Warzecha: Lemingi Kaczyńskiego

Twardy elektorat PiS tym się różni od wyborców innych partii, że jest zbudowany nie tylko na negacji przeciwnika, ale też na pozytywnych emocjach wobec formacji i jej lidera – pisze publicysta.

Aktualizacja: 22.03.2016 07:09 Publikacja: 20.03.2016 18:39

Warzecha: Lemingi Kaczyńskiego

Foto: Fotorzepa/Tomasz Jodłowski

Łukasz Warzecha

Jarosław Kaczyński jest demonem zła. Dyktatorem – na razie jeszcze trochę ukrytym – który zmierza do wygaszenia w Polsce demokracji. PiS to zbieranina pełnych hipokryzji bigotów, oszustów, ludzi z problemami psychicznymi, którzy chcieliby zniewolić cały naród i zmusić Polaków do zrzeczenia się wolności. Polska pod rządami PiS staje się piętnowanym przez wszystkich krajem, traci znaczenie i wkrótce znajdzie się na marginesie europejskiej polityki. Psute są instytucje, które obsadza się wyłącznie ludźmi bez kwalifikacji, za to cieszącymi się zaufaniem – najlepiej samego prezesa. Media są niszczone i zawłaszczane, a kolejne audycje przemieniają się w programy propagandowe. Z tych wszystkich oraz wielu innych powodów z PiS – a przynajmniej z PiS Kaczyńskiego – nie można rozmawiać. Trzeba je w obecnej postaci wyeliminować z życia publicznego, podobnie zresztą jak jego wyborców, niezależnie od tego, jak byliby liczni.

Powyższy akapit to z konieczności skrótowy, ale wcale nie aż tak bardzo przerysowany obraz kalki myślowej wielu członków KOD i wielu zwolenników opozycji. Czy jednak identyczne zjawisko, tyle że o przeciwnym wektorze, nie istnieje po drugiej stronie politycznego frontu? Jak wyglądałby jego opis? Mniej więcej w sposób następujący.

PiS rządzi znakomicie, ma świetne pomysły, ministrowie są idealnie dobrani, każdy myśli tylko o dobru Polski. Jeśli nawet gdzieś podejmowana jest decyzja, która może sprawiać wrażenie niezrozumiałej albo kontrowersyjnej – jak w przypadku dwóch państwowych stadnin – to z góry należy założyć, iż jest to decyzja uzasadniona (bo partia się nie myli), a następnie dopiero szukać tego uzasadnienia. Zresztą i tak wiadomo, że poprzednia władza nie pozostawiła nikogo nieumoczonym, więc jeżeli ktoś taki zostaje odwołany, to na pewno są powody, nawet jeżeli nie zostają podane do publicznej wiadomości.

Jarosław Kaczyński to polityczny geniusz, który przewiduje rozwój sytuacji na sto pięćdziesiąt ruchów do przodu i nikt nie ma z nim szans. Jego wybory personalne są zawsze świetne. Nominacje dla zaufanych towarzyszy są w pełni uzasadnione – w końcu w kluczowych miejscach trzeba mieć odpowiednich ludzi. Przeciwnicy polityczni chcą zguby Polski. Nie warto z nimi rozmawiać ani ustępować w jakiejkolwiek sprawie, bo są to właściwie zdrajcy.

Kto krytykuje patriotyczną władzę, też od razu staje się podejrzany. Najpewniej robi to z zemsty (bo liczył na jakąś posadę i nie dostał), z oportunizmu (bo chce się wkupić w łaski jakiegoś środowiska), bo ma kredyt (nie bardzo wiadomo, jak taka postawa miałaby mu pomóc w sytuacji, gdy to PiS sprawuje władzę, ale to nieważny detal) albo po prostu jest agentem (obojętne czyim – po prostu agentem).

Partia dba o zwolenników

Choć termin „lemingi" przyjął się w polskiej publicystyce jako określenie bezrefleksyjnych wyborców ugrupowań lewicowych i liberalnych w sensie społecznym, to przecież lemingoza po stronie przeciwnej zawsze istniała. Dziś, po wygranych wyborach, rozplenia się bardziej niż kiedykolwiek – mniej więcej zgodnie z umieszczonym wyżej opisem, który znów jest tylko lekko przerysowany – co może się wydawać zaskakujące, bo wydawałoby się, że po przejęciu pełni władzy napięcie powinno opaść, a poziom „alarmu bojowego" powinien zostać obniżony.

