John Cohen o rzezi wołyńskiej: Nazywać rzeczy po imieniu

Jeśli politycy ukraińscy mówiąc o rzezi na Wołyniu, przestaną używać językowych obejść, takich jak „tragedia", może to dopomóc w ostudzeniu emocji i zakopaniu wojennego topora po obydwu stronach – pisze amerykański ekspert.

Aktualizacja: 25.10.2016 23:04 Publikacja: 24.10.2016 19:52

John Cohen o rzezi wołyńskiej: Nazywać rzeczy po imieniu

Foto: IPN

W walce propagandowej między Rosją a Ukrainą Moskwa rozgrywa koneksje nowego rządu w Kijowie z nacjonalistami. Choć Ukraina ma premiera pochodzenia żydowskiego, a tamtejsi wyborcy udzielają minimalnego wsparcia skrajnie prawicowym partiom , to nic nie przeszkadza rosyjskim mediom i „fabrykom trolli" w pompowaniu niekończącego się strumienia treści fałszywie dowodzących, że kraj ten jest opanowany przez faszystów i neonazistów. Niestety, Kijów niedawno dał Kremlowi znakomitą okazję do wspierania tej kłamliwej retoryki.

W przededniu szczytu NATO w Warszawie – szczytu w dużej mierze poświęconego przeciwdziałaniu polityce rosyjskiej – władze miasta w Kijowie oficjalnie zdecydowały, aby nazwać jedną z ulic stolicy Ukrainy imieniem Stepana Bandery. Stanowi to kolejny krok w gloryfikacji kontrowersyjnych formacji, takich jak Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) i Ukraińska Powstańcza Armia (UPA), pomimo ich roli w masowym zabijaniu Polaków i Żydów od roku 1941 do 1945.

Zabezpieczyć się przed Rosją

Polska coraz bardziej nie toleruje tego, co wielu polskich historyków nazywa „ukraińską polityką pamięci", a polski Sejm w ostatnim czasie podjął uchwałę oficjalnie uznającą czystki etniczne dokonane przez UPA w rejonie Wołynia i Galicji, czyli na obecnej zachodniej Ukrainie, za „ludobójstwo". Z kolei Rada Najwyższa Ukrainy rozważa obecnie własny projekt uchwały, wedle którego w latach 1919–1951 w podobny sposób Ukraińców traktowali Polacy.

Napięcia między Warszawą a Kijowem na tle sposobu interpretacji wrogich relacji Polaków i Ukraińców w latach 1930–1940 od dawna skrywano pod korcem. Jeffrey Burds z Northeastern University przywołuje słowa polskiego historyka Piotra Wróbla, który użył sformułowania „podwójna pamięć", aby zdefiniować to, jak te dwa narody spoglądają na wspólną historię z diametralnie różnych perspektyw. Wróbel zadaje ważne pytanie: „czy jesteśmy przeznaczeni do pozostania w zapętleniu tych przeciwstawnych wizji II wojny światowej? Każda [pamięć etniczna] jest tak różna od innych [pamięci], że czasami trudno jest uwierzyć, że przedstawiają one te same wydarzenia". Ale mimo to wypada, aby zarówno Polska, jak i Ukraina osiągnęły wzajemnie akceptowalną wizję i interpretację ich wspólnej historii, a także skupiły się na ich wspólnym interesie geopolitycznym, czyli – budowaniu więzi gospodarczych, ułatwieniu ewentualnego wejścia Ukrainy do UE oraz zabezpieczeniu przed Rosją.

Na początek Kijów winien uznać pełen zakres zbrodni UPA na Wołyniu. Wielu Ukraińców patrzy na tę organizację przede wszystkim przez pryzmat jej roli w walce o niepodległą Ukrainę, wolną od polskiej czy radzieckiej kontroli. UPA toczyła dzielną, partyzancką wojnę z ZSRR, ponosząc ponadstutysięczne straty, zanim ostatecznie uległa w latach 50. sile Armii Czerwonej. Z tego punktu widzenia jest zrozumiałe, że wielu uważa członków tej organizacji za bohaterów.

Jednak to dziedzictwo UPA nie powinno usprawiedliwiać rzezi i ofiar na Wołyniu. Tacy zachodni historycy jak Timothy Snyder, poddając się skłonności do uniwersalizacji, dość chętnie stwierdzili, że UPA, walcząc o niepodległą Ukrainę, dopuściła się czystek etnicznych na Polakach w rejonie dzisiejszej zachodniej Ukrainy, aby utorować drogę czystemu etnicznie państwu ukraińskiego.

