Wokół współczesnych stosunków polsko-rosyjskich narosło nad Wisłą mnóstwo politycznych złudzeń. Podstawowe sprowadza się do tego, że na Kremlu 16 lat temu usadowił się były oficer KGB, który tak naprawdę nigdy nim nie przestał być. Człowiek ten restytuuje i konserwuje imperialne dziedzictwo ZSRR, czego apogeum nastąpiło w 2014 roku, gdy Rosja zagarnęła Krym i wkroczyła do Donbasu.
Jeśli tak, to wystarczy, że Rosjanie obalą obecny postsowiecki reżim i zrobią u siebie prozachodni, liberalno-demokratyczny majdan, a Moskwa stanie się stolicą przyjazną Warszawie. Tyle że na coś takiego się nie zapowiada. Pozostaje więc snuć scenariusze w oparciu o pesymistyczny rozwój wypadków. I cieszyć się, że tym razem, inaczej niż w drugiej połowie XX wieku, jesteśmy po właściwej stronie barykady – w zachodnich strukturach politycznych, militarnych, gospodarczych, które być może nie dadzą nas skrzywdzić.
Połączenie białej i czerwonej tradycji
Dwa lata, jakie dzielą nas od wybuchu konfliktu na Ukrainie, pokazały jednak dobitnie, że nie ma czegoś takiego jak jednolita wspólnota Zachodu. W NATO ścierają się rozmaite koncepcje polityki bezpieczeństwa, a w Unii Europejskiej nie ma wspólnego zdania co do definicji solidarności, jaka powinna łączyć jej członków. Kraje UE oraz USA mają też różny stosunek do Rosji. Nawet w poszczególnych państwach trwają wśród ich elit politycznych dyskusje w tej sprawie.
Wizja Rosji jako złowrogiego postsowieckiego imperium jest rozpowszechniona przede wszystkim tam, gdzie żywa pozostaje pamięć obejmująca czasy ZSRR – zwłaszcza jeśli zjawisku temu towarzyszy obecność ludności rosyjskiej, która kontestuje miejscowe władze i doskonale się nadaje na mięso armatnie w wojnie hybrydowej Kremla. To przypadek Estonii, Łotwy i Litwy. Spośród krajów paktu północnoatlantyckiego i Unii te trzy byłe republiki sowieckie są najbardziej narażone na działania dywersyjne ze strony Moskwy. Dlatego mogą liczyć w Polsce na całkowite zrozumienie.
Zrozumienie dla obaw, jakie w krajach dawnego bloku wschodniego wywołuje Kreml, oficjalnie również wyrażają kraje „starej" UE oraz Biały Dom. Kiedy Rosja zajęła Krym, zdecydowały one nawet o sankcjach wobec niej. Reset Waszyngtonu z Moskwą przeszedł do przeszłości, a Angela Merkel ogłosiła, że Władimir Putin, atakując Ukrainę, zwariował.