Od niedzieli Ukraińcy mogą wjeżdżać do Unii Europejskiej bez wiz, zaczyna się walka konkurencyjna o to, kto ich skuteczniej przyciągnie. Warto, bo ciężko pracują, nie wyłudzają zasiłków, nie sprawiają kłopotów, nie tworzą gett. Czas na rewolucyjną, wręcz proukraińską politykę imigracyjną. Warto otworzyć na Ukraińców nie tylko plantacje truskawek, ale uczelnie, zarządy firm, a nawet armię.
Nie wiadomo jeszcze, jaki wpływ na kierunek migracji Ukraińców wywrze zniesienie od 11 czerwca wiz do UE. Decyzja Unii pozwala na przebywanie na jej terytorium przez trzy miesiące bez prawa do pracy, teoretycznie więc państwa bogatsze od nas nie powinny wysysać Ukraińców z naszego rynku.
Problem w tym, że podejmują oni chętnie zajęcia zarobkowe na czarno. Dla przykładu, od początku 2017 r. polskie urzędy zarejestrowały ponad 730 tys. oświadczeń firm pozwalających na pracę dla Ukraińców. Tymczasem szacunki mówią o 1,4 mln obywateli ukraińskich przebywających w Polsce. Można z dużą dozą pewności założyć, że pozostałe 670 tys. nie opala się na plażach Bałtyku, ale zarobkuje nielegalnie.
Kolejnym utrudnieniem jest konieczność posiadania paszportu z danymi biometrycznymi, obecnie ma go ok. 3,5 mln obywateli Ukrainy, z czasem jednak tamtejsza administracja poradzi sobie z tym problemem i w ciągu dwóch lat stosowny dokument będą mieli wszyscy chętni.
Polska nie może konkurować z Niemcami czy państwami Beneluksu wysokością płac, ma jednak atuty w postaci bliskości geograficznej i kulturowej. Do Polski jest Ukraińcom bliżej: szybciej mogą w wolne dni przemieścić się do domów drogą lądową, a więc tańszą. Robią to ochoczo, co pokazuje skala ruchu na granicy w obie strony.