Żegnaj, Angelo. Jaką cenę zapłacimy za powstanie nowej Europy?

Jaką cenę zapłacimy za powstanie nowej Europy? A powstanie ona, ponieważ ta stara odchodzi na naszych oczach – zastanawia się polsko-niemiecki pisarz i publicysta.

Aktualizacja: 22.09.2016 22:21 Publikacja: 21.09.2016 19:10

Angela Merkel

Angela Merkel

Foto: PAP/EPA

W Niemczech nazywamy kanclerz Angelę Merkel „Mutti", czyli naszą Mamuśką, która wszystko wie najlepiej i nigdy nie zostawi nas w potrzebie. Przymykamy oczywiście czasem oko, ponieważ życzylibyśmy sobie trochę więcej pochwał i więcej ciepła od naszej Mamuśki. A jednak rozumiemy, że Mamuśka nie może się zbytnio rozczulać, gdyż ciągle ktoś coś od niej chce, ciągle ktoś na nią krzyczy.

Teraz nawet wicekanclerz i anioł stróż niemieckiej socjaldemokracji Sigmar Gabriel gani Mamuśkę za jej nieustępliwość w sprawie uchodźców. Natomiast po przegranych wyborach przez CDU w Meklemburgii-Pomorzu Przednim nie omieszkał przypomnieć jej o tym, że w myśl polityki socjaldemokratów, trzeba też zadbać o nas – wszystkich obywateli Niemiec.

My już teraz dziękujemy aniołowi stróżowi niemieckiej socjaldemokracji za jego wspaniałomyślne wstawiennictwo: my – obywatele Niemiec – czyli Niemcy i jakieś 10 mln obcokrajowców – a w sumie to ponad 16 mln, ponieważ co piąty obywatel Niemiec posiada tak zwany „Migrationshinter-grund", czyli pochodzenie migracyjne.

Multi-kulti się skończyło

Ciekawe jest to, że w niemieckiej Wikipedii pojęcie to ma wpis tylko w jednym języku: francuskim. We Francji widocznych jest wiele podobieństw do Niemiec – z tym że ich słynne getta osiedla obcokrajowców w dużych miastach są potężniejsze niż tu. Francuzi mają też ponoć lepsze potrawy i nie wydają tyle pieniędzy na zakup nowych kuchni, co obywatele Niemiec. W naszym państwie, rodem z filmu „Star Trek", ponoć najwięcej w całej Europie wydajemy na sprzęty i meble kuchenne i mamy jednocześnie najgorsze jedzenie. I w tych kuchniach za 25 tys. euro Niemcy odgrzewają parówki za powiedzmy 2,99 euro z Edeki lub Lidla. To oczywiście absurd. Ale może nie jest aż tak źle, gdyż w Bawarii lub we Frankonii można też doznać różnych rozkoszy podniebienia. Radzimy jednak omijać Bremę, Hamburg i Lubekę, tam tylko rybkę polecamy.

Nie rozumiemy też już pojęcia multi-kulti, ale to nie ma większego znaczenia, ponieważ nasza Mamuśka dawno temu stwierdziła, że multi-kulti się skończyło... W latach 90. określenie to przeżywało w Niemczech swoją największą popularność i wtedy też wszystko wydawało się być piękne – Turcy zaczęli kręcić ważne filmy i pisać poważne książki o życiu w tak zwanym społeczeństwie multi-kulti. Z Rosji, a dokładnie z okolic Saratowa i z Kazachstanu lub Moskwy, przyjechali następcy Turków i Polaków. Ci z Moskwy z pochodzeniem żydowskim, a ci z okolic Saratowa i z Kazachstanu, z niemieckim. Nie witano ich czekoladą z Aldika, tylko gotówką. I nawet stare babcie importowano z Moskwy, żeby dostać jeszcze więcej gotówki. Biedne „babuszki" siedziały na ławce przed wybudowanym domkiem za tę gotówkę i za dodatkową harówkę po ośmiogodzinnej pracy w knajpach i na budowach, i nie były w stanie pojąć świata, bo przecież ich mężowie polegli w Otieczestwiennej wojnie.

