trzeba je było sprowadzić z innych teatrów działań wojennych. Na tym, że do Singapuru przybędzie z odsieczą potężna brytyjska flota, opierał się cały plan obrony. Zasoby Royal Navy były jednak mocno rozciągnięte – do Singapuru wysłano więc stosunkowo słabe oddziały, tzw. Siły Z, których trzonem był pancernik „Prince of Wales" oraz krążownik liniowy „Repulse". W sprzyjających okolicznościach mogły one zadać poważne straty japońskim siłom inwazyjnym. To wymagało jednak osłony lotniczej. Gros samolotów mających bronić Singapuru rozlokowano więc na lotniskach w północnych Malajach, położonych blisko miejsc późniejszych japońskich desantów. Aby je chronić, rozproszono oddziały z III Korpusu. Niektórzy brytyjscy oficerowie zdawali sobie sprawę z tego, że plan obrony jest mocno dziurawy, a ich wojska słabe, ale mimo to lekceważono Japończyków. Prości wojskowi mówili, że japońscy żołnierze są niscy, krótkowzroczni, słabo wyszkoleni i dysponują działami z czasów wojny z Rosją oraz karabinami, „jakich Indianie używają na westernach". Wkrótce przyszło bolesne otrzeźwienie.