Marek Szpanowski: Wszystko zależy od SLD

Najbliższe dwa lata będą decydujące dla przyszłości postkomunistów. Albo powstrzymają odpływ wyborców do lewicowych konkurentów, albo stracą wszystko, łącznie z publiczną dotacją – pisze Marek Szpanowski, publicysta.

Aktualizacja: 27.08.2017 23:05 Publikacja: 27.08.2017 18:38

Jedyną szansą na odrodzenie się polityczne partii, której przewodzi Włodzimierz Czarzasty jest zepch

Jedyną szansą na odrodzenie się polityczne partii, której przewodzi Włodzimierz Czarzasty jest zepchnięcie konkurentów na lewicy do kulturowej niszy spod znaku ekologii i LGBT.

Foto: Fotorzepa, Marian Zubrzycki

W obliczu słabości sejmowej opozycji, co najmniej od kilku miesięcy w mediach trwa układanie alternatyw i spekulowanie o nowym pokoleniu liberalnych polityków, wolnym od sierot po PO–PiS-ie. Przed maratonem wyborczym czekającym nas w latach 2018–2020 obserwatorzy gremialnie rzucili się na poszukiwanie nowych twarzy – czy to w PO i Nowoczesnej czy w aktywniejszych politycznie organizacjach pozarządowych. Nawet niektóre ośrodki socjologiczne sugerują, że istnieje miejsce na nienazwaną jeszcze „nową partię centrową", pytając wyborców o jej ewentualne poparcie. Ten trop może się okazać fałszywy.

Tak naprawdę walka o przyszły kształt polskiej sceny politycznej może się rozegrać zupełnie gdzie indziej. Jeszcze nieraz usłyszymy wołanie o odświeżenie starych szyldów, czy o „młodych następców Petru i Schetyny". Jednak dla uważnych obserwatorów, również prawicowych, coraz wyraźniejsze jest, że dużo (a może wszystko) zależy od głosów wyborców sytuujących się na lewo od centrum.

SLD – być albo nie mieć

Liderzy postkomunistów wiedzą, że wynik w granicach 8–10 proc. i szeroka lewicowa koalicja jest w najbliższym czasie nie do osiągnięcia (w wyborach w 2015 r. podobna koalicja zdobyła 7,6 proc. głosów – red.). I badania, i zwykła demografia wyraźnie wskazują, że poparcie dla nich topnieje, a szeroka koalicja przy wysokim progu wyborczym nie daje postkomunistom szans na dostanie się do Sejmu. Dlatego najbliższe dwa lata będą dla nich walką na śmierć i życie: albo powstrzymają odpływ wyborców do alternatywnych inicjatyw na lewicy (takich jak ruchy miejskie, Zieloni albo Razem) i zapewnią sobie wielkim wysiłkiem poparcie 5–6 procent, albo stracą wszystko, włącznie z publiczną dotacją. Z małą, ale widoczną w mediach reprezentacją parlamentarną, mogliby wyeliminować konkurentów na lewicy ze społecznej świadomości, zepchnąć ich do kulturowej niszy spod znaku ekologii i LGBT. To ich jedyna szansa na odrodzenie SLD jako politycznej marki.

Trend przeciwny jest dla Czarzastego et consortes wyrokiem. Nowa lewica (np. Razem) zbierająca w wyborach ponad 5 proc. stałaby się znaczącą siłą. Niezależnie od tego, czy wynik ten uzyskałaby w wyborach samorządowych (Bąk-Dziemianowicz we Wrocławiu, Zandberg w Warszawie), czy w europejskich – efekt kuli śniegowej, jaki następuje po takim sukcesie wizerunkowym mógłby skonsolidować poparcie dla nowej, młodej partii, zapewnić dużą słyszalność jej postulatom i relegować SLD poniżej progu nawet w kilku kolejnych wyborach.

O co toczy się gra

PiS zdaje sobie sprawę, że ma tu dużo do wygrania. W SLD znajduje nieoczekiwanego, ale cennego taktycznego sojusznika. Bardzo dużo zależy bowiem od wyborców lewicy. Jeśli podtrzymają mocno już chwiejący się sztandar SLD – partia ta może liczyć na kilku prezydentów miast i dwóch, trzech europosłów, zarazem jednak rozbicie lewicowych głosów (przy słabnięciu PO) prawdopodobnie doprowadzi do jeszcze większego niż w 2015 r. rozproszenia wśród partii opozycyjnych. Jeśli dodać do tego nawet subtelne manipulacje granicami okręgów wyborczych (co łatwo przeprowadzić w Sejmie choćby i na pół roku przed wyborami), to kilka sił centrowo-lewicowych (SLD, Razem, PSL) może znaleźć się poza parlamentem. Powstaje wizja dużej – być może konstytucyjnej – większości dla przedstawicieli i zwolenników „dobrej zmiany".

Stąd uważne obserwowanie przez strategów PiS delikatnego balansu sił na lewicy. Stąd również egzotyczne związki nazwisk takich jak Leszek Miller czy Magdalena Ogórek z programowymi postulatami rządu. Jednej stronie chodzi o miękki przeskok na pewny, prorządowy grunt. Drugiej o metodyczne rozmiękczanie opozycji.

W sierpniowych badaniach poparcia (Pollster dla se.pl i Nova TV) SLD uzyskało 7 proc., a Razem z 4 proc. ma już mocniejszą pozycję niż kiedykolwiek. Jeszcze bardziej znamienne są wyniki badań przeprowadzonych w tym miesiącu przez IPSOS dla Oko.press. Żadna z sił lewicy nie wchodzi do Sejmu. SLD z 4,2 proc. sytuuje się wśród politycznego planktonu. Podobnie jak partia Razem, która może liczyć na 2,4 proc. poparcia. Tyle że ta ostatnia bardzo wyraźnie przeskakuje SLD w wielkich miastach. W tych największych (powyżej 500 tys. mieszkańców) ma już 7 procent poparcia (SLD – 3 proc.). To oznacza, że w wielu radach miejskich głos Razem już dziś byłby dużo mocniejszy niż SLD.

Kolejny ważny wniosek wynika z sondażu wykonanego dla panelu badawczego Ariadna na ogólnopolskiej, reprezentatywnej próbie dorosłych wyborców, gdzie zapytano: „Jak głosowałbyś, gdyby wybory były obowiązkowe". Tu również nowa lewica uzyskała wynik lepszy od starej (Razem 4 proc., SLD: 3,8 proc.). Na Razem głosują młodsi, mniej wyrobieni i mniej dotąd aktywni wyborcy. Takie osoby nie deklarują się zbyt śmiało w sondażach, ale gdy czas prawdziwych wyborów się zbliża i podjęcie decyzji jest koniecznością, są zdolni zapewnić młodej lewicy skok proporcjonalny do tego sprzed dwóch lat (od 0,4 proc. w badaniach do 3,6 proc. w ciągu kilku dni po medialnym starciu liderów).

Szukając wyborców

W tej sytuacji PiS może chcieć wykorzystać rozbicie lewicy. Przyciągając gorzej sytuowanych wyborców takimi programami jak 500+, będzie zarazem chciał grać na przedłużenie publicznej widoczności SLD. Oficjalne zbliżenie z Millerem czy Cimoszewiczem byłoby oczywiście „niesprzedawalne" dla twardego elektoratu tej partii. Obóz rządowy musi zachować styl i wizerunek pogromców komuny, a działania takie jak usuwanie symboli z nazw ulic czy ustawa dezubekizacyjna przypominają jej wiernym wyborcom o właściwej stronie historycznych podziałów. Jednak ciche tolerowanie i wzmacnianie przekazu SLD, czy choćby symboli i żywej wśród części starszych wyborców nostalgii za PRL może już się okazać całkiem bezpieczne. Stąd prawdopodobnie możemy się spodziewać wzmożonej aktywności polityków SLD w mediach publicznych. W imię zasady: „Skoro tam są, to znaczy, że mają wpływy", oznaczającej że pozostają ważnymi graczami na scenie politycznej.

Sojusz zapewne podejmie tą cichą grę z obozem rządzącym, starając się wymanewrować niedoświadczonych przywódców nowej lewicy. Poszukiwanie nowych, młodych wyborców może być dla SLD niewykonalne, ale do przyciągnięcia i skonsolidowania starych wystarczy, że zapewni się im symboliczną satysfakcję: obecność celebrytów starej lewicy w orbicie TVP i podejmowanie krytyki najradykalniejszych postulatów dekomunizacyjnych (które zresztą sam PiS będzie powściągał w miarę zbliżania się wyborów).

Dwa atuty

Są dwa ważne atuty, które SLD chce wykorzystać przed kolejnymi wyborami. Pierwszym jest kapitał sentymentów i powiązań w mediach i w kulturze, drugim: bezpieczna, relatywna bezideowość. To karty, które Sojusz wciąż ma jeszcze w swoim ręku i będzie chciał je rozegrać przeciw Razem z maksymalnym skutkiem.

Trudno jest odnosić trwałe sukcesy bez przychylności lub choćby neutralności głównych mediów. Przez lata rządów Platformy ostatnie bastiony lewicy w mediach przesunęły się w stronę centrum. O ile jednak Razem wszystkiego musi dorabiać się od podstaw, o tyle starzy wyjadacze z Sojuszu nie są na straconej pozycji. W decydujących momentach kampanii może udać im się uniknąć najtrudniejszych dziennikarskich pytań, albo tak wpłynąć na kształt sondażowych badań, by zachować pozycję lidera lewicy, kreowaną już w coraz bardziej sztuczny sposób.

Druga przewaga SLD nad nową lewicą jest ideologiczna. Sojusz musi zepchnąć młodych z Razem do wygodnego narożnika z plakietką „radykałów". Elektorat postkomunistyczny – nawet najbardziej nostalgicznie przywiązany do symboliki PRL, jest w istocie konserwatywny obyczajowo. Dlatego w przekazie Sojuszu (niechcący/przypadkiem podchwyconym pewnie wkrótce przez media państwowe) obraz postkomunistów musi być gładki i niekontrowersyjny. Dużo hasłowej opozycyjności, ale zero konkretów. Milczenie o uchodźcach czy prawach mniejszości, to jak się zdaje jedyna szansa, by SLD podjęło walkę o widoczność na lewicy, prześlizgując się raz jeszcze ponad wyborczym progiem.

Autor jest nauczycielem i publicystą

W obliczu słabości sejmowej opozycji, co najmniej od kilku miesięcy w mediach trwa układanie alternatyw i spekulowanie o nowym pokoleniu liberalnych polityków, wolnym od sierot po PO–PiS-ie. Przed maratonem wyborczym czekającym nas w latach 2018–2020 obserwatorzy gremialnie rzucili się na poszukiwanie nowych twarzy – czy to w PO i Nowoczesnej czy w aktywniejszych politycznie organizacjach pozarządowych. Nawet niektóre ośrodki socjologiczne sugerują, że istnieje miejsce na nienazwaną jeszcze „nową partię centrową", pytając wyborców o jej ewentualne poparcie. Ten trop może się okazać fałszywy.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Agnieszka Markiewicz: Zachód nie może odpuścić Iranowi. Sojusz między Teheranem a Moskwą to nie przypadek
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Rada Ministrów Plus, czyli „Bezpieczeństwo, głupcze”
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Pan Trump staje przed sądem. Pokaz siły państwa prawa
Opinie polityczno - społeczne
Mariusz Janik: Twarz, mobilizacja, legitymacja, eskalacja
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Śląsk najskuteczniej walczy ze smogiem