Platforma pozbawiona refleksji

Potrzebne są alternatywne dla polityki PiS pomysły programowe, w tym poważna propozycja liberalna. Kłopot w tym, że to, co przedstawił Grzegorz Schetyna, poważne nie jest. To przepis na pasztet składający się w połowie z pomysłów Balcerowicza, a w połowie Leppera – pisze ekonomista.

Aktualizacja: 01.12.2017 22:50 Publikacja: 30.11.2017 18:39

Platforma pozbawiona refleksji

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Od dawna i coraz głośniej opinia publiczna domagała się od Platformy Obywatelskiej przedstawienia programu. Schetyna się nie spieszył. Jeszcze niedawno (w wywiadzie dla „Polityki") mówił, że jego partia pokaże program dopiero na pół roku przed wyborami – żeby PiS nie dowiedział się za wcześnie. Ale pod koniec października na partyjnej konwencji się złamał. Można wprawdzie mieć wątpliwości, czy to tam wygłosił ten „program", i nie wiadomo, jaki jest formalny status przedstawionych propozycji, ale było to coś więcej (i nieco konkretniej), niż ogłaszała posłanka Joanna Mucha. Wypada więc nad pomysłami Schetyny się pochylić, tym bardziej że PO pretenduje do roli lidera „zjednoczonej opozycji", która ma wygrać kolejne wybory: samorządowe, europejskie i parlamentarne.

Niejasne postulaty

Czytając propozycje Schetyny i argumenty im towarzyszące, trudno się oprzeć wrażeniu, że mają one doraźny charakter, nie są produktem spójnej wizji. Sprawiają raczej wrażenie mieszanki stereotypowych przekonań liberalnego polityka i lidera partyjnego nietracącego z oczu słupków poparcia. To problem, bo czas obecny to czas wielkich przewartościowań. Kryzys neoliberalnego kapitalizmu wydaje się faktem i generuje tektoniczne ruchy polityczne. Bardzo wielu ludzi wątpi w racjonalność gospodarki w pełni wolnorynkowej, powszechne jest przekonanie, że nierówności są nadmierne i niesprawiedliwe, słabnie poparcie dla integracji europejskiej. Co najważniejsze, na prestiżu traci liberalny model demokracji. Niestety, nie ma u Schetyny żadnej próby szerszej refleksji na ten temat.

Ale w Polsce też widać przejawy neoliberalnego kryzysu. To głównie dlatego PiS wygrał, a Platforma – słusznie postrzegana jako polityczna baza neoliberalnego kapitalizmu – przegrała. Platforma nie chce jednak uznać swojej odpowiedzialności za szeroko rozumianą kondycję Polski, a ściślej biorąc, odrzuca wszelką dalej idącą krytykę swojej polityki. Nie ma więc u Schetyny żadnego rachunku partyjnego sumienia. Nie można też doszukać się odpowiedzi na pytanie, czy aktualne pozostają założycielskie postulaty Platformy: podatki 3x15, likwidacja Senatu, rezygnacja z finansowania partii politycznych z budżetu.

Większość programowych sugestii Schetyny nie zaskakuje. Trybunał Konstytucyjny ma być „przywrócony" i uniezależniony od kontroli PiS. Ale czy ma być zreformowany? Taki postulat nie pada. Ma też być – oczywiście - przywrócony trójpodział władz, ale jego konkretny kształt nie został zarysowany. Brak również konkretów dotyczących „zwykłego" systemu sądownictwa. Dalej: Schetyna mówi, że odpartyjni kadry, ale nie jest oczywiste, czy po prostu wyrzuceni mają być ludzie z nadania PiS, czy ustanowiony zostanie jakiś mechanizm skutecznie chroniący przed zajmowaniem dobrze płatnych posad przez „krewnych i znajomych" aktualnie rządzącego „partyjnego królika". To był przecież problem także za rządów PO. Choć Jan Krzysztof Bielecki zgłosił (bardzo skromne) propozycje zmian, to w okresie rządów PO nic się w tej kwestii nie zmieniło.

Wiara w samorządność

W kilku kluczowych kwestiach Schetyna tylko markuje stanowisko: „Przedstawimy (...) precyzyjną drogę Polski do strefy euro. Wybierzemy taki moment i kryteria przyjęcia wspólnej waluty, żeby euro wspomogło rozwój polskiej gospodarki (...)". Albo: „Naprawimy (...) tragiczne w skutkach i cyniczne oszustwo rządzących polegające na obniżeniu wieku emerytalnego". Tak więc w kwestiach dotyczących wspólnej waluty i wieku emerytalnego właściwie nie wiadomo, co PO chce zrobić.