Ponadto szczegółowe badania cenionych polskich historyków, takich jak Grzegorz Motyka, Rafał Wnuk i Władysław Filar, dowiodły, że w rezultacie tych wydarzeń śmierć poniosło od 70 tys. do 100 tys. etnicznych Polaków, podczas gdy inna uznana badaczka zbrodni wołyńskiej – Ewa Siemaszko w 2011 r. przyjęła liczbę blisko 91 tys. ofiar (z czego około 44 tys. znanych z nazwiska). Biorąc pod uwagę te niezbite dowody, po latach nazywania Wołynia tragedią – lub przedstawiania działań UPA jako jednego z fragmentów polsko-ukraińskiej wojny – nadszedł czas, aby Kijów w pełni uznał ciemne strony aktywności tej organizacji.

Skrucha polskiego prezydenta

Ciężar „przeprosin" nie może spocząć jedynie na ramionach Kijowa. W okresie międzywojennym polski rząd zainicjował politykę represji i asymilacji mniejszości ukraińskiej w Galicji za pomocą kampanii wojskowych i policyjnych, mających na celu stłumienie ukraińskiego sprzeciwu wobec polskich władz. Co więcej, oddziały Armii Krajowej, a także inne polskie organizacje oraz polskojęzyczne formacje tworzone przez NKWD dopuściły się odwetu na UPA. Liczba ukraińskich ofiar wynosi według różnych szacunków od kilku do 20 tys. Wreszcie w latach 1945–1947 Polska rządzona przez radzieckie marionetki wydaliła około 500 tys. Ukraińców z Polski do ZSRR. W 1947 r. w Polsce przeprowadzono akcję „Wisła", polegającą na przymusowym przeniesieniu 140 tys. Ukraińców z południowo-wschodniej Polski na północ i zachód kraju.

Polscy przywódcy podjęli działania, by uznać tę odpowiedzialność. Polski Senat potępił deportacje przeprowadzone w ramach akcji „Wisła" już w roku 1990. W 2002 r. Aleksander Kwaśniewski otwarcie uznał polską winę w tej sprawie, stwierdzając, że akcja „Wisła" stała się „wręcz symbolem wszystkich niegodziwości wyrządzonych przez ówczesne władze komunistyczne ludności ukraińskiej w Polsce". Dalej ówczesny prezydent Polski pisał: „Przez lata utarło się przekonanie, ze akcja »Wisła« była bezpośrednią konsekwencją ukraińskich zbrodni na Wołyniu. (...) Jednak takie rozumowanie jest nie tylko błędne – jest wręcz etycznie niedopuszczalne. Uderzenie w całą społeczność ukraińską żyjącą w Polsce było zastosowaniem zasady odpowiedzialności zbiorowej, na którą nie powinno i nie może być zgody. (...) Z punktu widzenia integralności państwa polskiego można zrozumieć działania wojskowe wobec ukraińskiej partyzantki, która dążyła do okrojenia terenów Polski. Nie mogły one jednak stanowić żadnego usprawiedliwienia dla brutalnej pacyfikacji wsi ukraińskich, a tym bardziej dla przymusowych wysiedleń stu kilkudziesięciu tysięcy ludności cywilnej, również z regionów, gdzie Ukraińska Armia Powstańcza miała znikome poparcie bądź w owym czasie już nie działała. Akcja »Wisła« i całe bezduszne postępowanie władz wobec ludności ukraińskiej powinny zostać jednoznacznie potępione".

Jeśli Ukraina zacznie używać równie jednoznacznego języka zamiast językowych obejść, takich jak „tragedia", może to dopomóc w ostudzeniu emocji i zakopaniu wojennego topora po obydwu stronach.

Co ważne, Kijów powinien przemyśleć swoją aktualną „politykę pamięci". Kijów dążył do uznania OUN i UPA oraz ich przywódców za bohaterów w walce o ukraińską państwowość, w czym główny udział miał Ukraiński Instytut Pamięci Narodowej (UINP). Kluczowy krok w tej kampanii nastąpił w kwietniu 2015 r., kiedy to ukraińska Rada Najwyższa przyjęła kontrowersyjną ustawę 2538-1, która uznaje dziesiątki organizacji nacjonalistycznych za „bojowników o ukraińską państwowość". Prawo to stanowi, że ci, którzy „publicznie wykazują lekceważący stosunek wobec tych grup" lub „podważają zasadność walki o niepodległość Ukrainy w wieku XX", będą ścigani (kary dotąd nie określono). W większości są to organizacje niekontrowersyjne, ale wśród nich znalazły się OUN i UPA. Wydaje się nieprawdopodobne, aby jakiegokolwiek Ukraińca na podstawie tek ustawy ukarano. Najważniejsze jest jej przesłanie symboliczne: dowódcy OUN i UPA uchodzą za ukraińskich bohaterów.

