Rzeczpospolita: - Wraca pan do KRRiT po sześciu latach - jak prace w tej radzie będą się różnić od pana poprzedniej kadencji?
Witold Kołodziejski: Moja poprzednia kadencja upłynęła w KRRiT pod znakiem cyfryzacji telewizji naziemnej. Tuż przed odejściem przekazałem nawet do publikacji gotowe ogłoszenia w sprawie dwóch pierwszych cyfrowych multipleksów, choć ze względów politycznych ówczesny prezes Rządowego Centrum Legislacyjnego ich nie opublikował, proces oczywiście potem ruszył. Kiedy po raz pierwszy pojawiłem się w KRRiT, Facebook miał zaledwie dwa lata, YouTube dopiero rok i właśnie był kupowany przez Google'a, a Netflix sprzedawał płyty z filmami. Media w Internecie były wtedy jeszcze w dużej mierze mediami tekstowymi, nie było platform VoD 9wideo na żądanie –red.)ani telewizji internetowych. Dziś świat mediów wygląda zupełnie inaczej. Za tymi zmianami podążają zmiany legislacyjne. Komisja Europejska pracuje intensywnie nad kolejną zmianą dyrektywy audiowizualnej, za czym pójdzie zmiana polskich ustaw, trwają prace nad nowelizacją prawa autorskiego, KE wciela w życie 16 inicjatyw strategii Jednolitego Rynku Cyfrowego. Zadaniem KRRiT będzie teraz uczestniczenie w tych wszystkich procesach, zarówno na poziomie unijnym, jak i krajowym.
-Jak zmienia rolę KRRiT istnienie Rady Mediów Narodowych?
KRRiT nie ma teraz w swoich kompetencjach wyboru rad nadzorczych mediów publicznych, ale zawsze powtarzałem, że to był kamień u nogi KRRiT. Obecne rozwiązanie jest moim zdaniem znacznie lepsze, „zdrowsze". Rada może mieć teraz równy dystans do mediów komercyjnych i publicznych.
- Czyli nie postrzega pan RMN jak protezy która pozostała po przygotowaniach do wprowadzenia dużych ustaw medialnych, jakie się w końcu nie pojawiły?