Rz: Czy będą dymisje albo zmiany dyrektorów instytucji? Tłem są protesty przeciwko Janowi Klacie w Starym Teatrze w Krakowie, a nawet argumenty, które padły po premierze „Strasznego dworu" Moniuszki, że Opera Narodowa pod dyrekcją artystyczną Mariusza Trelińskiego nie jest zbyt narodowa.
Nie wiem. Zewsząd słyszę, że zmiany będą. Jedni wzywają nas, by dymisjonować, inni przeciw temu protestują. Cały ten zgiełk jest dla mnie niepojęty. W moim przekonaniu, przejmując odpowiedzialność za los instytucji kultury, najpierw wypada rozpoznać ich obecne położenie, dlatego pracujemy teraz nad „raportem otwarcia". Staramy się zrekapitulować sytuację poszczególnych instytucji, żeby na tej podstawie opracować sensowną strategię ich dalszego rozwoju, a także strategię stabilizacji całego systemu. Chcemy ją przygotowywać w ścisłej współpracy ze środowiskiem artystycznym, bo ono najlepiej się orientuje w skali potrzeb i ewentualnych regulacji, niezbędnych, by zapewnić kulturze optymalne warunki rozwoju. Przeprowadziłam już na ten temat kilka obiecujących rozmów. Gdy porozumiemy się co do założeń takiej strategii, przyjdzie czas, by pomyśleć o instrumentach i sposobach jej wdrożenia. Dopiero ostatnim ogniwem tego procesu mogą być zmiany personalne, o ile w ogóle – w świetle poczynionych przedtem ustaleń – okażą się konieczne. Wiem oczywiście, że personalia budzą szczególne emocje, ale nie zamierzam emocjami się kierować ani też poddawać naciskom, by odwrócić logikę działania i zaczynać od końca – od dymisji czy nominacji.
A co będzie ze współprowadzeniem Teatru Polskiego we Wrocławiu po premierze „Śmierci i dziewczyny", która wzbudziła protesty Krucjaty Różańcowej i narodowców?
Identyczna logika powinna obowiązywać w każdym przypadku, także w odniesieniu do Teatru Polskiego we Wrocławiu czy Starego Teatru w Krakowie, którego dyrektor wszczął ostatnio jakąś medialną histerię z powodu uprzejmej prośby o wideodokumentację spektakli. „Gazeta Wyborcza" określiła to jako „audyt artystyczny", a teraz wszyscy – także „Rzeczpospolita" piórem Agnieszki Kazimierczuk – powtarzają to niedorzeczne określenie, którego ani ja, ani mój doradca Konrad Szczebiot nigdy nie użyliśmy, bo taki językowy potworek nie przyszedłby nam do głowy. Poprosiłam pana Szczebiota, by – w ramach wspomnianego raportu otwarcia – przygotował rekapitulację dorobku artystycznego krakowskiej sceny w ostatnich latach. To wzbudziło ogromny niepokój. Nie rozumiem dlaczego. Czyżby Jan Klata uważał, że rozpoznając sytuację powierzonych naszej pieczy instytucji, powinniśmy lekceważyć ich dokonania i oglądać tylko bilanse księgowe? Gdyby takie podejście miał menedżer teatralny, umiałabym zrozumieć, ale twórca?! Rozhuśtano falę spekulacji i insynuacji, która tylko utrudnia rzetelną pracę – zarówno w ministerstwie, jak i w teatrach. Myślę, że zdolność powściągania emocji wszystkim nam wyszłaby na dobre.
Może Jan Klata jest zawiedziony, że gabinet cieni nie monitorował jego działalności na bieżąco? Był krytykowany, ale może była to krytyka zaoczna?