Turecki pucz mniemany

Recep Tayyip Erdogan idzie w ślady Władimira Putina. Ostatnie wydarzenia wskazują na to, że nad Bosforem podjęto działania, jakie wcześniej sprawdziły się w Rosji – pisze politolog.

Aktualizacja: 21.07.2016 19:08 Publikacja: 20.07.2016 19:44

Recepowi Tayyipowi Erdoganowi (w środku) zamach stanu posłużył do eskalacji wojny z tureckim państwe

Recepowi Tayyipowi Erdoganowi (w środku) zamach stanu posłużył do eskalacji wojny z tureckim państwem świeckim – uważa autor.

Foto: AFP

Prawnicy i historycy wierzą w autentyczne, co nie zawsze znaczy prawdziwe, dokumenty. Politolodzy i analitycy wywiadu z braku dokumentów muszą wyciągać wnioski, kierując się zasadami „po owocach ich poznacie" oraz „is fecit qui prodest" („uczynił ten, komu przyniosło to korzyść"). Zgodnie z nimi przyjrzyjmy się próbie puczu w Turcji 15 lipca i roli prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana.

Wychowani na podwórku

– Wbija nóż w plecy USA, zachowuje się jak chuligan – grzmi w telewizji CBS demokratyczny senator Chuck Schumer i dorzuca: – Z doświadczenia wiem, że jeśli takiego chuligana się nie ukarze, staje się coraz gorszy. Masha Gessen precyzuje: – Ten przekaz w gruncie rzeczy oznacza: „Będziemy wyprawiać, co nam się podoba, a wy nam nic nie zrobicie". Tak mówi chuligan (cytuję za: Krystyna Kurczab-Redlich „Wowa, Wołodia, Władimir. Tajemnice Rosji Putina", Warszawa 2016).

Nie, to nie o Erdoganie, lecz o Władimirze Putinie, który od dziesiątego roku życia wychowywał się wśród młodych i nieco starszych chuliganów na leningradzkim podwórku. Podobnie jest z prezydentem Turcji. Jak pisze w „Newsweeku" Maciej Nowicki, „wychował się w Kasimpasie [Kasimpasza], jednej z najbiedniejszych dzielnic Stambułu. Tam nie można było nigdy okazywać słabości ani iść na kompromis. Jeden z amerykańskich dyplomatów powiedział, że Erdogan ma instynkt ulicznego wojownika. Zniszczenie przeciwnika to według niego najlepszy sposób rozwiązywania wszelkich problemów".

W tym samym tekście czytamy: „Kilka lat temu z okazji Dnia Dziecka – zgodnie z turecką tradycją – w jego fotelu posadzono małego chłopca. Erdogan powiedział do chłopca: »Teraz ty jesteś władcą. Możesz powiesić każdego. Możesz zabić każdego. Możesz wszystko«". Dokładnie te same słowa mógłby wypowiedzieć Putin. Dla takich jak oni, prawem jest wola autokraty, a jeśli mówią o demokracji, to sprowadzają ją do bezwzględnego wykonywania woli większości, nie wspominając o prawach pokonanej w wyborach mniejszości, gwarantowanych konstytucją.

Republika Turcji ma dość długą historię wojskowych zamachów stanu. Wszystkie były udane, przeprowadzone zgodnie z regułami sztuki, więc puczyści z lipca 2016 r. mieli się na kim wzorować. Tym bardziej zdumiewa, że wydarzenia lipcowej nocy były parodią puczu. Zamachowcy nie ogłosili nazwiska przywódcy, nie opanowali kluczowych instytucji, nie zapewnili sobie poparcia najważniejszych dowódców armii i lotnictwa. (Odstąpienie od zestrzelenia samolotu Erdogana jest zrozumiałe, jeśli chodziło o uniknięcie bratobójczej walki z eskortą). Dopuścili do wygłoszenia kolejno przez premiera i prezydenta apeli wzywających społeczeństwo do przeciwstawienia się zamachowi stanu.

Zyskać powszechne poparcie

Kiedy Putin został wyznaczony przez Jelcyna na następcę na stanowisku prezydenta, był zupełnie nieznany wśród przyszłych wyborców. Pozycję miała mu przynieść druga wojna w Czeczenii. Aby tak się stało, należało nie tylko tę wojnę wygrać, ale i do niej doprowadzić w taki sposób, aby zyskała powszechne poparcie. Musiała to być wojna obronna, najlepiej z terroryzmem uderzającym w zwykłych Rosjan. We wrześniu 1999 r. Federalna Służba Bezpieczeństwa zorganizowała więc krwawe zamachy na bloki mieszkalne kolejno w Bujnaksku, dwukrotnie w Moskwie oraz w Wołgodońsku – łącznie 307 ofiar śmiertelnych. Putin wygrał wybory, chociaż nawet nimb pogromcy terrorystów nie przyniósł mu uczciwego zwycięstwa – fałszerstwa wyników były masowe i liczone w setki, a nawet tysiące kart w poszczególnych komisjach wyborczych.

W poprzednich latach Erdogan dał się poznać jako zawzięty pogromca wszelkiego rodzaju publicznych manifestacji, a nawet zwykłych zgromadzeń obywateli. Tymczasem w nocy z 15 na 16 lipca zaapelował o masowe uliczne wystąpienia przeciw puczystom. Skutek był łatwy do przewidzenia: co najmniej 265 osób zabitych i 1440 rannych. Rankiem pucz się wypalił, a Erdogan miał swoje ofiary i z poparciem wstrząśniętego nimi społeczeństwa mógł dramatycznie eskalować wojnę ze świeckim państwem – spuścizną Kemala Paszy Atatürka – na straży którego zobowiązane są stać siły zbrojne, czyli rozpocząć pogrom przeciwników republiki islamskiej według przygotowanych z pewnością o wiele wcześniej olbrzymich list proskrypcyjnych. W ciągu kilkudziesięciu godzin aresztowano 6 tys. osób, ale wcześniej pierwsze uderzenie wymierzono w sędziów i w niepewną – jak się okazało nocą – niewielką część sił zbrojnych. Inne kategorie oponentów czekają na swoją kolej.