Liberalna tożsamość PO manifestuje się jednak w kwestii podatków, samorządności i w postulacie dotyczącym przywrócenia kapitałowego filaru ubezpieczeń emerytalnych. To propozycje bardzo „kierunkowe", ale – moim zdaniem – wysoce niepokojące i znamienne.

Dwie pierwsze propozycje są ze sobą powiązane. Platforma występuje jako partia domagająca się bezwzględnej ochrony roli i pozycji samorządów terytorialnych, przy czym ma być ona radykalnie wzmocniona przez zwiększenie samofinansowania. Podatki PIT i CIT mają w pełni trafiać do samorządów, a jednocześnie Platforma sugeruje, że ograniczone będą – dotychczas bardzo ważne – dotacje i subwencje z budżetu centralnego. Przewidziany jest „jakiś" mechanizm wyrównawczy dochodów, ale równocześnie samorządy mają być wyposażone w prawo do podejmowania decyzji o zwiększeniu kwoty dochodu zwolnionego z podatku PIT. Nie ulega chyba wątpliwości, że te postulaty wyrastają z traktowania samorządów przez PO jako „królestwa racjonalności" i ostoi demokracji. Są przeciwstawiane państwu jako bytowi podatnemu na wszelkie patologie.

System samorządowy jest w Polsce bardzo rozbudowany. Nie widać jednak powodów do uznania, że działa sprawniej niż struktury rządowe. Jest faktem, że biurokracja samorządowa urosła do wielkich rozmiarów. Zatrudnienie w administracji samorządowej wynosiło w 1995 roku 139 tys. osób, a po 20 latach osiągnęło poziom 251 tys. osób (wzrost o 80 proc.). Liczne są przykłady budowania „bizantyńskich" siedzib. Duża część włodarzy miast wygrywa kolejne wybory nie dlatego, że świetnie działają mechanizmy lokalnej demokracji, ale dlatego, że skuteczne są lokalne „układy".

Ale ważniejsze jest coś innego: samorządy mają bardzo mały realny wpływ na poziom własnych dochodów, który jest już dziś mocno zróżnicowany. Jednocześnie samorządy odpowiedzialne są za zaspokojenie podstawowych potrzeb mieszkańców. Nie należy dopuścić do tego, by np. jakość usług edukacyjnych była uzależniona od finansowej kondycji samorządów. Realizacja postulatów Schetyny co najmniej zwiększyłaby prawdopodobieństwo powstania takiego stanu.

Uprawnienie samorządów do powiększania kwoty wolnej od podatku PIT musiałoby z kolei przynieść absurdalne zróżnicowanie obciążeń podatkowych obywateli – na ulgi byłoby przecież stać przede wszystkim (a może wyłącznie) zamożne gminy.

Odwrócenie demontażu OFE

Wydaje się, że liberalna tożsamość PO przesądziła także o przedstawieniu propozycji odbudowania kapitałowego filaru ubezpieczeń. Dzisiaj nie można wątpić, że ustanowienie tego filaru w 1999 roku przyniosło gigantyczny wzrost zadłużenia państwa i zasadniczo pogorszyło status ubezpieczonych. To jedyna propozycja postulująca rewizję wcześniejszej polityki PO, bo to przecież rząd Tuska przeprowadził demontaż kapitałowej części systemu emerytalnego.

Propozycja jego przywrócenia jest ogólnikowa (by nie powiedzieć mętna) i można mieć wątpliwości, czy w ogóle możliwa jest jej konkretyzacja. Na przykład jak zrealizować postulat zwrotu ubezpieczonym obligacji przejętych przez państwo z PTE, a następnie umorzonych? Według jakiego klucza rozdzielić ubezpieczonym – co proponuje Grzegorz Schetyna - akcje spółek Skarbu Państwa i co to znaczy, że będą one ich własnością: czy np. ubezpieczeni będą mogli je sprzedać?

Postulat przywrócenia kapitałowego filaru ubezpieczeń przywodzi na myśl propozycję „jednolitego podatku", którą tuż przed wyborami w 2015 roku premier Ewa Kopacz reklamowała jako likwidację składek na ZUS. Nasuwa się też pewna analogia do „powszechnego uwłaszczenia", zrealizowanego z katastrofalnym skutkiem w ramach ideologicznego programu Janusza Lewandowskiego.

