Sporą część obowiązków od obecnych pracowników przejmą wkrótce roboty – tak uważa John Cryan, prezes Deutsche Banku, który już zapowiedział, że dzięki automatyzacji będzie w stanie zredukować zatrudnienie nawet o połowę. W niedawnym wywiadzie udzielonym „Financial Times" tłumaczył, że wdrażany przez niego 5-letni plan restrukturyzacji, który likwiduje tysiące miejsc pracy, mógłby pójść jeszcze głębiej, gdyby zdecydowanie postawił na takie technologie, jak sztuczna inteligencja czy uczenie maszynowe.
Czy zatem rewolucja przemysłowa oznacza nieuchronny wzrost bezrobocia? Eksperci zgodnie przekonują, że nie, choć rewolucja na rynku pracy jest nieunikniona.

Nieuchronna rewolucja
– W ciągu najbliższych dwóch dekad wyparuje 40 proc. zawodów – uważa Maciej Fiedler, prezes polskiej firmy technologicznej Fibaro.
Z kolei Malcolm Frank, Paul Roehrig i Ben Pring w swojej książce „What to do when machines do everything" („Co robić, gdy maszyny robią wszystko") przewidują, że już w nadchodzącej dekadzie 12 proc. miejsc pracy w USA zostanie zastąpionych przez maszyny. Ale nie wszystkie zawody są zagrożone rewolucją technologiczną. Badania pokazują, że zmiany dotkną głównie pracowników wykonujących proste czynności (aż dla 70 proc. z nich automatyzacja to realne wyzwanie). W przypadku osób o wysokim poziomie kwalifikacji, wykonujących kreatywne prace umysłowe, ryzyko zastąpienia przez maszyny jest już zdecydowanie niższe. Jak piszą analitycy cytowani przez „USA Today", odsetek zagrożonych stanowisk w tym sektorze w ciągu 20 lat sięgnie ledwie 8 proc.