Kiedy charakter i los puczu był jeszcze niepewny, można się było obawiać, że jeśli się powiedzie, to pierwszą zbiorową ofiarą będą Kurdowie. Zakotwiczona w konstytucji z 1937 r. ideologia turkizmu wśród sześciu głównych zasad głosiła jednorodność narodowościową obywateli Turcji – Kurdów mianowano Turkami Górskimi. W ostatnich latach Erdogan zdawał się zmierzać ku ugodzie z Kurdami, przyznając im niewielki zakres swobód autonomicznych, natomiast wojskowi wciąż trwają przy zasadach kemalizmu.

Jednak niedawne posunięcia Erdogana – w tym likwidacja immunitetu poselskiego, który nie służy bezkarności posłów, lecz chroni ich przed represjami w związku z wykonywanym przez nich mandatem – zdają się być wymierzone głównie w Kurdów i ich legalną partię. Przypuszczalnie więc tak czy inaczej los Kurdów w Turcji i tuż poza jej granicami byłby i będzie nie do pozazdroszczenia. Znów podejmą zbrojną walkę z państwem tureckim, nie cofając się przed terrorem, bo nic innego im nie pozostanie.

Tak jak Putin miał swojego osobistego wroga w osobie Michaiła Chodorkowskiego, tak ma go Erdogan w osobie przebywającego na emigracji w USA muftego Fethullaha Gülena, od dawna oskarżanego przezeń o wszelkie możliwe zbrodnie, na czele z wzywaniem do obalenia legalnych władz tureckich. Nie powinno być zaskoczeniem, że jednym z pierwszych posunięć prezydenta było zwrócenie się do Waszyngtonu z żądaniem wydania Gülena jako ideowego inspiratora puczu. Natomiast powinna zwrócić baczną uwagę forma tego wezwania. Właściwie było to ledwie zawoalowane ultimatum, które należy czytać następująco: my, jako lojalni sojusznicy, wydajemy wam każdego terrorystę, o którego prosicie, więc jeśli nie wydacie nam Gülena, to nie liczcie dłużej na naszą lojalność.

Hassliebe – jak Stalin i Hitler

W lot zrozumiał ten przekaz Putin i natychmiast zatelefonował do Erdogana z życzeniami „szybkiego powrotu do stabilności" (jest to jedno z ulubionych słów prezydenta Rosji, coraz bardziej zaniepokojonego własnym położeniem, tłumaczone na język opozycji słusznie oznacza ono nową „epokę zastoju"). Okresowe oziębienie wzajemnych stosunków po zestrzeleniu przez Turcję rosyjskiego Su-24 powoli odchodzi w zapomnienie. Oba państwa prowadzą bardzo niejasną politykę w Syrii, dostarczając broń kilku stronom tamtejszego konfliktu, a Turcja dodatkowo sprowadza ropę naftową wydobywaną przez ISIS. Oba też mają interes w podtrzymywaniu fali uchodźców do Europy. Nie można wykluczyć, że jedno z nich inspirowało niektóre zamachy terrorystyczne w Europie Zachodniej, o czym nie odważa się napomknąć żaden zachodni rząd.

Między despotami istnieje coś, co trafnie oddaje niemieckie słowo „Hassliebe" – oni się wzajemnie nienawidzą, ale jednocześnie podziwiają, nawet posuwają się do kopiowania swoich pomysłów na walkę z wrogami prawdziwymi lub urojonymi. Doskonały przykład stanowią tu Stalin i Hitler.

Niektórzy eksperci sądzą, że lipcowy pucz był inicjatywą nielicznych generałów opozycyjnych wobec prezydenta, a nieudolność jego realizacji była spowodowana tym, że nastąpił przedwcześnie na skutek obawy przed przeciekami. Ale i Erdogan miał bardzo poważny powód, aby się spieszyć. W ciągu pięciu lat tempo wzrostu gospodarczego zmalało z 9 do ok. 3 proc.

Rosję gnębią zachodnie sankcje po aneksji Krymu, z Turcji wypchnięto zachodnich inwestorów. Obaj – car i sułtan – coraz wyraźniej zdają sobie sprawę ze zbieżności swoich interesów. I jeszcze jedno ich łączy – jak pisze Krystyna Kurczab-Redlich: „Charakter rządów poznaje się na ogół po tym, jacy ludzie siedzą w więzieniach".

Prawnicy i historycy wierzą w autentyczne, co nie zawsze znaczy prawdziwe, dokumenty. Politolodzy i analitycy wywiadu z braku dokumentów muszą wyciągać wnioski, kierując się zasadami „po owocach ich poznacie" oraz „is fecit qui prodest" („uczynił ten, komu przyniosło to korzyść"). Zgodnie z nimi przyjrzyjmy się próbie puczu w Turcji 15 lipca i roli prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana.

Wychowani na podwórku

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Agnieszka Markiewicz: Zachód nie może odpuścić Iranowi. Sojusz między Teheranem a Moskwą to nie przypadek
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Rada Ministrów Plus, czyli „Bezpieczeństwo, głupcze”
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Pan Trump staje przed sądem. Pokaz siły państwa prawa
Opinie polityczno - społeczne
Mariusz Janik: Twarz, mobilizacja, legitymacja, eskalacja
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Śląsk najskuteczniej walczy ze smogiem