Brudna gra niepodległością

Katalonia w polskiej publicystyce jest jedynie wygodnym narzędziem wspierania swojego stanowiska – czy to nastawienia kosmopolitycznego, czy też antyzachodniego – piszą Andrzej Potocki i Kazimierz Wóycicki, politycy Europejskiej Partii Demokratycznej i Unii Europejskich Demokratów.

Aktualizacja: 14.10.2017 17:38 Publikacja: 14.10.2017 01:01

Brudna gra niepodległością

Foto: AFP

Sytuacja w Katalonii prowokuje niektórych publicystów do poruszenia dość fundamentalnych kwestii. Może dlatego, że tak trudno jest pisać o sprawach polskich. Marek Cichocki pyta: „czy Zachód jeszcze istnieje?". Dla Marka Migalskiego jest to okazja do zakwestionowania prawomocności państwa narodowego. Obaj publicyści są zwolennikami różnych środowisk ideowych, zdają się jednak odczuwać rodzaj satysfakcji z zamieszania związanego z katalońskim referendum. Gubią przy tym odniesienia do spraw polskich, które w tej sprawie też istnieją, mimo że tylko pośrednio.

Nienaruszalność granic państw narodowych w Europie jest jednym z priorytetów polskiej racji stanu. Państwo, które najpierw w wyniku I wojny tworzy własne terytorium, a w wyniku II wojny zmuszone jest do poważnego jego przekształcenia, musi być szczególnie wyczulone na stabilność granic. Z polskiego punktu widzenia secesja Katalonii byłaby niepokojącym precedensem, pokazującym, że państwo narodowe można pokawałkować.

Państwo i kryzys

Dla Marka Migalskiego państwo narodowe nie stanowi jednak wartości, której chciałby on bronić. Pisze, że „przed stu laty Woodrow Wilson zadeklarował, że od tej pory obowiązywać będzie niemądra zasada samostanowienia narodów". I dalej publicysta stwierdza, że wilsonowska zasada to źródło wszelkiego typu nacjonalizmu. Zapomina przy tym, że państwo narodowe w XIX w. to idea przede wszystkim liberałów, a jego źródeł należy upatrywać w rewolucji francuskiej. Nawet jeśli prezydent Wilson był niemądry (jak chce Migalski), z pewnością nie był nacjonalistą. Przy okazji warto przypomnieć, że Polska odzyskała w 1918 r. niepodległość również dzięki temu, że samostanowienie narodów stało się powszechnie uznawaną zasadą współżycia międzynarodowego.

Dla Migalskiego państwo narodowe to państwo nacjonalistyczne, co jest skojarzeniem nieuzasadnionym. Nowoczesna demokracja jest możliwa właśnie dzięki koncepcji państwa narodowego. Nacjonalizm rodzić się może zarówno w obrębie takiego państwa, jak i bez niego. Czasy, które wspomina Migalski, gdy państwa wynajmowały sobie władców z zewnątrz, to okres przednowoczesny, świat imperiów i czasy, które demokracji nie znały.

Nie podejrzewam, że Migalski nie tylko idee Wilsona, ale i ideę demokracji chce uznać za niemądrą. Wydaje się jednak, że za jego krytyką idei samostanowienia narodów nie stoją żadne solidne przemyślenia, tylko publicystyczny zapał. Kataloński przypadek ma potwierdzać jego od dawna głoszoną tezę (ulubioną na polskiej prawicy), że Unia, a z nią cały Zachód – upadają. Cichocki może się z tego bezpośrednio nie cieszy, ale cieszy się, że ma rację. „Trudno zamykać oczy na fakt, że Zachód ewidentnie wchodzi w fazę chaosu i gwałtownych zmian i że na razie nie widać nikogo, kto byłby w stanie zaproponować sensowny plan jego naprawy".

Tak jak Migalski zdaje się nie brać lekcji z historii państwa narodowego, Cichocki zdaje się lekceważyć historię demokracji zachodniej, a także samej Unii Europejskiej. Otóż prawdziwa demokracja jest niemal nieustannie w kryzysie, a dzieje integracji europejskiej to prawie same kryzysy, z tym że zawsze przezwyciężane. Tylko umysły i społeczeństwa opanowane przez myślenie autorytarne zdobywają się na pewność siebie wykluczającą mówienie o kryzysie, co zresztą po pewnym czasie kończy się dla nich katastrofą. Hipoteza Cichockiego, że Zachód wchodzi „ewidentnie" w fazę chaosu, wcale nie jest taka ewidentna. I należy przypomnieć, że ów Zachód wiecznie będący w chaosie (który przypisywali mu jego przeciwnicy) wygrał zimną wojnę. Dla swoistego konserwatyzmu, jaki reprezentuje Cichocki, zmienność świata może być jedynie świadectwem jego upadku.

