Urbanek: Zakładnicy Solidarności

PiS ma twardy orzech do zgryzienia. Ze względu na swoje propracownicze korzenie i złożone obietnice dąży do realizacji postulatów związków zawodowych – pisze dziennikarz Polsatu.

Aktualizacja: 26.07.2016 23:44 Publikacja: 25.07.2016 19:17

Osiem lat rządów koalicji PO–PSL to czas cementowania relacji „Solidarnośći” z PiS. Na zdjęciu: Piot

Osiem lat rządów koalicji PO–PSL to czas cementowania relacji „Solidarnośći” z PiS. Na zdjęciu: Piotr Duda i Jarosław Kaczyński

Foto: Fotorzepa. Jerzy Dudek

Premier Beata Szydło rozbiła bank. Na ręce wyborców złożyła hojną ofiarę. Kolejną po programie Rodzina 500+. Proponując zaskakująco wysoką stawkę płacy minimalnej, poszła na całość.

Co oznacza ten ruch? Czy to spełnienie obietnicy wyborczej, próba poszerzenia elektoratu, a może element bardziej skomplikowanej strategii? Wiadomość o rządowej propozycji na pewno zelektryzowała opinię publiczną. Pojawiła się lawina pytań. Jaka suma zostanie w kieszeni przeciętnego Kowalskiego? Czy budżet państwa wytrzyma tak duże obciążenie? Ekonomiści podzielili się w ocenach. Zaniepokojenie wyrazili pracodawcy. Pomysłowi przyklasnęli związkowcy. Nieprzypadkowo oni. W ten sposób rząd spłaca wobec nich ratę długu wdzięczności. Nie pierwszą i nie ostatnią.

Dług wdzięczności

Początek maja ubiegłego roku. Trwa kampania prezydencka. Kandydat PiS zyskuje poparcie ważnego sojusznika. Umowa programowa opatrzona podpisami Andrzeja Dudy i lidera „Solidarności" Piotra Dudy zawiera dziewięć zobowiązań. To lista zobowiązań pierwszego z sygnatariuszy – deklaracja prowadzenia polityki ukierunkowanej na obniżenie wieku emerytalnego, zapewnienie wzrostu minimalnego wynagrodzenia oraz wyeliminowanie stosowania umów śmieciowych.

Obok tych kluczowych postulatów znajdują się też zapisy o dodatkowym wsparciu dla rodzin wychowujących dzieci, przywróceniu odpowiedzialności państwa za zdrowie obywateli i reformy szkolnictwa, skutecznej walce z ubóstwem i wykluczeniem społecznym, zmianach w kodeksie pracy. Dwa ostatnie punkty umowy dotyczą wzmocnienia dialogu społecznego i podniesieniu rangi referendów w skali lokalnej i ogólnopolskiej.

Połowa listopada ubiegłego roku. Po zwycięskich dla PiS wyborach Beata Szydło odkrywa karty. Treść jej sejmowego exposé wypełniają sztandarowe postulaty związków zawodowych. „Dziś zawieramy z Polakami kontrakt na cztery lata" – deklaruje z mównicy sejmowej. Na pierwsze sto dni rządu Beata Szydło wyznacza swojemu gabinetowi pięć głównych celów. Oprócz forsowanego w kampanii sztandarowego programu 500+ wymienia także obniżenie wieku emerytalnego, podniesienie kwoty wolnej od podatku (do 8 tys. zł), bezpłatne leki dla emerytów czy podwyższenie minimalnej stawki godzinowej do 12 zł.

Przysłuchujący się przemówieniu prezydent zaciera ręce. Nie on jeden. Plany rządu i głowy państwa najbardziej cieszą związkowców. Władza obiecuje spełnienie ich najważniejszych postulatów. Właściwie między programem rządzących a postulatami związków zawodowych można postawić znak równości. To nie powinno dziwić. Troska o los ludzi pracy wpisana jest w credo funkcjonowania PiS. Stąd też naturalna chęć realizacji wspólnych pomysłów. Pierwsze miesiące i pierwsze decyzje władzy rozbudzają apetyty związków. Rosną one proporcjonalnie do niepokoju polityków opozycji i przedstawicieli środowisk pracodawców. Można odnieść wrażenie, że rola konstytucyjnych organów władzy wykonawczej koncentruje się na wypełnianiu woli jednego środowiska. Czy to właściwa recepta na rządzenie państwem? Jak silny wpływ na władzę ma „Solidarność" i przedstawiciele pozostałych central związkowych? Czy władza jest jeszcze panem czy może już zakładnikiem sytuacji?