O jeszcze starszej emigracji, czyli o gastarbeiterach z Włoch, Turcji i Grecji, nie warto już w ogóle wspominać, ponieważ ta powoli już wymiera. Ale przede wszystkim spędza ona większość swojego emerytalnego czasu w rodzinnych stronach, gdzie słoneczko grzeje i wino smakuje lepiej niż w Niemczech.

A polscy emigranci z epoki Solidarności lub Mazurzy czy Ślązacy noszą czapkę niewidkę – zresztą zawsze tak było i dotyczy to również tej najnowszej emigracji, a tylko w ostatnich dwóch, trzech latach przyjechało z Polski około pół miliona ludzi, przeważnie młodych. Zresztą Polacy zawsze świetnie się integrowali.

Jednakże nie będziemy tu się bawić w żadne statystyki. Liczby nic nie mówią o ludziach, jak twierdziła pewna poetka i noblistka. Faktem jednak jest, że w jedną z najpopularniejszych dziś w Niemczech gier gra się na ulicy i ma ona dużo wspólnego właśnie z liczbami. Gra ta nazywa się: szukamy prawdziwego Niemca! To świetna, lecz wcale niełatwa, jakby się zdawać mogło, zabawa, ponieważ kiedy w końcu „wypatrzy się" prawdziwego Niemca, to i tak okazuje się on być nie do końca prawdziwym Niemcem. Bo albo mieszka na Majorce, albo w przyczepie campingowej nad Morzem Północnym i nic go nie interesuje, tylko ta piękna wyspa lub ta wygodna przyczepa.

Owszem, można też spotkać innych Niemców czy też Polaków – mrówki zamykane na większą część dnia w potężnych fabrykach-miastach, na przykład w Wolfsburgu. We Frankfurcie nad Menem czy też w Hamburgu spotyka się również takich emigrantów, którzy piją ciepłe piwo z plastikowych butelek i klną jak szewcy – po polsku, po niemiecku lub po serbsku. Zresztą nieważne, po jakiemu.

Przerażenie Güntera Grassa

Mieliśmy tu, na naszym statku kosmicznym „Enterprise mady in Germany", święty spokój przez całe dziesięciolecia. Lewica, na którą dziś wszyscy plują, wzięła się w latach 60. za porządki pod dywanem Republiki Federalnej Niemiec Adenauera, ponieważ było tam tyle nazistowskiego brudu, że aż strach.

To nie tylko Günter Grass walił z przerażenia w bębenek. To setki tysięcy umysłów i rewolucjonistów bębniło na alarm i udało im się. Rozprawili się z oportunistami, którzy nierzadko nadal piastowali kluczowe urzędy państwowe, ponieważ nie było już przyzwolenia społecznego, aby dalej rządzili oni tym krajem. Owszem, można było ich wszystkich w 1945 roku wymordować i zasiać cebulę w Niemczech, o czym w sumie marzył Churchill.

Trzeba więc przyznać, że niemiecka lewica jako pokolenie '68 wykonała niezmiernie ważne zadanie w Niemczech. Niemniej jednak nie można w tym kontekście przemilczeć faktu, że pewna grupa tej lewicy posunęła się o krok za daleko. W organizowanych przez nią atakach terrorystycznych skierowanych przeciwko kapitalistom i faszystom-nazistom zaczęli nagle ginąć również niewinni ludzie. RAF (Rote Armee Fraktion) nie spadła jednakże nagle z nieba. To były nieodrobione lekcje pierwszych lat powojennych w Niemczech.

Nie był w stanie wszystkiego załatwić i „posprzątać" student Rudi Dutschke podczas słynnych studenckich protestów i pokojowych manifestacji w 1968 roku, ani Rainer-Werner Fassbinder swoimi filmami, ani David Bowie w Berlinie Zachodnim w latach 70. czy też sędzia i prokurator Fritz Bauer podczas słynnych procesów oświęcimskich, które zainicjował w latach 60. Dziś zapomina się niestety o tym. Również Michel Houellebecq zapomina o tym w swoich „Cząstkach elementarnych", że bez lewicy może jeszcze do dziś Niemcy zadzieraliby nosy, „chowali swastyki pod poduszkę", jak pisze pewien polski pisarz emigrant z Wiednia.

