Oczekiwanie na niemieckie wybory parlamentarne było związane z niepokojem, podobnym do tego, który towarzyszył wyborom we Francji. Stało się już regułą, że Kreml również, za pośrednictwem internetu, udziela się w takich momentach. Tak też było i w tym przypadku: w ciągu ostatnich godzin nastąpił masowy atak internetowych trolli, odnotowany przez niemiecką prasę.
Wsparcie Kremla uzyskała Alternatywa dla Niemiec. Repertuar haseł i język tego ugrupowania to wzorcowy przykład populizmu. Mówi się tam o „coraz mniejszym zaufaniu do polityków", rzekomej „cenzurze" , której wyrazem ma być poprawność polityczna i tabu, które trzeba zdemaskować. Tej „antysystemowej" retoryce towarzyszy budowanie poczucia zagrożenia migracjami. Szczególnym akcentem jest głoszenie, że dość już tych rozrachunków z niemiecką przeszłością. Jeden z czołowych działaczy AfD postulował nawet likwidację pomnika Holokaustu w centrum Berlina.
Ruchy na szachownicy
To, że wybory wygra Angela Merkel, a drugim co do wielkości ugrupowaniem w Bundestagu będą socjaldemokraci z SPD, było wiadome. Pytanie brzmiało natomiast, kto zajmie trzecie miejsce. Wyprzedzając Zielonych i Liberałów z FDP, zajęła je AfD. Obecność w Bundestagu dość dużej frakcji (ponad 80 posłów) oznacza, że będzie on miejscem demagogicznych wystąpień, jakie dotychczas były tam niemożliwe.
Doświadczenia z przeszłości powodują, że Niemcy są bardzo czuli na demokratyczny konsens i związane z tym obyczaje polityczne. AfD z pewnością będzie te obyczaje psuła. Już pierwsze powyborcze wystąpienie Aleksandra Gaulanda, podczas którego mówił on o „polowaniu na Merkel", pełne było rzadko spotykanej agresji.
Na AfD głosowały dwie grupy wyborców: ci bardziej na prawo od CDU/CSU oraz duża część mieszkańców byłego NRD. Słabszy od oczekiwanego wynik otrzymała natomiast w Bawarii CSU (dużo poniżej 50 proc., które partia ta zwykle przekraczała, oraz trochę powyżej średniej ogólnoniemieckiej dla AfD, czyli ponad 13 proc.). Część prawicowych wyborców oddała więc swój głos na populistów.