„PO chce natychmiast wrócić do władzy – bez wyborów” – czytamy na jednym z pasków i już trzęsiemy się z oburzenia, że oto nieudolna opozycja wynajduje jakieś kruczki prawne, by obalić miłościwie nam panujący rząd, a ojczyzna znajduje się w niebezpieczeństwie, bo oto może zostać pozbawiona gospodarskiej troski premier i jej politycznego mentora, Jarosława Kaczyńskiego. Mało tego – to wiedza z paska – „wniosek Platformy Obywatelskiej o wotum nieufności oparty (jest) na kłamstwach”, a – to znów pasek - Grzegorz Schetyna proponuje na premiera siebie choć „Platformę Obywatelską popiera kilkanaście procent wyborców”. „Larum grają! Wojna! Nieprzyjaciel w granicach! A ty się nie zrywasz? Szabli nie chwytasz? Na koń nie siadasz?” – chciałoby się zakrzyknąć za Henrykiem Sienkiewiczem.
Jeśli jednak zamiast chwytać za szablę w obronie Beaty Szydło i jej ministrów ktoś zgłębiłby nieco temat odkryłby, że mechanizm konstruktywnego wotum nieufności służy właśnie temu, by rząd zmienić było bardzo trudno. Konieczność wskazania we wniosku przyszłego premiera i – co za tym idzie – fakt, że poparcie wniosku wiąże się z automatycznym stworzeniem nowego rządu, to skuteczny hamulec przeciwko tym, którzy w ramach wewnętrznych politycznych gierek chcieliby się pozbyć nielubianego premiera. W początkach III RP wnioski o wotum konstruktywne być nie musiały, przez co zdarzało się, iż rząd upadał, bo poseł nie był w stanie wyjść z toalety. Teraz to niemożliwe – polityk większości rządzącej prędzej wyważy drzwi owej toalety, niż pozwoli objąć fotel premiera Grzegorzowi Schetynie. Jedynym kto może odwołać Beatę Szydło jest Jarosław Kaczyński – a on akurat w debacie nad wnioskiem o wotum nieufności zbyt długo nie uczestniczył.