Rz: Czym dla pana jest Dzień Flagi?
Janusz Sibora: Przede wszystkim preludium do święta Konstytucji 3 maja. Eleganckim decorum. Odnoszę jednak wrażenie, że w obchodach tych dwóch narodowych świąt mamy przerost form oficjalnych. Otrzymujemy od polityków „sos bez ryby", a przecież rytuał to nie tylko szlachetny pomnik pamięci, ale początek każdej narracji, źródło metakomentarza do polityki.
Co ma pan na myśli?
Dyskutujemy o odcieniach czerwieni na fladze, spieramy się o określenia jak „rozetka" czy „kotylion", tymczasem zapominamy o tym, co naprawdę istotne – o sednie święta. Nie mamy obecnie nowoczesnego ceremoniału państwowego, tak jak to było – na ówczesne czasy – w dwudziestoleciu międzywojennym. W 1919 r. Józef Piłsudski i jego otoczenie wiedziało, że do świadomości społecznej należy wprowadzić rangę święta, zakorzenić w społeczeństwie jego wyjątkowość. Dziś tego brakuje. W II RP przygotowanie oprawy ceremonialnej obchodów święta narodowego – a było nim otwarcie Sejmu Ustawodawczego w lutym 1919 roku – zlecano jednemu z warszawskich profesorów, który specjalizował się w tradycji parlamentaryzmu Rzeczpospolitej przedrozbiorowej.
Czyli współczesne obchody nie są wyjątkowe?