„Solidarność" i PiS idą ramię w ramię od wielu lat, praktycznie „od zawsze". „Za najbardziej autentyczną reprezentację pracowników uważamy NSZZ »Solidarność«"– czytamy w programie Prawa i Sprawiedliwości z 2005 roku. Te słowa pojawiają się w kontekście planu zawarcia umowy społecznej jako fundamentu budowy IV RP. Przedstawicielom „Solidarności" w tym projekcie przypada jedna z pierwszoplanowych ról. Mają być współtwórcami, a następnie głównymi beneficjentami nowej, lepszej Polski.

Przez kolejne lata postulaty związku i deklaracje polityków PiS przeplatają się w naturalny sposób. W sierpniu 2007 roku ówczesny premier Jarosław Kaczyński i szef „Solidarności" Janusz Śniadek podpisują porozumienie. Szef rządu określa związek mianem „naturalnego partnera". Lider „Solidarności" odwdzięcza się kurtuazyjnie. Mówi o poczuciu atmosfery z okresu zawarcia Porozumień Sierpniowych w 1980 roku. Na papierze pozostają zobowiązania rządu do podniesienia płacy minimalnej, wzrostu płac w budżetówce czy przygotowania projektu dotyczącego emerytur pomostowych. Padają konkretne liczby. Wspomniana płaca minimalna od stycznia 2008 roku miała wzrosnąć do 1126 zł brutto. Dwa lata później miała stanowić już około 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia.

Nieco ponad dwa miesiące od podpisania porozumienia Jarosław Kaczyński podaje swój gabinet do dymisji. Staje się oczywiste, że deklaracje polityków PiS nie zostaną spełnione w najbliższym czasie. Duch współpracy jednak nie umiera. Podpisany dokument staje się zalążkiem wielkiego projektu umowy społecznej. To swoisty depozyt, gwarancja powrotu do wspólnego działania, choć odłożonego w czasie. Warunek jest jeden – odzyskanie władzy przez partię Jarosława Kaczyńskiego. PiS i „Solidarność" mają nowy, wspólny cel.

Tusk musi odejść

Osiem kolejnych lat rządów koalicji PO–PSL to czas cementowania relacji związku z partią Jarosława Kaczyńskiego. Liderzy obydwu środowisk w podobnym tonie punktują działania gabinetu Donalda Tuska. Na czele związku staje Piotr Duda. Ustępujący lider, Janusz Śniadek, z powodzeniem ubiega się w 2011 roku o mandat posła PiS. Dla złośliwców symbolem jego zbliżenia do PiS staje się zdjęcie, na którym niedawny lider związku podtrzymuje parasol nad głową Kaczyńskiego.

Jest połowa września 2013 roku. W stolicy trwa ogólnopolska manifestacja „Solidarności", OPZZ i Forum Związków Zawodowych. To sprzeciw wobec polityki rządu Tuska. Związkowcy najgłośniej krytykują podniesienie wieku emerytalnego i przeforsowanie elastycznego czasu pracy. W miasteczku namiotowym przed Sejmem powtarzają znane od lat postulaty. Słychać apele o podwyższenie płacy minimalnej, ograniczenie tzw. umów śmieciowych czy zwiększenie wydatków na pomoc bezrobotnym. Wśród demonstrujących nie ma polityków.

Posłowie PiS opuszczają obrady parlamentu i gromadzą się w innym symbolicznym miejscu – przed Kancelarią Premiera. Jarosław Kaczyński w przemówieniu przekazuje wyrazy solidarności związkowcom. Odcina się od pozostałych partii politycznych. Stara się udowodnić, że PiS jest jedynym sojusznikiem związkowców. W strugach deszczu, z parasolem w ręku, wiernie asystuje mu Janusz Śniadek. Zdjęcie z tego momentu staje się obiektem drwin. Dla związkowców ważniejsze są jednak słowa Kaczyńskiego. Tylko on ze swoim politycznym obozem jest w stanie odsunąć krytykowanego Tuska od władzy.

Podwójne zwycięstwo PiS w wyborach prezydenckich i parlamentarnych rozbudza apetyty orędowników „dobrej zmiany". Wiatr zmian czują też związkowcy „Solidarności". Samodzielne rządy PiS i wsparcie ze strony Pałacu Prezydenckiego to wręcz wymarzone warunki do realizacji programu wyborczego. Na stół wraca więc deklaracja z 2007 roku wzbogacona o postulaty z ostatniej kampanii wyborczej. Wreszcie pojawia się okazja do spełnienia obietnic sprzed ośmiu lat i spłaty kredytu poparcia związkowców, zaciągniętego przez Andrzeja Dudę.

