Pierwszy świadek, były urzędnik z warszawskiego biura zarządzającego miejskimi nieruchomościami, wpędził prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz w potężne tarapaty. Stwierdził on, że stołeczni urzędnicy czuli „presję z góry" w sprawach reprywatyzacyjnych, handlarze roszczeń i kuratorzy tzw. nieobecnych właścicieli byli uprzywilejowani przy decyzjach o zwrocie nieruchomości, zaś prezydent stolicy ingerowała w proces reprywatyzacyjny.

Gronkiewicz-Waltz zasłania się tym, że działania komisji mają być niezgodne z konstytucją. Sęk w tym, że większości wyborców mniej będzie interesowało to, czy komisja działa w 100 proc. zgodnie z literą prawa (działalność komisji wszak legitymizuje obecność w niej przedstawicieli m.in. PO i Nowoczesnej), a bardziej fakt, że już pierwszego dnia z zeznań świadków wynika, że tezę, jakoby prezydent stolicy nie miała pojęcia o niczym, a dzika reprywatyzacja była wyłącznie dziełem niesubordynowanych urzędników z ratusza, można włożyć między bajki.

To bardzo zła wiadomość dla Platformy Obywatelskiej, bo jeśli kolejne fakty, jakie ustali komisja, będą dla Hanny Gronkiewicz-Waltz równie kłopotliwe, afera reprywatyzacyjna, zamiast zostać zapomniana przez opinię publiczną, będzie podkopywać zaufanie do partii Grzegorza Schetyny. Platforma musi więc szukać pomysłu na wyjście z politycznej defensywy. Tym bardziej że także nowe fakty ujawniane przez media w sprawie Amber Gold ukazują skalę zaniedbań i nieprawidłowości, dzięki którym oszust wyprowadził niemal miliard złotych z kieszeni łatwowiernych klientów swego parabanku.

PiS może więc tylko zacierać ręce. Tyle tylko, że prócz aspektu politycznego sprawa ma też charakter państwowy. Komisja weryfikacyjna, podobnie jak śledcza ds. Amber Gold, pomoże ujawnić skandale i umożliwi PiS-owi „grillowanie" PO. Ale państwo nie stanie się od tego lepsze. ©?