Za rok przypadnie 100. rocznica odzyskania niepodległości Polski. 11 listopada 2018 r. będzie wielką datą w współczesnej historii kraju, który obecnie wyraźnie określa swoją tożsamość wobec Zachodu i Wschodu i jest dumny ze swojej często dramatycznej przeszłości.
Tymczasem Ignacy Jan Paderewski, jeden z twórców odrodzenia Polski (a jak twierdzę, ten, któremu mamy do zawdzięczenia najwięcej), nie ma swojej ulicy w szeroko pojętym centrum Warszawy. A przecież chodzi o bohatera, który wywalczył powrót ojczyzny na mapę Europy drogą zabiegów i kunsztu dyplomatycznego w Ameryce, który przekonał prezydenta zwycięskiego mocarstwa Woodrowa Wilsona do sformułowania punktu 13 w memorandum pokojowym na konferencję w Wersalu, żądającego przywrócenia niepodległej Polski.
Ulica jego imienia jest tylko w Rembertowie, dzielnicy leżącej na obrzeżach miasta.
Wstyd dla władz Warszawy, dla tego bezmyślnego komitetu od nazewnictwa ulic, który potrafił nadawać idiotyczne nazwy w rodzaju Kabaretowej, Sasanki, Bławatków, Motylków i innych nazw pochodzących od zwierząt, roślin, insektów lub mało znanych czy wręcz nikomu nieznanych osób w rodzaju Rościszewskich, Sadulskiej lub Balbinki. A co powiedzieć na temat obecności w Warszawie takich postkomunistycznych nazw jak al. Armii Ludowej (dopiero ostatnio szczęśliwie przemianowana przez wojewodę na al. Lecha Kaczyńskiego), ul. Kasprzaka czy Gagarina?
Nominację na szefa rządu Paderewski odebrał w 1919 r. z rąk naczelnika Józefa Piłsudskiego wraz z nominacją na ministra spraw zagranicznych. Był do tego predysponowany – sławny na całym świecie, mówiący pięcioma językami, bogaty (a więc niezależny finansowo), wspomagający ojczyznę i rodaków z własnej kieszeni, na tyle ustosunkowany w USA, że doprowadził do udzielenia gigantycznej pomocy pieniężnej i żywnościowej (plus ubrania, buty i lekarstwa) dla głodującej ludności po I wojnie światowej. Rozmiar tych transportów z pomocą amerykańską był imponujący – 1 mln ton żywności, 3 mln ton odzieży.