"Rzeczpospolita": Marine Le Pen zostanie w maju prezydentem Francji?
Emmanuel Riviere: Jeszcze kilka tygodni temu byłem przekonany, że to niemożliwe. Ale dziś już nie jestem pewien. I to przynajmniej z trzech powodów. Po pierwsze, mamy niespodziewany wynik wyborów prezydenckich w USA, a na Le Pen w znacznym stopniu głosuje ten sam typ ludzi, który złożył się na elektorat Donalda Trumpa: robotnicy z dawnych regionów uprzemysłowionych północnej i wschodniej Francji, odpowiednika Minnesoty, Ohio, Michigan. Biali mężczyźni w średnim wieku, z gorszym wykształceniem, przegrani globalizacji. Po wtóre Le Pen rozpoczęła kampanię i bardzo dobrze wypada w mediach, rośnie w sondażach. I wreszcie we Francji, jak w całej Europie, znaleźliśmy się w bardzo niepewnych czasach, preferencje wyborców są bardzo zmienne.
Mimo wszystko, jeśli wierzyć ostatnim sondażom, liderka Frontu Narodowego może liczyć w drugiej turze co najwyżej na 36 proc. głosów. Wciąż daleko do 50 proc...
Nie mówię, że będzie łatwo jej wygrać. Ale Le Pen ma kilka atutów. Znakomicie mobilizuje swój elektorat, a ci, którzy raz na nią głosowali, robią to i w następnych wyborach. A to może być problem dla jej konkurentów: Hillary Clinton przegrała w znacznym stopniu dlatego, że demokratyczni wyborcy, którzy zapowiadali, że „na pewno pójdą głosować", tego nie uczynili. Od ostatnich wyborów regionalnych Front Narodowy bardzo się wzmocnił, ma swoich przedstawicieli we wszystkich regionach, dużą siłę mobilizacji. Poza tym Le Pen najlepiej uosabia odrzucenie obecnego systemu, jest dla coraz większej części Francuzów jedyną prawdziwą alternatywą. A żyjemy w całym zachodnim świecie w czasach, gdy establishment jest atakowany. Wreszcie kampania wyborcza otwiera przed nią ogromną możliwość przekonania wyborców, że Front Narodowy nie jest już partią skrajną, brutalną, antysemicką, rasistowską. Sama Le Pen taka rzeczywiście nie jest, to osoba z tego punktu widzenia znacznie bardziej mainstreamowa niż Trump. Nigdy nie mówiła takich okropnych rzeczy o kobietach czy emigrantach co przyszły amerykański prezydent. Nikt jednak nie podejrzewa, że Trump to ukryty neonazista. A na Le Pen wciąż ciąży spuścizna ojca, który twierdził, że nazistowskie komory gazowe to „detal historii". Jeśli przekona w nadchodzących tygodniach Francuzów, że tamten „ciemny" Front Narodowy należy już do przeszłości, znajdzie się u progu przejęcia władzy.
W oczach świata to pogrążyłoby obraz Francji. Ale Francuzów chyba to akurat aż tak nie boli, sprawiają wrażenie przekonanych o swojej wyższości, nieco zarozumiałych...