Mijają kolejne miesiące. Do Sejmu trafia prezydencki projekt w sprawie obniżenia wieku emerytalnego. W ostatnim wywiadzie dla „Polski The Times" Piotr Duda stwierdza: „powiedziałem niedawno w telewizji, że ustawa o obniżeniu wieku emerytalnego wejdzie w życie 1 stycznia 2017 roku. I tak będzie". „Chcemy przyjąć taką ustawę do końca roku, natomiast taki realny termin jej wejścia w życie – najwcześniej podejrzewam, że to będzie rok 2018" – stwierdza z kolei rzecznik rządu Rafał Bochenek w wywiadzie dla radiowej Trójki. Rząd przyjmuje propozycję podniesienia płacy minimalnej do 2 tys. zł od przyszłego roku. Od deklaracji do spełnienia tego postulatu droga jednak daleka. Pomysł omówi Rada Dialogu Społecznego. Łatwo nie będzie.

Przedstawiciele środowiska pracodawców w pierwszych komentarzach nie zostawili na projekcie suchej nitki. Z pracami nad tą propozycją może być podobnie, jak w przypadku daniny od hipermarketów. Pierwsza, lutowa wersja podatku wzbudziła liczne zastrzeżenia, przede wszystkim handlowców. Minister finansów Paweł Szałamacha wycofał się rakiem. W kwietniu szef Komitetu Stałego Rady Ministrów Henryk Kowalczyk przedstawił nowe założenia projektu. Z dokumentu zniknęły punkty dotyczące oddzielnej stawki weekendowej i opodatkowania sieci franczyzowych. Założenia były optymistyczne. Danina od sprzedaży detalicznej miała w tym roku dać budżetowi zastrzyk 2 mld zł. Dziś Kowalczyk mówi o kwocie niższej o połowę, pod warunkiem wejścia w życie ustawy od 1 lipca. A miało być tak pięknie.

Sygnały ostrzegawcze

Spełnianie obietnic danych związkowcom rodzi się w bólach. Rządzącym trudno odmówić dobrej woli czy chęci działania. Co z tego, jeśli z Kancelarii Premiera czy Pałacu Prezydenckiego wypływają albo kolejne puste deklaracje, albo propozycje wadliwe, budzące kontrowersje? Co z tego, skoro brakuje zdecydowanych kroków?

Zamiast nich pojawia się wrażenie gry na czas. Zamiast ofensywy legislacyjnej mamy do czynienia z mozolnym budowaniem kompromisów lub koniecznością wprowadzania znaczących korekt. Teczki pełne „gotowych" ustaw wymagają wnikliwej analizy. Perspektywa realizacji kluczowych pomysłów oddala się w czasie.

Piotr Duda w przywołanym wcześniej wywiadzie dla „Polski The Times" nie krytykuje jednak tempa prac rządzących. Apeluje do dziennikarzy o cierpliwość, stara się dostrzegać pozytywy. Czy to szczere stanowisko? A może gra pozorów? Pozytywnego nastawienia lidera „Solidarności" z pewnością nie podzielają jego koledzy ze związku, a tym bardziej członkowie pozostałych grup związkowych.

Przykładem wybuchu niezadowolenia może być protest pielęgniarek z Centrum Zdrowia Dziecka. To akcja Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych, od których lider „Solidarności" stanowczo się odcina. O proteście słyszy jednak cała Polska. Interweniuje minister zdrowia Konstanty Radziwiłł. Pożar tym razem udaje się ugasić. Pytanie, na jak długo.

Z kolei w połowie czerwca udaje się zapobiec strajkowi w Zagłębiowskim Centrum Onkologicznym. Organizacje związkowe wywalczają podwyżki dla wszystkich pracowników. Groźba strajku zawisła także nad Szpitalem Bródnowskim w Warszawie. W kolejce po podwyżki ustawiają się pracownicy kolejnych szpitali.

Napięta atmosfera panuje także w górnictwie. Związkowcy z zabrzańskiej kopalni Makoszowy zaapelowali do rządzących o jak najszybsze podjęcie rozmów o przyszłości zakładu. Czy i ta sprawa zakończy się dosypaniem pieniędzy?

