Bułgaria i Mołdawia nadal pod wpływem Moskwy

Rezultaty wyborów prezydenckich w Bułgarii i Mołdawii pokazują, jak trudno tym krajom zerwać związki z Moskwą i konsekwentnie zmierzać w kierunku zachodnim – pisze publicysta.

Aktualizacja: 16.11.2016 00:28 Publikacja: 14.11.2016 18:45

W Kiszyniowie w poniedziałek demonstranci sprzeciwiali się temu, w jaki sposób zostały przeprowadzon

W Kiszyniowie w poniedziałek demonstranci sprzeciwiali się temu, w jaki sposób zostały przeprowadzone wybory prezydenckie w Mołdawii.

Foto: AFP

W ostatnią niedzielę zmienił się krajobraz polityczny w Europie Południowo-Wschodniej. Wybory prezydenckie w Bułgarii i Mołdawii wygrali kandydaci prorosyjscy. W państwach tych prezydent nie posiada co prawda szerokich prerogatyw, jednak wybory pokazały, że zachodni kurs nie jest już podstawą legitymizacji władzy w tej części Europy. W Bułgarii wybór Rumena Radewa oznacza kilkumiesięczny kryzys rządowy. Zwycięstwo Igora Dodona w Mołdawii umocni tamtejszy system władzy, opierający się na geopolitycznym rozdarciu społeczeństwa i rządach oligarchicznych klanów.

Kandydat niezależny ze wsparciem postkomunistów

Nowy prezydent Bułgarii Rumen Radew jest byłym generałem lotnictwa. W wyborach startował jako kandydat niezależny, oficjalnie korzystając przy tym ze wsparcia postkomunistycznej Bułgarskiej Partii Socjalistycznej. Od początku kampanii jednym z jego głównych haseł była naprawa relacji z Rosją.

Bułgarzy postrzegają Rosję jako kraj bliski kulturowo oraz historycznego wyzwoliciela spod tureckiego jarzma. Unijne sankcje przeciw Rosji od początku były nie w smak Bułgarom, zaś antyrosyjska retoryka obecnego prezydenta Rosena Plewneliewa dodatkowo oburzała wielu z nich. Już na konferencji prasowej w trakcie wieczoru wyborczego Radew ponownie podkreślił, że będzie działał na forum Unii Europejskiej na rzecz zniesienia sankcji wobec Rosji.

Konkurentką Radewa była Cecka Caczewa, kandydatka rządzącej partii. Obywatele na rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii (GERB). Partia kierowana przez premiera Bojko Borysowa rządzi Bułgarią – z około roczną przerwą – od 2009 r. Jeszcze we wrześniu sondaże wskazywały, że na kandydata GERB, ktokolwiek nim będzie, jest gotowych zagłosować około 50 proc. wyborców. Pewny swej pozycji Borysow wysunął kandydaturę niezbyt charyzmatycznej przewodniczącej parlamentu. By wzmocnić pozycję Caczewej zapowiedział również, że w przypadku jej porażki ustąpi z fotela premiera. Po ogłoszeniu wyników exit poll dających ogromną przewagę Radewowi podkreślił, że słowa dotrzymuje.

Retoryka czy realne działania

Radew okazał się być charyzmatycznym kandydatem. Na wielu wyborców zadziałał też czar munduru oraz fakt, że były generał prezentuje się jako autentyczny lider, który z jednej strony nie jest powiązany z interesami socjalistów, a z drugiej – potrafi utrzeć nosa rządzącej elicie. Caczewa była kandydatką słabszą, niż się spodziewano. Na tle pewnego siebie generała wypadała blado. Przez długi czas jej kampania była bardzo niemrawa – pewność siebie uśpiła liderów GERB. Borysowowi i jego partii spadły notowania również dlatego, że przez zagrywki premiera Bułgaria straciła szansę na fotel sekretarza generalnego ONZ.

Zapowiedziana dymisja rządu wpędzi Bułgarię w kilkunastotygodniowy kryzys polityczny. Odchodzący Borysow zapowiada, że nie przyjmie ponownie teki premiera, także socjaliści zapowiadają, że chcą przyspieszonych wyborów parlamentarnych. Konstytucja zabrania urzędującemu wciąż prezydentowi Plewneliewowi rozwiązania parlamentu. Będzie mógł tego dokonać dopiero Rumen Radew po zaprzysiężeniu, które nastąpi 22 stycznia 2017 r. Do nowych wyborów krajem będzie zapewne rządzić premier techniczny. Borysow liczy, że w tym czasie uda mu się odbudować pozycję swego ugrupowania. Może być to jednak bardzo trudne, gdyż w najbliższych miesiącach najsilniejszą postacią na scenie politycznej będzie nowo wybrany prezydent.

