Przykładowo, na niedobór pracowników skarży się ponad 45 proc. przedsiębiorstw zajmujących się produkcją maszyn i urządzeń, które średnio mają niespełna 5 proc. cudzoziemców w kadrach. Z kolei w przemyśle drzewnym (bez meblarstwa) barierę niedoboru pracowników dostrzega niespełna 29 proc. firm, ale cudzoziemcy stanowią ponad 35 proc. zatrudnionych.
„Taka zależność wskazuje, że napływ Ukraińców do Polski przyczynia się do ograniczania trudności firm ze znalezieniem wykwalifikowanych pracowników" – zauważają ekonomiści Credit Agricole w publikowanym w poniedziałek raporcie, który „Rzeczpospolita" poznała wcześniej.
Na tej podstawie oceniają, że imigracja zza wschodniej granicy łagodzi presję płacową w Polsce. W I półroczu przeciętne wynagrodzenie brutto w gospodarce narodowej zwiększyło się o 4,6 proc. rok do roku, po zwyżce o 3,6 proc. w 2016 r.
Zdaniem Jakuba Borowskiego, głównego ekonomisty Credit Agricole w Polsce, w całym 2017 r. dynamika wynagrodzeń wyniesie 5,2 proc., a w 2018 r. 6,5 proc. Dla porównania, w 2008 r. przy wyższej stopie bezrobocia przeciętna płaca w gospodarce narodowej rosła w tempie blisko 8 proc. rok do roku.
U sąsiadów jest gorzej
To sugeruje, że narzekania polskich firm na niedobór pracowników są nieco na wyrost. W niedawnym raporcie zwrócili na to uwagę ekonomiści ING Banku Śląskiego. Zauważyli, że w Czechach odsetek firm przemysłowych, które wymieniają braki kadrowe jako istotną barierę rozwoju, jest taki sam jak w Polsce. Dynamika płac wróciła tam jednak do poziomu sprzed dekady. I tam niedobór pracowników widoczny jest też w innych danych.
Przykładowo, odsetek wolnych miejsc pracy w Czechach zbliża się do 3 proc., w porównania z maksymalnie 2,5 proc. podczas poprzedniego boomu na rynku pracy. W Polsce wskaźnik ten wynosi zaledwie 0,5 proc., tyle samo, co przed dekadą. Na Węgrzech, gdzie rąk do pracy brakuje w niemal 80 proc. firm, ten wskaźnik wynosi 2 proc. Wyższy niż u nas jest też w Rumunii. W tych krajach płace rosną w tempie kilkunastoprocentowym.