Ulubiona fraza ministra Mariusza Błaszczaka: „Nie będziemy używali PR-u, tym różnimy się od rządu Platformy", zwłaszcza jeśli towarzyszyć mu będzie aklamacja pozostałych ministrów, a przynajmniej ich obojętność lub niewiedza w kwestiach PR, jest rodzajem kapitulacji. Oznacza też, że rząd nie będzie się porozumiewał z obywatelami, że komunikacja społeczna nie jest ważna; że obywatele sami (skąd? jak?) mają dowiedzieć się o pracach rządu (których pracach? dlaczego?) i nagrodzić je w następnych wyborach. „Ważne są fakty, a nie słowa" – ta formuła brzmi świetnie, o ile fakty dotrą do odbiorców.
Komunikacja społeczna to bardzo szybko zmieniająca się gałąź wiedzy analizująca m.in. sposób przyswajania informacji, rozchodzenia się jej, sposoby radzenia sobie odbiorców z informacyjnym szumem i przesytem. To trend związany z marketingiem narracyjnym – siłą dobrej opowieści zamieniającej rozproszone informacje w historie, które aż chce się powtórzyć innym. To także skomplikowane badania dotyczące zmian w postrzeganiu liderów opinii, omijania pośredników informacji (dziennikarzy, ekspertów). To nowe narzędzia i wiedza. Kto ją posiada – wygrywa serca, umysły, emocje, na końcu zaś, wcześniej czy później, decyzje wyborcze obywateli. By przytoczyć jedną z sentencji PR-owców: „Jeśli nie opowiecie o swoich sukcesach, zrobią to inni, opowiadając o waszych porażkach".
Rząd oddaje pole
Niezborna komunikacja rządu dziwi mnie tym bardziej, że kampania wyborcza zarówno w wyborach prezydenckich, jak i parlamentarnych była prowadzona wyjątkowo profesjonalnie. Jednak, co było dla mnie wielkim zaskoczeniem, nie nastąpiło przełożenie wysokiej jakości kampanii wyborczej na żmudną codzienną „orkę na ugorze" w komunikacji tak poszczególnych ministerstw, jak i całego rządu.
Po zakończeniu kampanii w miejsce rewolucyjnych zawezwań w stylu „Bolszewika goń, goń, goń!" powinna pojawić się pozytywistyczna, sumienna i żmudna praca nad komunikowaniem się rządu ze społeczeństwem. Oczywiste: praca wyjątkowo nudna, do której potrzebni są ludzie o innych cechach charakteru, dysponującymi innymi narzędziami i inną wiedzą niż ci, którzy wygrali wybory. Po zakończeniu kampanii w innych krajach naturalne było, że ekipa „fighterów" ustępuje miejsca specom od komunikacji społecznej pracującym w większym spokoju, w innym stylu.
Słownictwem i technikami rodem z kampanii, „wrzutkami" i przykrywaniem tematów niewiele da się osiągnąć w czasie, który wymaga sumiennej i nieco nudnej pracy. Niezależnie od powodu oddanie pola komunikacyjnego prawie walkowerem oznacza wcześniej czy później utratę efektu wyborczego, zajęcie tego miejsce przez inne siły. Często powtarzam: „jeśli nie opowiecie o swoim sukcesie, zrobią to inni, opowiadając o waszych porażkach".