Twardy elektorat, akceptujący a priori właściwie wszystkie posunięcia PiS i prezesa partii, jest wyjątkowym na polskiej scenie politycznej skarbem i z tego punktu widzenia trudno się dziwić, że partia Kaczyńskiego robi tak wiele, aby o niego dbać. Od innych grup twardego elektoratu odróżnia go kilka cech.

Przede wszystkim jest to elektorat nie tylko zbudowany na negacji, ale też na pozytywnych emocjach wobec formacji i jej lidera. A to oznacza, że jego twardość polega nie tylko na prezentowanej postawie i oczekiwaniach, ale także na lojalności. Takiego elektoratu nie miała niemal wcale Platforma, której twardzi zwolennicy chcieli przede wszystkim pognębienia PiS. Pozytywne emocje wobec polityków PO grały znacznie mniejszą rolę.

Dziś, gdy poparcie dla partii Schetyny oscyluje w okolicach 12–15 proc., widać, jak wielkie to ma znaczenie. Twardym elektoratem antypisowskim PO musiała się podzielić z Nowoczesną, która zresztą tym bardziej nie zbudowała zapewne grupy wiernych fanów jako ugrupowanie nowe i kierowane przez lidera, mówiąc delikatnie, średnio charyzmatycznego.

W 2015 roku na PiS głosowało 5,7 mln ludzi. W roku 2011 było to 4,3 mln wyborców. Cztery lata wcześniej – 5,1 mln. W 2010 roku w wyborach prezydenckich Jarosław Kaczyński w pierwszej turze dostał 6,1 mln głosów. W drugiej – 7,9 mln. Ci, którzy przybyli, raczej do twardego rdzenia nie należeli. Zapewne też nie należeli do niego wszyscy spośród głosujących na Kaczyńskiego w pierwszej turze, bo wówczas kampania była prowadzona na miękko, ale różnica pomiędzy obiema liczbami pokazuje rozstrzał między elektoratem wybierającym wariant mniejszego zła a głosującym z przekonania.

W wyborach samorządowych w 2010 roku kandydatów PiS do sejmików poparło 2,9 mln wyborców. W 2014 roku na listy PiS do sejmików wojewódzkich głosowało 3,2 mln ludzi.

Ani kroku w tył

Spójrzmy wreszcie na wybory do Parlamentu Europejskiego – cieszące się najmniejszym zainteresowaniem, ale właśnie dlatego będące być może najlepszym probierzem twardego elektoratu. W 2009 roku PiS zyskał poparcie 2 mln głosujących, w roku 2014 – 2,2 mln. W liczbach bezwzględnych poparcie dla Platformy w tych samych wyborach zjechało z 3,2 mln do 2,2 mln.

Z tych danych można wysnuć wniosek, że względnie stały i wierny elektorat PiS to około 2,5–3 mln osób. Z pewnością nie wszyscy oni mają do wybieranej nieodmiennie partii stosunek całkowicie bezkrytyczny, ale pozostają lojalni. Najciekawsza jest jednak ta właśnie grupa, która bez mrugnięcia okiem akceptuje wszelkie decyzje. Na podstawie wypowiedzi jej przedstawicieli na spotkaniach z politykami i w internecie można stworzyć jej portret.

Zatem po pierwsze – istnieje przekonanie, że trwa wojna. Istnieje ono zresztą od lat. W jednym ze swoich esejów Dariusz Gawin pisał kilka lat temu o tym, że PiS stara się zmobilizować Polaków do trwania w stanie permanentnej konfederacji, do czego nie jest zdolny żaden naród.

Otóż ta akurat grupa jest do tego zdolna – odmiennie niż twarde elektoraty partii opozycyjnych, których zdolności mobilizacyjne były zwykle krótkotrwałe. Ba, to osoby, które nie umieją się już odnaleźć w inaczej interpretowanej rzeczywistości.

Gdyby kiedyś (w co trudno uwierzyć) partia Kaczyńskiego osiągnęła w Polsce stan ostateczny, skończony, satysfakcjonujący i ogłosiła „demobilizację", oni poczuliby się zdradzeni i niezdolni do normalnego funkcjonowania, jak rozpuszczeni po długich dziesięcioleciach wojny starzy żołnierze. Dlatego teraz są tak cennymi sprzymierzeńcami.

