- Nie można na krzywdę najsłabszych, bezbronnych patrzeć przez ideologiczne okulary, ale też nie można zamykać na nią oczu – mówił premier w wywiadzie dla "Gościa Niedzielnego", który ukazał się w czwartek. Morawiecki podkreślał, że ta sprawa jest dla niego "absolutnym priorytetem". - Nie ma naszej zgody na tę patologię - stwierdził.
Na pytanie "czy podziela diagnozę, że źródłem agresji wobec kobiet i dzieci są nierówności płci i role kulturowe narzucone przez tradycję, a więc także Kościół katolicki?", Morawiecki odpowiedział, że nie zgadza się z taką opinią. - Do przemocy nie dochodzi tam, gdzie występuje dbałość o więzy rodzinne, o normalny dom, gdzie panuje miłość. Przemoc pojawia się częściej w związkach nieformalnych, a nie tych usankcjonowanych prawnie. Dlatego nie chciałbym, aby ta szkodliwa ideologia, jaką jest gender, przykryła realny problem przemocy domowej wobec dzieci i kobiet - mówił.
Na te słowa zareagowała partia Razem, krytycznie oceniając deklarację premiera. - Mateusz Morawiecki znalazł nowatorski sposób na poradzenie sobie z przemocą domową: wystarczy, żeby 100% związków było zarejestrowanych w Urzędzie Stanu Cywilnego lub w kościele - oceniło ugrupowanie w poświęconym wywiadowi wpisie na Facebooku.
- Według premiera, po otrzymaniu papieru od urzędnika lub księdza, przemocowi partnerzy natychmiast zmieniają się w kochających ojców i mężów - stwierdziła partia, choć słowa premiera przytoczyła niedokładnie. "Do przemocy nie dochodzi tam, gdzie jest normalny dom" - skróciło wypowiedź ugrupowanie Adriana Zandberga. "Do przemocy nie dochodzi tam, gdzie występuje dbałość o więzy rodzinne, o normalny dom, gdzie panuje miłość" - mówił premier.
- Skoro autorytety państwa i kościoła mają taką magiczną moc, kolejnym logicznym krokiem byłoby zakazanie rozwodów. Oczywiście po to, by chronić osoby doznające przemocy... - konkluduje Razem.