Sytuacja w Katalonii

Ciekawe przy tym, że zdobywając się w związku z sytuacją w Katalonii na dość daleko idące uogólnienia, obaj publicyści gubią zupełnie z oczu sprawę Katalonii w konkrecie i szczegółach. Tymczasem publiczność polska, i to niezależnie od wewnętrznych różnic politycznych, zareagowała emocjonalnie na hasło niepodległości – jakże ważne dla Polaków – mimowolnie przyjmując punkt widzenia głównej rządzącej partii (CiU – Konwergencja i Unia) premiera Carlesa Puigdemonta oraz jej koalicjantów ze skrajnie lewicowej i nacjonalistycznej ERC (Republikańska Lewica). Nie bez znaczenia naturalnie są też przekazy medialne skupione na brutalności sił porządkowych wobec głosujących. To fatalny błąd premiera Hiszpanii Mariano Rajoya, choć nie doszło do aresztowań, a akty siłowej interwencji były raczej wyjątkowymi zdarzeniami. Jednocześnie – co relacjonowała BBC – samo głosowanie nie spełniało żadnych cywilizowanych norm, powszechne było wrzucanie wielu kart przez jedną osobę, spisy wyborców nie były kontrolowane, więc można było oddać głos w dowolnym obwodzie i wielokrotnie. Sam Puigdemont przyznał, że głosował w przypadkowej komisji po drodze.

Ciudadanos, partia, której matecznikiem jest Barcelona, najszybciej rosnące w siłę opozycyjne stronnictwo, ustami swoich liderów: Juana Carlosa Girauta i Inés Arrimadas, wprost stwierdza, że postulat niepodległości jest populistyczną odpowiedzią na kryzys ekonomiczny i dyskredytację instytucji państwowych – „kłamstwem zamiast reform". Bezrobocie i korupcję uważają za znacznie poważniejsze problemy, w czym zyskują poparcie socjalistów i chadeków.

Zarzut korupcji jest zresztą dość kłopotliwy dla rządzących od 23 lat konwergencjonistów w świetle toczących się postępowań i podejrzeń o finansowanie partii i prywatnych potrzeb z funduszy publicznych oraz o wyprowadzanie pieniędzy za granicę. Musi budzić podejrzenie, że zaostrzenie retoryki niepodległościowej przez rządzącą koalicję nastąpiło po przegranych wyborach samorządowych w sercu katalońskiego nacjonalizmu – Barcelonie – gdzie fotel burmistrza objęła kandydatka ruchów miejskich Ada Colau (w referendum oddała pustą kartę).

Nie ma w Europie regionu, który cieszyłby się większą autonomią niż Katalonia. W rękach Madrytu pozostaje dystrybucja środków z budżetu centralnego, obronność i polityka zagraniczna (choć Katalonia utrzymuje przedstawicielstwo dyplomatyczne przy Unii Europejskiej). Szkolnictwo jest katalońskie – z katalońskim jako językiem nauczania, policja, więziennictwo, pobór podatków, media publiczne – za wszystkie niemal dziedziny odpowiada rząd w Barcelonie.

Niezależność od Madrytu jest więc w istocie problemem pozornym przy tak wielkim zakresie autonomii. Rozbudzanie aspiracji niepodległościowych katalońskiego społeczeństwa jest bardziej sposobem na utrzymanie władzy niż próbą rozwiązania realnych problemów kraju.

Prawo samostanowienia narodów odnosi się do terytoriów zależnych od obcej metropolii. Nie jest to przypadek Katalonii, mimo pozostawania w Królestwie Hiszpanii. Nigdy partie niepodległościowe nie otrzymały więcej niż 38 proc. głosów w wyborach. I nawet jeśli mało miarodajny wynik referendum – 90 proc. głosów „za" przy 42 proc. frekwencji – potraktować serio, to wciąż większość Katalończyków jest za pozostaniem w składzie Hiszpanii.

Dlatego jednostronna deklaracja niepodległości – której ogłoszenie zamknęłoby na dobre możliwość kompromisu, ale która też oznaczałaby faktyczne opuszczenie Unii Europejskiej przez kataloński rząd wbrew woli mieszkańców – została zawieszona. Zamiast tego pojawia się szansa przezwyciężenia kryzysu, którego źródłem jest m.in. złamanie konstytucji. Szacunek dla katalońskiej tożsamości nie może przesłaniać poszanowania praw pozostałych regionów Hiszpanii o równie silnej tożsamości i ich prawa do tworzenia wspólnoty państwowej.

I tak okazuje się, że komentowanie sytuacji w Hiszpanii bez głębszego wniknięcia w istotę wydarzeń prowadzi do pochopnych wniosków nie tylko dotyczących Hiszpanii, ale także Europy, a również polskich w niej interesów. Powierzchowność takiej publicystyki wynika z faktu, że Katalonia jest tylko wygodnym narzędziem wspierania swojego poglądu – czy to kosmopolityzmu Migalskiego, czy też antyzachodniego kursu Cichockiego.

Andrzej Potocki jest wiceprzewodniczącym Stronnictwa Demokratycznego i Europejskiej Partii Demokratycznej

Kazimierz Wóycicki jest wiceprzewodniczącym Unii Europejskich Demokratów

Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Strzembosz: Czego chcemy od Europy?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Warzecha: Co Ostatnie Pokolenie ma wspólnego z obywatelskim nieposłuszeństwem