A skoro wojna, to wszystko należy widzieć w kategoriach manichejskiej walki dobra ze złem, bez szarości i półcieni. Nie ma tu miejsca ani na analizę, ani na wątpliwości. W końcu na polu walki się nie analizuje ani nie kwestionuje poleceń dowódcy.

Po drugie – to grupa o zdecydowanie antyliberalnym nastawieniu. Nie tylko w sferze społecznej, ale też gospodarczej. Każde uderzenie w wolność, jeśli wychodzi ze strony obecnej władzy, wywołuje jeśli nie entuzjazm, to przynajmniej ochoczą akceptację. Tak jest z niedopracowaną i budzącą zastrzeżenia ustawą o policji; tak jest z projektem ustawy o ziemi, uderzającym mocno w prawo własności. Nie budzą zastrzeżeń ani sprzeciwów interwencje państwa w swobodę decyzji i wolność wyboru – zwłaszcza państwa kierowanego przez PiS.

Po trzecie – niektóre pojęcia z zakresu polityki budzą w tej grupie zdecydowaną niechęć. Z zasady nie chce ona słyszeć o kompromisie, o pragmatyzmie, o taktyce. Jedyna taktyka, a nawet strategia, jaką wydaje się dopuszczać, to „ani kroku w tył".

Wyborcy skonfederowani

Rzecz jasna, jeśli Prawo i Sprawiedliwość w jakiejś kwestii działa pragmatycznie, ustępuje albo proponuje liberalne rozwiązania, konfederaci zaakceptują to bez zastrzeżeń, nie przyjmując jednak, że jest to pragmatyzm lub liberalizm. Na tej samej zasadzie, na której do dziś wyborcy ci nie akceptują stwierdzenia oczywistego faktu, że w kampaniach wyborczych roku 2015 PiS i Andrzej Duda zdobyli szersze poparcie dzięki przyjęciu umiarkowanego kursu.

Pomiędzy partią a jej elektoratem, zwłaszcza tym twardym, istnieje sprzężenie zwrotne. Tym mocniejsze, że to najwierniejsi najliczniej pojawiają się na spotkaniach z działaczami, na wiecach, najaktywniej dają wyraz swojemu wsparciu. To sprawia, że politycy – którzy przecież są tylko ludźmi – ulegają złudzeniu, że wyborców myślących w taki sposób i mających takie oczekiwania jest znacznie więcej niż w rzeczywistości. Wszak z takimi spotykają się na co dzień.

Im więc liczniejsza grupa wiernych, tym większy ich wpływ na partię. W przypadku PiS widać to wyjątkowo wyraźnie. Jarosław Kaczyński odwołuje się do nich właśnie nawet wówczas, gdy nie jest to uzasadnione żadną aktualną polityczną potrzebą.

Zasób wyborców permanentnie skonfederowanych jest dla PiS bardzo cenny, ale też stanowi zagrożenie. Sprzyja zamykaniu się na tych bardziej miękkich. Przekonanie konfederatów o apriorycznej słuszności wszystkich decyzji partii i niemal fanatyczna ich obrona nie sprzyjają mechanizmowi normalnej weryfikacji partyjnej strategii w konfrontacji z elektoratem. Wreszcie – ze względu na wspomniany mechanizm sprzężenia zwrotnego – sprzyja to delikatnemu, ale konsekwentnemu spychaniu ugrupowania w stronę postaw coraz bardziej radykalnych.

Na ogół komentatorzy polskiej polityki wskazują, że elektorat funkcjonujący niemalże na zasadzie sekty posiada Janusz Korwin-Mikke (obojętnie na czele jakiej partii by się znalazł). Tymczasem w znacznie większej skali to samo zjawisko dotyczy PiS. Podobnie jak w przypadku Korwin-Mikkego – także partii Kaczyńskiego pozwoliło to przetrwać najtrudniejsze momenty. Ale też jak w przypadku JKM – nie ułatwia to prowadzenia normalnej, nierewolucyjnej polityki.

Autor jest publicystą tygodnika „wSieci"

Opinie polityczno - społeczne
Mariusz Janik: Twarz, mobilizacja, legitymacja, eskalacja
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Śląsk najskuteczniej walczy ze smogiem
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: My, stare solidaruchy
analizy
Lewica przed największym wyzwaniem od lat. Przez Tuska straciła powagę
Opinie polityczno - społeczne
Elżbieta Puacz: Od kiedy biologicznie zaczyna się życie człowieka i co to oznacza w kwestii aborcji