Kradzież stulecia

Najbliższe miesiące pokażą, czy prorosyjskość Radewa była tylko zabiegiem retorycznym, czy przełoży się na realne działania. Pomimo niezbyt znaczących prerogatyw sytuacja na scenie politycznej stwarza mu duże możliwości.

W poradzieckiej Mołdawii od 2009 r. rządzi koalicja ugrupowań proeuropejskich. W ostatnich dwóch latach obóz ten skompromitował się w oczach obywateli. Mołdawianie oskarżają władze o korupcję, a przede wszystkim o „kradzież stulecia", czyli proceder, w ramach którego z trzech mołdawskich banków wyprowadzono łączną sumę 1 mld dolarów. Już rok temu jeden z liderów koalicji, były premier i oligarcha Vlad Filat został aresztowany w związku z tą aferą. Jego upadek nie był jednak związany z oczyszczeniem mołdawskiej polityki. Filat stał się ofiarą swego wieloletniego partnera i konkurenta, oligarchy Vlada Plahotniuca, który obecnie rządzi krajem niepodzielnie, choć z tylnego fotela.

Pierwsze od 20 lat bezpośrednie wybory prezydenta były szansą na złamanie jego monopolu. W drugiej turze starli się ze sobą lider prorosyjskiej Partii Socjalistów Igor Dodon oraz liderka proeuropejskiej opozycji Maia Sandu. Zarówno Dodon, jak i obóz rządzący zrobili wszystko, co w ich mocy, by przedstawić te wybory w świetle geopolitycznym. Sandu, której proeuropejskości nikt nie podważał, starała się przekonać wyborców, że przede wszystkim chodzi tu o odzyskanie państwa z rąk wąskiej oligarchiczno-klanowej elity.

Oficjalnie proeuropejski rząd wspierał Maię Sandu. W rzeczywistości poparcie okazane jej przez Plahotniuca i kontrolowany przez niego gabinet mogło tylko zaszkodzić kandydatce. Media należące do oligarchy nie szczędziły zresztą insynuacji mających zniechęcić do niej wyborców. Już przed pierwszą turą dla wielu obserwatorów stało się jasne, ze prozachodni Plahotniuc gra na prorosyjskiego Dodona.

Mołdawia od początku swej niepodległości jest rozdarta pod względem geopolitycznym i tożsamościowym. Rozdarcie to służy lokalnej elicie, która dzięki niemu betonuje scenę polityczną i odwraca uwagę obywateli od największych problemów kraju. Maia Sandu próbowała rozbić ten system. W efekcie „proeuropejski" oligarcha zawarł sojusz z politykiem prorosyjskim.

Plahotniuca i Dodona wiele łączy już od lat. Przede wszystkim obaj są dziećmi oraz beneficjentami mołdawskiej oligarchii i więzi klanowych. Więzi Dodona z Rosją wcale nie są tak silne – pomimo jego wysiłków w tych wyborach Kreml nie wysłał żadnego sygnału świadczącego, że lider socjalistów to „człowiek Rosji".

Rozczarowanie polityką

Partie prorosyjskie od zawsze cieszą się w Mołdawii poparciem około 40 proc. wyborców. Igor Dodon nie poszerzył swego elektoratu. Znaczna część niedawnych zwolenników ugrupowań proeuropejskich jest tak rozczarowana polityką, że świadomie nie chcieli brać udziału w wyborach.

Zadaniem Maii Sandu było jeszcze raz przekonać ich, że warto wziąć udział w głosowaniu. W dużej mierze udało jej się to – frekwencja w drugiej turze była o 4 proc. większa niż w pierwszej. W zderzeniu z geopolitycznym rozłamem społeczeństwa oraz „systemowym" wsparciem dla Dodona nie miała ona jednak szans. Ogromna mobilizacja diaspory zdała się na nic, gdyż w wielu punktach wyborczych za granicą zabrakło kart do głosowania. Takie wypadki zdarzały się nawet w kraju.

Kart nie zabrakło jednak w Warnicy i innych miejscowościach, do których autobusami przywieziono wyborców z Naddniestrza – prorosyjskiej, separatystycznej republiki.

Autor jest adiunktem w Instytucie Kultury Europejskiej UAM, współpracuje z „Nową Europą Wschodnią"

W ostatnią niedzielę zmienił się krajobraz polityczny w Europie Południowo-Wschodniej. Wybory prezydenckie w Bułgarii i Mołdawii wygrali kandydaci prorosyjscy. W państwach tych prezydent nie posiada co prawda szerokich prerogatyw, jednak wybory pokazały, że zachodni kurs nie jest już podstawą legitymizacji władzy w tej części Europy. W Bułgarii wybór Rumena Radewa oznacza kilkumiesięczny kryzys rządowy. Zwycięstwo Igora Dodona w Mołdawii umocni tamtejszy system władzy, opierający się na geopolitycznym rozdarciu społeczeństwa i rządach oligarchicznych klanów.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Dlaczego Hołownia krytykuje Tuska za ministrów na listach do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika