Jerzy Karwelis o politycznej jesieni

Czeka nas gorąca polityczna jesień, a plemienne emocje zagłuszą dyskusje o naprawie państwa – twierdzi ekspert ds. rynku medialnego.

Aktualizacja: 25.08.2017 08:05 Publikacja: 23.08.2017 19:03

Jerzy Karwelis o politycznej jesieni

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Sezon wakacyjny stwarza złudzenie, że w Polsce napięcia przygasły, a strony sporu rozeszły się do domów. Jest coś na rzeczy. Ale opozycja totalna, która kiedyś już po nieudanych blokadach miesięcznic smoleńskich „poszła na piwo", teraz zbiera siły, ale w innym już kontekście. Udana uliczna mobilizacja „protestów sądowniczych" pozwala opozycji mieć nadzieję na szybkie odtworzenie wysokiego poziomu zaangażowania oponentów władzy, tym razem już w dowolnym temacie.

Opozycja działa jak stawiacz min morskich. Wrzuca się je do morza dużo wcześniej, niż mają zadziałać, pływają sobie w oczekiwaniu, aż prądy morskie zbliżą je do szlaku obranego przez PiS. Awantura o sądy była pretekstem do zwodowania dwóch takich bomb – obrony przyszłego ataku na media, z powodu obiecanych regulacji repolonizacji (przepraszam: dekoncentracji) środków masowego przekazu oraz bomby pt. jeśli PiS wygra przyszłe wybory, to znaczy, że sfałszował ich wynik, do czego potrzebny mu był dzisiejszy zamach na Sąd Najwyższy, a w rezultacie Państwową Komisję Wyborczą. Bomba pt. aborcja dryfuje zawsze w rezerwie, zaś ta zwana „reformą edukacji" jest już na kursie czołowym, gotowa też na wrzesień.

Aksamitna rewolucja?

Taktycznie totalna opozycja będzie grała na dwie partytury. Pierwsza to wmuszanie po wecie wewnętrznego konfliktu Duda–Kaczyński i zamieszania w obozie dobrej zmiany. Będzie się po prostu liczyło, że po kolejnym „anonimowym", a w rezultacie manipulowanym przecieku z Kancelarii Prezydenta Kaczyńskiemu puszczą nerwy i coś zrobi lub tylko palnie. Wtedy te pęknięcia będzie się medialnie pogłębiać, mieszając w głowach pisowskiemu ludowi, tym razem w obszarze jego twardego elektoratu. Robotę odwalają tu liberalne media. Każdy, kto ma choćby najsłabsze rozeznanie w polityce, a wróci z wakacji do Polski, będzie zaskoczony wielowątkową narracją, jak to się ten PiS dzieli. Można rozumieć myślenie życzeniowe opozycji w tym względzie, ale chodzi tu raczej o przygotowanie publiczności do wariantu drugiego.

Bo drugi, równoległy wariant totalnych to przygotowywanie swoich zwolenników do zaatakowania przyszłych rozwiązań, które ma zaproponować prezydent Duda. Wiadomo już teraz, że z tej perspektywy żadna propozycja z Pałacu nie będzie zadowalająca, bo opozycję totalną interesuje tylko totalne zwycięstwo, którego horyzont jest zdefiniowany przez p. Holland – ma być tak, jak już było.

Wzbudzanie więc nadziei na pozorny konflikt w PiS po wecie prezydenta ma podostrzyć reakcję na z góry wiadomy kierunek rozwiązań Belwederu – jak to, usłyszymy wtedy, to Duda niby się otworzył na sugestie, rady i presję, a teraz znowu wyszła jego hipokryzja i służalcza postawa Adriana w korytarzach do ucha Prezesa.

W Kancelarii Prezydenta prace podobno trwają z osobistym udziałem Andrzeja Dudy. Oczywiste jest, że będą one potwierdzały linię reform PiS, z tym że prezydent zejdzie w swoim projekcie z drogi niekonstytucyjności rozwiązań.

Celem reformy PiS była wymiana części sędziów. PiS zagrał va banque, bo chodziło mu o szybkie i zauważalne społecznie rezultaty, a wydawało mu się, że osiągnie je szybciej, zmieniając nie tylko system, ale i pracujących w nim ludzi. PiS w swoich działaniach jest de facto rewolucyjny, a takie kroki są trudne do pogodzenia ze wszystkimi zapisami konstytucji, odzwierciedlającej istotę systemu, który chce przecież zmienić Kaczyński. Taka optyka wymaga działań na skróty i szybkich, radykalnych kroków. PiS, działając rewolucyjnie, chce nowe formy organizacji trzeciej władzy wypełnić nową treścią. Inna, bezpieczniejsza perspektywa – reforma ustroju sądów na poziomie ustaw i pozostawienie dotychczasowych składów sędziowskich – jest dla PiS wyjściem na tyle nieatrakcyjnym, że zdecydował się na ryzyko zarzutu niekonstytucyjności.

Teraz prezydent może osiągnąć te cele w mniej rewolucyjny sposób, nie narażając się na konflikt z zapisami w ustawie zasadniczej. Wystarczy chociażby, że z większą surowością będzie traktował propozycje nominacji i awansów przedkładane przez KRS oraz wprowadzi do Sądu Najwyższego ciało dyscyplinarne, które obsadzi – a do tego wystarczy ustawa niewchodząca w konflikt z konstytucją. Cel wymiany kadr zostanie osiągnięty, kontrola nad sądownictwem wzmocniona i zgodna – wreszcie – z trójpodziałem władzy, tyle że potrwa to dłużej. Dłużej, niż chce PiS. I o to jest całe nieporozumienie wewnątrz „dobrej zmiany".

Walka o media

We wrześniu to wszystko znowu wróci na ekrany i ulice, w dodatku wzmocnione o następne pole, zwane dekoncentracją w mediach. Tak jak i w przypadku reformy sądownictwa PiS będzie miał słuszne argumenty po swojej stronie, tyle że nikt ich nie będzie słuchał. Jest już za późno, mimo że dobra zmiana już się nauczyła paru rzeczy.

Po pierwsze tego, że reformę w mediach można przeprowadzić nie pod hasłami repolonizacji, ale dekoncentracji, czyli rozbicia oligopoli szkodzących konkurencyjności w branży, a jej brak w przypadku mediów skutkuje obniżonym pluralizmem środków masowego przekazu. Będzie więc to strategia łatwiejsza do wytłumaczenia, bo działania antytrustowe są domeną państw, nie zaś regulacji unijnych. Zachód będzie się musiał temu przyglądać z dystansu, choć i z największą niechęcią. Chociaż z góry wiadomo, że i tak Unia nie wytrzyma i dyżurni „pouczacze" Polski, którzy mają w poważaniu rozdział kompetencji pomiędzy państwami i Unią, znów rozedrą szaty.

Po drugie – PiS wyciągnął wnioski z losów pakietu sądowniczego: teraz zapowiada szerokie konsultacje, łącznie z prezydenckimi. Jednak można się obawiać dwóch rzeczy. Jedna dotyczy tego, jak będzie w ustawie liczony próg koncentracji wymagający zmian, bo PiS, zamiast przepisać regulacje niemieckie czy francuskie i dać w nich „polskie" limity, sygnalizuje coś o takich kryteriach jak indeks Giniego, czyli stosowanym w statystyce sposobie mierzenia koncentracji zmiennej losowej, a to tylko zamula regulacje.

I tak suwak koncentracji przymierzany w ministerstwie będzie dotyczył lub nie konkretnych mediów i koncernów. Minister Sellin z ministrem Lewandowskim wrzucają do Excela różne limity i patrzą, na kogo popadnie (lub ma popaść). Polskie media też nie będą mogły spać spokojnie, bo regulacje nie dotyczą narodowości kapitału, tylko jego koncentracji, a tu pod kreskę limitu, w ramach tak zwanej koncentracji krzyżowej, może się załapać nie tylko podmiot zagraniczny. W sumie najpewniej padnie na najmniej winnego – niemiecki koncern Polska Presse, który dominuje w prasie lokalnej. W sensie politycznym wydawnictwo to od dawna schodzi z linii ciosu sporów politycznych w Polsce, ale fakt, że inne media, w tym niemieckie, rozrabiają, jakby same się prosiły o regulację, drażniąc regulatora, nie bardzo Polska Presse pomoże. Proces dekoncentracji się rozpoczął, na życzenie mediów, i teraz wszyscy wpadli do jednego politycznego wora.

Druga kwestia będzie fundamentalna – czy to prawo będzie działało wstecz? Jest tu spory konflikt, bo podmioty działające na rynku medialnym mogą podnosić kwestie działania w otoczeniu pewności prawa, które nagle, w sposób dla nich dotkliwy, zmieni się na ich niekorzyść. Z drugiej strony PiS chce zreformować media, bo mu się ich obecna struktura nie podoba, więc będzie chciał, by efekty tej reformy zmieniły stan obecny. Muszą więc zmieniać stan zastany, czyli działać wstecz. Trzeba tu zaznaczyć, że regulacje antytrustowe mają głownie sens właśnie poprzez działanie wstecz, bo dotyczą konieczności regulacji już istniejących przekroczeń koncentracji zagrażających funkcjonującemu rynkowi. Wtedy państwo występuje do monopolisty z żądaniem podziału lub odsprzedaży swej części.

Ideologia nie ma narodowości

Wątpliwe jest, czy jakiekolwiek działania regulacyjne w polskich mediach stworzą układ bardziej pluralistyczny, jeśli chodzi o treść. Chodzi o to, że regulacje te dotkną głównie kapitału niemieckiego w polskich mediach. Ale problem polega na tym, że niemieckie media, jeśli już, realizują w Polsce o tyle niemieckie interesy, o ile Niemcy przewodzą europejskiej „międzynarodówce" liberalnej demokracji. Bo to narracja liberalnej demokracji jest zideologizowaną formą monopolu informacji w Polsce i na świecie. Otóż regulacje dotyczące de facto narodowego kapitału w mediach nic tu nie zmienią. Media są zmonopolizowane jedną ideologią nie dlatego, że są niemieckie czy francuskie, ale dlatego, że są liberalne.

A są liberalne, ponieważ ich głównym sponsorom (czyli reklamodawcom) na całym świecie zależy na materialistycznej i konsumpcjonistycznej narracji w mediach, bo ta stwarza naturalne środowisko przekazu zgodnego z celami korporacji, którymi jest wzrost sprzedaży. Odbiorca mediów ma być aktywnym konsumentem, a do tego narracja liberalnej demokracji nadaje się lepiej niż system wartości konserwatywnych, który każe patrzeć wyżej niż półki sklepowe.

Liberalny nurt w mediach jest przeważający w świecie, bo tworzy korzystny dla korporacji ekosystem mediów, agencji reklamowych, domów mediowych i instytucji badania rynku nakierowany na maksymalizację popytu. W polskich realiach może to spowodować, że po planowanych regulacjach monopolistyczny system się odtworzy, bo nie jest on pochodną interesów obcych państw ani koncentracji kapitału (a tego dotyczą proponowane zmiany), tylko jest efektem symbiozy treści mediów i interesów ekonomicznych wielkiego biznesu. Chyba że „dekoncentratorem" rozwadniającym skumulowany kapitał będzie państwo z całym znanym i negatywnym dobrodziejstwem inwentarza, jeśli chodzi o skutki upaństwawiania mediów.

Ale to są tylko zagadnienia merytoryczne. A one w obecnej fazie emocjonalnego wzmożenia nie mają żadnego znaczenia. PiS, cokolwiek by zrobił, jakąkolwiek ustawę by przedstawił, będzie przez opozycję totalną kontestowany z samej racji swego istnienia, stanowi bowiem dla tej części polityki i ulicy grupowe zagrożenie dla przyszłości Polski. Ten argument nie tylko rozgrzesza z braku jakichkolwiek konieczności merytorycznej dyskusji – rozgrzesza także wszelkie działania.

Nadciąga tsunami protestów

A o media rozegra się walka gwałtowna, gdzie swoich się nie zostawia, a jeńców nie bierze. Jeśli regulacje dotyczące uporządkowania obecności w sejmie dziennikarzy spotkały się z okupacją sali sejmowej i rozruchami ulicznymi, to co dopiero mówić o sytuacji, kiedy będziemy deliberować na temat rzeczywiście dotyczący regulacji mediów jako całego obszaru. Scenariusz jest dość prosty: media, które już ćwiczyły za KOD-u organizowanie, zapraszanie i wzmagające frekwencję relacjonowanie protestów, dziś dla obrony własnych (gospodarczych) interesów zrobią już wszystko.

Zagranica zawyje, choćby jej PiS machał przepisami ściągniętymi z ich regulacji (kontekst, panowie, kontekst!), tłumy na ulicach będą walczyły w obronie bohaterów talent show i oper mydlanych. Demonopolizacyjne regulacje, normalne w każdym kraju, będą sprzedawane i kupowane jako zamach na wolność mediów, które w rzeczywistości w Polsce mają od dawna zideologizowany charakter i są lokalną wersją światowego medialnego monopolu liberalnej demokracji.

I znów ruszą tłumy, znów młodzież poczuje się szlachetnie, broniąc zagrożonej wolności a la TVN, znów specjaliści od zadym będą dawać się wynosić, krzycząc w mediach, że te są zniewalane (co jest logicznym oksymoronem). Opozycja, która po przygodach z pakietem sądowniczym poczuła „siłę i czas", nie popuści. Zaś PiS, wtedy już łącznie z prezydentem, utwierdzi się w przekonaniu, że każdy moment słabości jest i będzie wykorzystany przez przeciwników, co utrudni realizację programu partii rządzącej, a więc ani kroku w bok i żadnego zwalniania tempa.

I znów dyskusje o naprawie polskiego państwa zastąpią plemienne emocje. Uliczni protestujący nie muszą szukać pretekstu ani uzasadnienia, sama niechęć do PiS wystarczy – jeśli ktoś bronił Trybunału Konstytucyjnego, jakby nigdy nie miał mieć emerytury, którą Polakom TK odebrał, jak ktoś bronił sądów, jakby w nich nigdy nie był, to tym bardziej będzie bronił mediów, którym ufa na tyle, że wyprowadzają go one na ulicę.

We wrześniu możemy mieć kumulację – protesty ws. reformy sądów, „wolnych mediów" oraz strajk szkolny. Do tego do Sejmu już idzie społeczna petycja ws. zaostrzenia zakazu aborcji. Będziemy więc na ustach i ekranach całego świata. Szykuje się więc nieciekawy powrót z wakacji. ©?

Autor jest członkiem Stowarzyszenia Bezpartyjnych Samorządowców. W stanie wojennym działacz podziemnej Solidarności. Po 1989 roku wydawca m.in. „Chipa", „Forbesa", „Newsweeka" i „Rzeczpospolitej"

Sezon wakacyjny stwarza złudzenie, że w Polsce napięcia przygasły, a strony sporu rozeszły się do domów. Jest coś na rzeczy. Ale opozycja totalna, która kiedyś już po nieudanych blokadach miesięcznic smoleńskich „poszła na piwo", teraz zbiera siły, ale w innym już kontekście. Udana uliczna mobilizacja „protestów sądowniczych" pozwala opozycji mieć nadzieję na szybkie odtworzenie wysokiego poziomu zaangażowania oponentów władzy, tym razem już w dowolnym temacie.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Strzembosz: Czego chcemy od Europy?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Warzecha: Co Ostatnie Pokolenie ma wspólnego z obywatelskim nieposłuszeństwem
Opinie polityczno - społeczne
Jan Zielonka: Donald Tusk musi w końcu wziąć się za odbudowę demokracji