To wszystko jest już przeszłością, istotne jest jednak, że pisarze nie milczeli w ważnych momentach dla historii Europy czy świata. Ale dzisiaj taki smartfon może więcej zdziałać niż pisarz, o czym przekonaliśmy się po sylwestrowych wypadkach w Kolonii. Zresztą dziś pisarzy nikt już nie słucha. Może dlatego Orham Pamuk milczy. Nie tylko ze strachu.

Ogolone „małpoludy"

A teraz nasza Mamuśka ma poważny problem. Zjednoczenie Niemiec to w sumie była pestka, nawet Iron Lady zmiękła i szybko zrobiono porządek po tych wszystkich „honeckerowskich strzelcach" pilnujących muru i zasiekach. Co po nich pozostało? Miliony „uchodźców" z Niemiec Wschodnich w Niemczech Zachodnich. Byłe NRD pustoszeje. Ludzie wprawdzie mają tam co jeść i z czego żyć, ale nie chcą żyć w totalnym zapomnieniu i ignorancji przez wielkie koło historii.

I można się nawet przestraszyć i oberwać porządnie w pewnych wschodnioniemieckich, zapomnianych przez świat wioskach, ponieważ chodzą tam dziwnie ogolone „małpoludy" i szczerzą zęby na wszystko, co obce. Garstka wprawdzie – w Niemczech zarejestrowanych jest około 25 tys. neonazistów. Nie do pominięcia w tym kontekście jest jednak sukces Pegidy i AfD, czyli partii Alternatywa dla Niemiec, składających się przede wszystkim z tak zwanych Wutbürger, czyli wściekłych obywateli – zbuntowanych protestantów lub byłych komunistycznych ateistów, którzy przypomnieli sobie o wojnach krzyżowych, ale ten dziwny synkretyzm im jakoś nie przeszkadza ...

A nasza Mamuśka po prostu zapomniała o nas wszystkich – jej najwierniejszych fanach – i zaprosiła do nas milion uchodźców, i powiedziała: „Wija szafen das!" – „Poradzimy sobie!". Gołym okiem widać, że to piwo zaczęto warzyć już w 1991 roku, kiedy wybuchła pierwsza wojna w Zatoce Perskiej. W sumie tak zwany Zachód bombarduje, z przerwami na lunch, od prawie 25 lat Afganistan, Irak, a teraz Syrię. Na zmianę z Rosją.

Nie ma się więc co dziwić, że biedni ludzie umęczeni wojną uciekają, a wraz z nimi... no tak, wiadomo, kto.

Ale nasza Mamuśka musiała ich przyjąć, bo trzeba było w końcu wytłumaczyć Rogerowi Watersowi, że nie musi już cierpieć z powodu ojca, który zginął „od niemieckiej kuli". Nie musi już się bać, ponieważ Niemcy bez ustanku odrabiają swoje lekcje z historii. I nie chodzi tu przecież tylko o nowe ręce do pracy. Niemieccy inżynierowie, także pochodzenia tureckiego lub polskiego, zbudują, jak będzie trzeba, roboty.

Tak naprawdę jest to tylko początek nowej, globalnej migracji, ponieważ zaczęła się właśnie wędrówka ludów XXI wieku. Jak sobie z tym Europa i USA poradzą? Tego nie wie nikt. Nie wie tego ani George Friedman i nie wiedzą tego też Brendan Simms i Benjamin Zeeb. Nie wiedzą tego wszyscy nasi politycy: czerwoni, zieloni, niebiescy i czarni, i przezroczyści. A ci, co mury chcą budować, to chyba nie czytali dramatu Maxa Frischa „Chiński mur"... Ale może Bill Gates lub Apple coś wymyślą? Coś wirtualnego?