UPA mordowała Żydów

Szef Ukraińskiego IPN uważa mordy UPA na Polakach w latach 1943–1944 za efekt uboczny „wojny polsko-ukraińskiej". Dokumentacja historyczna jest sprzeczna z jego opinią. Raporty UPA miały potwierdzić, że Polacy ginęli w sposób podobny do tego, w jaki wcześniej mordowano Żydów. Głównodowodzący UPA-Północ Dmytro Kłaczkiwskyj (pseud: Kłym Sawur) stwierdził: „Musimy przeprowadzić akcję likwidacyjną na dużą skalę przeciwko elementom polskim. Podczas ewakuacji armii niemieckiej powinniśmy znaleźć odpowiedni moment, aby zlikwidować całą męską populację pomiędzy 16. a 60. rokiem życia". Biorąc pod uwagę, że ponad 70 proc. czołowych kadr UPA posiadało doświadczenie kolaboracji z nazizmem w mordowaniu Żydów, realizacja tego planu wydaje się możliwa.

Oczywiście, wielu Ukraińców uważa, że mają jako państwo prawo do własnego definiowania swojej historii. W wypadku drugiej wojny światowej Kijów powinien przestać się dziwić, że polscy politycy reagują złością, gdy władze dedykują nazwy ulic przywódcom OUN–UPA, takim jak Bandera. Film „Wołyń" wybitnego polskiego reżysera Wojciecha Smarzowskiego o kampanii czystek etnicznych UPA grozi tylko zaostrzeniem napięcia związanego z odmiennym spojrzeniem na historię w okresie ostatniej wojny.

Na szczęście dla długoterminowych relacji między Kijowem a Warszawą kilku ukraińskich historyków, a także wielu zachodnich naukowców podpisało list otwarty do prezydenta Petra Poroszenki. Poprosili go w nim o zawetowanie ustawy 2538-1. List ten wyraźnie potępia UPA, stwierdzając, że „nie tylko byłoby zbrodnią kwestionować udział [tej] organizacji w działaniach, w wyniku których zabito tysiące Polaków w jednym z najbardziej haniebnych aktów czystek etnicznych w historii Ukrainy, ale również należy uznać krytykę OUN jako jednej z najbardziej skrajnych grup politycznych na Ukrainie Zachodniej czasów międzywojennych, która współpracowała z hitlerowskimi Niemcami". To, że wielu ukraińskich historyków zgodziło się pod tym listem podpisać, napawa nadzieją.

Sojusz Warszawy i Kijowa jest czymś naturalnym z punktu widzenia ekonomii i geopolityki, a od polityków obu krajów zależy to, czy zdołają zapobiec temu, aby krzywdy historyczne sprowadziły to przymierze na manowce.

—tłumaczył Łukasz Jasina

Autor pracował w Agencji USA do spraw Rozwoju Międzynarodowego (USAID), był zaangażowany w projekty reform ekonomicznych na obszarze byłego ZSRR

W walce propagandowej między Rosją a Ukrainą Moskwa rozgrywa koneksje nowego rządu w Kijowie z nacjonalistami. Choć Ukraina ma premiera pochodzenia żydowskiego, a tamtejsi wyborcy udzielają minimalnego wsparcia skrajnie prawicowym partiom , to nic nie przeszkadza rosyjskim mediom i „fabrykom trolli" w pompowaniu niekończącego się strumienia treści fałszywie dowodzących, że kraj ten jest opanowany przez faszystów i neonazistów. Niestety, Kijów niedawno dał Kremlowi znakomitą okazję do wspierania tej kłamliwej retoryki.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Strzembosz: Czego chcemy od Europy?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Warzecha: Co Ostatnie Pokolenie ma wspólnego z obywatelskim nieposłuszeństwem
Opinie polityczno - społeczne
Jan Zielonka: Donald Tusk musi w końcu wziąć się za odbudowę demokracji