Orientacja na słupki poparcia skłoniła z kolei lidera PO do złożenia obietnicy rozszerzenia programu 500+ na rodziny z jednym dzieckiem i wprowadzenia 13. emerytury. Jest też wspomniana już obietnica powiększenia (przez samorządy) kwoty wolnej od podatku PIT, czyli obniżenia dochodów podatkowych. Z wystąpienia Schetyny nie wynika wprawdzie, czy – również obiecane – zwolnienie ze składki ZUS młodych pracowników jest równoznaczne z odpowiednią rekompensatą z budżetu dla Zakładu, ale trzeba chyba założyć, że będzie to konieczne.

Skąd wziąć pieniądze?

W przeszłości wielu polityków (głównie PO) zamykało dyskusje nad postulatami socjalnymi zawołaniem „nie ma w budżecie pieniędzy". Nieraz (tylko nieraz!) był to argument poważny. Czy dzisiaj można go uchylić? Nie, trzeba go rozważyć. Schetyna, zgłaszając swoje propozycje, nie mówi, ile będą one kosztowały budżet. Jednak tylko wydatki na 13. emeryturę to pewnie 15 mld zł rocznie. Całe więc zwiększenie wydatków na projekty PO pewnie przekroczyłoby grubo 30 mld zł.

Polska ma relatywnie niski udział dochodów podatkowych w stosunku do PKB. Gdyby np. zlikwidować kuriozalny liniowy podatek dla najzamożniejszych, który swego czasu ustanowił Leszek Miller, gdyby PKB rósł w tempie 4 proc. rocznie, a egzekucja podatków się poprawiła, to być może nawet tak duży wzrost wydatków byłby możliwy bez powiększania poziomu zadłużenia. Ale PO na pewno nie zechce (tak samo zresztą jak PiS) zlikwidować podatku liniowego, a do tego nie ma serca do uszczelnienia poboru podatków. No i powstaje pytanie zasadnicze: po co wydawać taką górę pieniędzy na wątpliwe cele?

Potrzebne są alternatywne – w stosunku do polityki PiS – pomysły programowe. Potrzebna i możliwa jest też poważna propozycja liberalna. Kłopot w tym, że to, co przedstawił Schetyna, poważne nie jest. To przepis na pasztet składający się w połowie z pomysłów Balcerowicza, a w połowie Leppera.

Moim zdaniem zwolennicy zjednoczenia całej opozycji mają problem, ale próbują go nie dostrzegać. Już po ogłoszeniu programowych postulatów przez PO Marek Borowski zaproponował „(...) ustalenie wspólnego minimum programowego. To jest niezbędne antidotum na propagandę pisowską" („Gazeta Wyborcza" z 6 listopada 2017 r.). Obawiam się, że to minimum musiałoby sprowadzi się do deklaracji, że „dobrze być zdrowym, młodym i bogatym", a zjednoczona opozycja to zagwarantuje.

Niektórzy uważają, że naprawdę ważne są kwestie demokracji politycznej, a wszystkie inne sprawy są drugorzędne. Nie sądzę. Jeżeli opozycja nie będzie zdolna przekonać wyborców, że ma satysfakcjonujący program społeczno-gospodarczy, to przegra.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Od dawna i coraz głośniej opinia publiczna domagała się od Platformy Obywatelskiej przedstawienia programu. Schetyna się nie spieszył. Jeszcze niedawno (w wywiadzie dla „Polityki") mówił, że jego partia pokaże program dopiero na pół roku przed wyborami – żeby PiS nie dowiedział się za wcześnie. Ale pod koniec października na partyjnej konwencji się złamał. Można wprawdzie mieć wątpliwości, czy to tam wygłosił ten „program", i nie wiadomo, jaki jest formalny status przedstawionych propozycji, ale było to coś więcej (i nieco konkretniej), niż ogłaszała posłanka Joanna Mucha. Wypada więc nad pomysłami Schetyny się pochylić, tym bardziej że PO pretenduje do roli lidera „zjednoczonej opozycji", która ma wygrać kolejne wybory: samorządowe, europejskie i parlamentarne.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Daria Chibner: Dlaczego kobiety nie chcą rozmawiać o prawach mężczyzn?
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Gorzka pigułka wyborcza
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Czy szczyt klimatyczny w Warszawie coś zmieni? Popatrz w PESEL i się wesel!
felietony
Marek A. Cichocki: Unijna gra. Czy potrafimy być bezwzględni?
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Pałkiewicz na Dzień Ziemi: Pół wieku ekologicznych złudzeń