Teraz nasza Mamuśka musi się, niestety, liczyć z tym, że ulubiona piosenka AfD „Goodbye My Love, Goodbye" może stać się tymczasowym hymnem narodowym Niemców i obcokrajowców. 20,8 procent głosów wyborców zdobytych przez AfD w jej rodzinnych stronach – to już nie są żarty. W domach dla azylantów gnić przez dwa, trzy lata – to przecież też nie jest życie, w szczególności dla młodych, silnych.

Owszem, lepiej gnić w domach dla azylantów, niż dostać lanie na węgierskich polach papryki czy ziemniaków. I nie wiadomo, co począć z takim zdaniem papieża Franciszka, że nie ma wojny religijnej. To prawda – nie ma, ale w głowach zachodnich obywateli jest wojna ateistyczna już od czasów oświecenia. Bo tam, w tych głowach jest już tylko apostazja i ci zachodni obywatele, niestety, nie są w stanie też pojąć, o co chodzi podczas mszy świętej w kościele, w którym młodego, silnego mężczyznę męczy się na krzyżu, i to co niedzielę. Jaka eschatologia? Przecież zwykły zjadacz chleba z Bochum, który spędza urlop w przyczepie kempingowej nad Morzem Północnym nie zafascynuje się nagle pięknym sufizmem lub manicheizmem, żeby zrozumieć ciemną stronę księżyca islamu czy chrześcijaństwa.

Dziękować Bogu lub smartfonowi

Teraz nie pomoże nam też i Michel Foucault, który tak pięknie tłumaczy, jak ważne są kody kulturowe oraz zdolność odczytywania zachowań seksualnych w naszych nowoczesnych społeczeństwach. I lewica też nam nie pomoże, bo już zamiatać nie umie, a prawica to już w ogóle nam nie pomoże, bo jak już zamiatać, to zamiatać, a to powtórka z rozrywki. I tak dalej. Demografia mówi oczywiście sama za siebie. Człowiek Zachodu wymiera. Dotyczy to też nowych państw członkowskich Unii Europejskiej.

Niech Michel Houellebecq dalej klonuje człowieka w swoich książkach. Pisze przecież dobre książki, ale tego problemu jeszcze nie rozgryzł, a – co paradoksalne – jest nas na Ziemi jednocześnie coraz więcej. Prawie osiem miliardów... To i tak można dziękować Bogu lub smartfonowi, do którego wszyscy się modlą – ateiści, buddyści, muzułmanie, chrześcijanie – że tak mało do nas ludzi przyjeżdża. Jeszcze. A co się stanie, kiedy ruszą się Chińczycy, ale tak na poważnie? Może powieść „1984" George'a Orwella jest rzeczywiście proroczą książką?

Cywilizacja Zachodu potrafi pięknie pisać i rozmyślać o sufizmie, o gnozie, o buddyzmie... Jedno pytanie jest jednakże podstawowe: jaką cenę zapłacimy za powstanie nowej Europy? A powstanie ona, ponieważ ta stara odchodzi na naszych oczach. Tu i teraz.

W Niemczech nazywamy kanclerz Angelę Merkel „Mutti", czyli naszą Mamuśką, która wszystko wie najlepiej i nigdy nie zostawi nas w potrzebie. Przymykamy oczywiście czasem oko, ponieważ życzylibyśmy sobie trochę więcej pochwał i więcej ciepła od naszej Mamuśki. A jednak rozumiemy, że Mamuśka nie może się zbytnio rozczulać, gdyż ciągle ktoś coś od niej chce, ciągle ktoś na nią krzyczy.

Teraz nawet wicekanclerz i anioł stróż niemieckiej socjaldemokracji Sigmar Gabriel gani Mamuśkę za jej nieustępliwość w sprawie uchodźców. Natomiast po przegranych wyborach przez CDU w Meklemburgii-Pomorzu Przednim nie omieszkał przypomnieć jej o tym, że w myśl polityki socjaldemokratów, trzeba też zadbać o nas – wszystkich obywateli Niemiec.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Strzembosz: Czego chcemy od Europy?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Warzecha: Co Ostatnie Pokolenie ma wspólnego z obywatelskim nieposłuszeństwem