Świat współczesny szczyci się wolnością słowa i tolerancją, które traktowane są jako fundamenty tzw. wartości uniwersalnych. A jednak artykułowanie poglądów odmiennych od ogólnie lansowanych jest niebezpieczne i naraża co najmniej na ostracyzm.
Demokracja hołduje różnorodności. Tolerowanie odmienności jest fundamentem społeczeństwa otwartego. Co więcej, tolerancja to kwestia kultury osobistej, której nie da się wprowadzić prawem czy tak zwanym dobrym obyczajem nakazującym mówienie o problemach w jeden słuszny sposób, tak by nikogo nie urazić. Jeśli dojdziemy do takiego stanu (a może już doszliśmy), to tolerancja stanie się tożsama z obowiązkiem poprawności politycznej, a ta narzędziem polityki. A zatem – za wypowiadanie tego, co jest niezgodne z obowiązującym trendem, grożą określone konsekwencje. Europejski wymiar tolerancji stworzył więc potężne zagrożenia.
Multi-kulti, choć niejednokrotnie przedstawiane przez brytyjskiego premiera Davida Camerona jako fiasko, jest polityką, od której nie ma odwrotu. Napływ imigrantów podejmujących prace, o których syty Brytyjczyk nie chce nawet myśleć, to wypełnianie luki w systemie społeczno-gospodarczym. Podobnie dzieje się w Niemczech i innych krajach. Skazani na multi-kulti muszą więc lansować koncepcje poprawności politycznej i akceptacji stanu, w którym dojdzie do wymiany nie tyle pokoleniowej, ile kulturowej, by nie rzec cywilizacyjnej.
W napływie przybyszów nie ma jednak nic dziwnego, gorzej, jeśli dochodzi do wmuszania tolerancji w nietolerancyjny system przywożony przez wyznawców ortodoksyjnej religii – islamu, który de facto jest również ideologią. Islam jako ideologia lansuje określony styl życia, który może koegzystować z innymi religiami czy ideologiami (nawet z zachodnim multikonsumpcjonizmem). Gorzej, jeśli islam lansuje siebie jako jedyną prawdziwą ideologię.
Wtedy wmuszana poprawność polityczna prowadzi do niebezpiecznego schematu – koegzystencji bytu tolerancyjnego z nietolerancyjnym. Ten ostatni zawłaszcza kolejne obszary funkcjonowania bytu tolerancyjnego, gdyż to on, próbując się bronić, jest narażony na represje ze strony władzy. Dlaczego? Gdyż władza musi utrzymać równowagę religijno-społeczną. Wie, że wymaga to finezji – wszak element napływowy, choć nie stanowi aż tak wysokiego odsetka w społeczeństwie, jest na tyle roszczeniowy, że może wymuszać dla siebie coraz więcej przywilejów – powiększać obszar tolerancji dla siebie, kurcząc jednocześnie tolerancję własną dla innych.