Dalej mamy przemysł zbrojeniowy. Związkowcy z „Solidarności" domagają się unieważnienia kontraktu na caracale. W liście do premier Beaty Szydło i ministra obrony Antoniego Macierewicza piszą tak: „nie rozumiemy dlaczego – wbrew obietnicom – przetarg nie został anulowany, a Ministerstwo Rozwoju wciąż prowadzi rozmowy offsetowe z Airbusem". W kampanii wyborczej politycy PiS obiecali walkę o miejsca pracy w polskich fabrykach zbrojeniowych. List do szefowej rządu wysłał w ostatnich dniach także lider rzeszowskiej „Solidarności" – Roman Jakim. W piśmie pada prośba o włączenie się rządu w ratowanie Polmosu. Listów, apeli i gróźb wybuchu strajków przybywa z każdym dniem.

Gra o najwyższą stawkę

PiS ma twardy orzech do zgryzienia. Ze względu na swoje propracownicze korzenie i złożone obietnice dąży do realizacji postulatów związków zawodowych. Czy to jeden z elementów przemyślanej wizji polityki? Czy jest to strategia obliczona na sukces wszystkich Polaków? A może jest krótkowzroczną, cyniczną grą o poparcie wpływowych środowisk za cenę zwiększenia szans dłuższego przebywania u sterów władzy? Na ocenę jest zbyt wcześnie. Werdykt wydadzą Polacy, zgodnie z kalendarzem wyborczym, za nieco ponad trzy lata.

Co może się wydarzyć w tym czasie? Na pewno PiS stanie przed koniecznością podjęcia trudnych, prawdopodobnie niepopularnych decyzji. Służba zdrowia, górnictwo, przemysł zbrojeniowy i wiele innych strategicznych sektorów gospodarki wymagają naprawy, wdrożenia rozwiązań systemowych.

Konieczność podjęcia działań nie wynika jedynie z zaniedbań koalicji PO–PSL. W ponad 25-letniej historii wolnej Polski kłopoty w tych obszarach tylko narastały. Żadnej z dotychczas rządzących ekip nie udało się z nimi uporać. Albo prześlizgiwano się obok problemów, albo podejmowano nieudolne próby ich rozwiązania. Rozdawnictwo środków i doraźne dosypywanie pieniędzy z budżetu państwa to działania skuteczne, ale tylko na krótką metę.

Odpowiedzią na uśmierzanie bólu powinno być podjęcie leczenia. Wiele obszarów wymaga poważnych reform. Czy PiS zdecyduje się na ich przeprowadzenie? Czy politycy partii Jarosława Kaczyńskiego mają w szufladach swoich biurek projekty „uzdrowicielskich" ustaw? Czy wiedzą, w jaki sposób je przeprowadzić, by zminimalizować potencjalne „straty"? A jednocześnie – czy takich reform oczekują związkowcy? Nie odnajdziemy ich w katalogu związkowych postulatów. Czy niepopularne posunięcia rządu doprowadzą do manifestacji i zerwania sojuszu z PiS? Nadszarpną bliskie relacje i uderzą w podpisane zobowiązania? Czy partia Kaczyńskiego jest w stanie poświęcić notowania i poparcie związków zawodowych w imię podjęcia koniecznych działań?

To ostatni dzwonek, aby uratować upadające sektory gospodarki. A jeśli rząd przegra tę walkę albo w ogóle jej nie podejmie? Konsekwencje z pewnością przewyższą koszty politycznego upadku obozu władzy.

Premier Beata Szydło rozbiła bank. Na ręce wyborców złożyła hojną ofiarę. Kolejną po programie Rodzina 500+. Proponując zaskakująco wysoką stawkę płacy minimalnej, poszła na całość.

Co oznacza ten ruch? Czy to spełnienie obietnicy wyborczej, próba poszerzenia elektoratu, a może element bardziej skomplikowanej strategii? Wiadomość o rządowej propozycji na pewno zelektryzowała opinię publiczną. Pojawiła się lawina pytań. Jaka suma zostanie w kieszeni przeciętnego Kowalskiego? Czy budżet państwa wytrzyma tak duże obciążenie? Ekonomiści podzielili się w ocenach. Zaniepokojenie wyrazili pracodawcy. Pomysłowi przyklasnęli związkowcy. Nieprzypadkowo oni. W ten sposób rząd spłaca wobec nich ratę długu wdzięczności. Nie pierwszą i nie ostatnią.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Dlaczego Hołownia krytykuje Tuska za ministrów na listach do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika