Już widzi łopoczące na wietrze narodowe sztandary, kwiaty na ulicach polskich miast, uśmiechnięte kobiety i dzieci. I opozycję, która radośnie wraz z rządzącymi debatuje o modelu ustrojowym państwa. I widzi referendum, w którym suwerenny naród wypowiada się w kwestiach kluczowych dla ustroju państwa: o roli prezydenta, Sejmu, Senatu, a także „jakie prawa obywatelskie muszą być mocniej akcentowane i jakie wolności". W istocie, nie ma lepszej okazji do takiej refleksji o nowoczesnej Polsce niż okrągła rocznica niepodległości.

I nie ma nikogo lepszego od prezydenta, kto „wraz z rodakami" mógłby to przedsięwzięcie przeprowadzić. Wszystko to święta prawda, podobnie zresztą jak wizja prezydenta jest piękna i optymistyczna. Za bardzo – chciałoby się powiedzieć. Za bardzo, bo są jeszcze realia, czyli podziały, które – nie tylko w polityce – sięgają równie głęboko jak w stanie wojennym. A w ślad za nimi zasadnicza rozbieżność w ocenie aktualnie rządzących: dla jednych dokonują słusznych reform, dla innych walą kilofami w dorobek ćwierćwiecza demokracji, likwidując wolności, wywracając praworządność, w końcu samą konstytucję. Tu nie ma żartów. Polska to kraj głębokiego kryzysu politycznego, którego banalnym stwierdzeniem, że jesteśmy „krajem demokratycznym i jest w związku z tym wiele poglądów", zaczarować się nie da.

Czyżby prezydent tego nie wiedział? – pytają komentatorzy. Czyżby jako prawnik, ale i czytelnik „Rzeczpospolitej", nie rozumiał, że do zmiany ustawy zasadniczej potrzebny jest „moment konstytucyjny", a więc konsensus całej klasy politycznej co do czasu i sensu zmiany? A konsensus – przypomnę – to po łacinie „zgoda". Czyżbyśmy się jej na poważnie spodziewali? Nikt chyba w tej kwestii nie ma żadnych złudzeń. A więc to blaga, zgadują inni. Kolejny chytry plan prezesa, który świadom kurczenia się centrowego elektoratu Prawa i Sprawiedliwości (zasługa Macierewicza, Misiewicza, Berczyńskiego etc.) powierzył głowie państwa misję robienia dobrego wrażenia. Zatem to tylko działanie z arsenału public relations. Zasłona dymna, za którą nie kryje się nic poważnego. Może być i tak. A jak jest naprawdę?

Osobiście chciałbym wierzyć, że prezydent ma poważne intencje. Chce i będzie potrafił przeprowadzić rzeczową debatę ponad politycznymi podziałami. Zaangażować szersze kręgi społeczne, bo tylko w ten sposób da się zmobilizować do referendum odpowiednio szeroki krąg głosujących. By to jednak było możliwe, prezydent musi stać się wiarygodny dla opozycji i jej sympatyków. Skończyć z rolą notariusza rządzącej partii. Poważnie potraktować swoje konstytucyjne zadania i kompetencje. Wybić się na niezależność. Jeśli się na to odważy, może liczyć na poparcie milionów obywateli. Także naszej redakcji, która ledwie dwa lata temu przygotowała „Białą księgę: Konstytucja. Czas na zmiany". Jej treść jest wciąż aktualna. Chętnie do tego pomysłu wrócimy. Ale tylko wtedy, gdy prezydent nas przekona, że nie tylko ogółowi rodaków, ale przede wszystkim sam sobie powiesił wysoko poprzeczkę. Szczerze do tego namawiamy. Czas wyjść z korytarza, Panie Prezydencie.