Alfie Evans, ciężko chory chłopiec z Wielkiej Brytanii, odszedł. Wątpliwości pozostały. Nie chcę powtarzać pytań zadawanych już w wielu tekstach, które ukazały się w ostatnim czasie. Mnie najbardziej nurtuje pytanie o współczesne rodzicielstwo. I nawet nie chodzi o dyskusję na temat praw rodziców, ale o podejście do rodzicielstwa w ogóle.
Językiem w rodzinę
Przez ostatnie setki lat nikomu nie przychodziło do głowy, aby podważać rolę rodziców w życiu ich dzieci. Jeszcze niedawno wydawało się, że zasadą generalną jest zaufanie do rodziców i wiara, że to rodzice wiedzą, co dla ich dziecka najlepsze. To na tej wierze zbudowano konwencję o prawach dziecka, na niej zbudowano przepisy mówiące o rodzicielstwie zawarte w Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej.
Odstępstwa od zasady, że rodzice najlepiej dbają o swoje dzieci, traktowano jako margines społeczny. Zasada ta na naszych oczach jednak ulega zmianie. I to radykalnej. W Polsce także. A zmiany często zaczynają się od języka, który – czy nam się to podoba czy nie – zmienia naszą mentalność.
Pierwszym przykładem jest zbitek wyrazów „przemoc w rodzinie". Od momentu projektowania ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, czyli od ponad dekady, zwrot ten powtarzany jest setki tysięcy razy i odmieniany przez wszystkie przypadki, choć na całym świecie taka przemoc funkcjonuje pod pojęciem „przemoc domowa". Tymczasem „przemoc w rodzinie" buduje obraz polskiej rodziny jako przemocowej, podważając zaufanie do instytucji rodziny w ogóle, a w szczególności do rodziców. Niestety, nie wygląda na to, aby obecny rząd mieniący się „prorodzinnym" zamierzał w tej kwestii coś zmienić.
Szaleństwo opieki
Kolejnym przykładem jest podważanie przez niektóre środowiska pojęcia „władzy rodzicielskiej" i próba jej zmiany na „odpowiedzialność rodzicielską". Według zwolenników tej zmiany termin „władza" kojarzy się pejoratywnie i uprzedmiotawia dziecko względem rodziców.