O jedno słowo za dużo

Marii Peszek i jej fanom warto uświadomić, że są takie tematy – a do nich należy Jedwabne – po które przyzwoity człowiek nie sięga na użytek popkultury – pisze historyk i publicysta.

Aktualizacja: 13.03.2016 21:43 Publikacja: 13.03.2016 19:01

O jedno słowo za dużo

Foto: materiały prasowe

Wysłuchałem utworu znanej wokalistki Marii Peszek zatytułowanego „Modern Holocaust". Piosenka promuje właśnie najnowszy jej album „Karabin". Klip ilustrujący utwór wyreżyserował Przemysław Wojcieszek, twórca takich filmów, jak „Głośniej od bomb", „W dół kolorowym wzgórzem" czy „Sekret". Wysłuchałem i jestem zażenowany, a także zniesmaczony. Kolejna granica została przekroczona. Co będzie dalej? Może jednak warto się zreflektować?

Mało mnie we współczesnej polskiej popkulturze zdumiewa czy zaskakuje. Wiele już widziałem pomysłów, w których dla samej awantury i medialnego szumu mieszano sacrum z profanum. Operowanie skandalem stało się tak modne, wręcz powszechne, że ciężko je uznać za coś wyszukanego, a tym bardziej śmiałego. Ot, wystarczy sobie zażartować, przedstawiając się jako „Człowiek motyl" i „fruwając" przed procesją wiernych w czasie Bożego Ciała albo tak jak ostatnio podczas gali „Orłów" popisać się „znakomitym" dowcipem: „że miało być poważnie, a tu polew". Od razu wywołuje się zamieszanie, skrajne komentarze i zyskuje popularność.

Niemniej wciąż wydawało się, że szczyt złego smaku w połączeniu ze zwykłą niewiedzą nie przekroczył pewnej niepisanej granicy. I to mimo narastającego przekonania, że odbiorca kultury nie czeka na subtelności i czasem „dla idei" artysta jest wręcz zmuszony informować go strzałem na odlew, by zdolny był cokolwiek zrozumieć. Tym razem tego typu myśleniu, przekraczając zarazem w mojej opinii granicę prowokacji, dała wyraz Maria Peszek. W utworze „Modern Holocaust" śpiewa między innymi tak: „W moim kraju palą tęczę / jak kiedyś ludzi w stodole / hejt nasz polski powszedni / jak chleb jak obiad na stole / Czego nie zniszczyli Hitler Stalin / czego ZOMO pałą nie zaj...bało / czego nie dopalił oświęcimski piec / polskiej nienawiści zeżre wściekły pies".

Trywializacja Zagłady

Mimo że jestem „tylko" historykiem, a nie wyrafinowanym krytykiem popkultury, myślę, że dobrze rozumiem potrzebę artysty, by swą twórczością szokować. Zabieg polegający na tym, by jadąc po bandzie, zwrócić uwagę na dany niebezpieczny i nabrzmiewający problem, to rzecz jak najbardziej dopuszczalna. Zapewne taka właśnie potrzeba przyświecała Marii Peszek i twórcy teledysku Przemysławowi Wojcieszkowi. Niemniej efekt, który słyszymy, jak również widzimy – jest przynajmniej, jak dla mnie i mojej wrażliwości, niesmaczny, a także przeciwskuteczny. Trudno mi też do końca uwierzyć, że artystka Maria Peszek nie zdawała sobie sprawy, co czyni, nadużywając w swojej piosence słowa „Holocaust". Zrobiła to świadomie. Nie jest to przecież ot tak sobie zwykłe słowo, którym można szastać na lewo i prawo.

Przyjmuję szczytną ideę, by za pomocą popkulturowego, mocnego tekstu zwrócić uwagę na narastający problem tzw. hejtu w polskiej przestrzeni publicznej. Nigdy takich głosów za wiele. Cóż z tego, skoro aplikowane lekarstwo jest zdecydowanie gorsze niż choroba.

Zadajmy sobie pytanie – czy naprawdę wolno komukolwiek, zwłaszcza w kraju, który jest zbiorowym żydowskim cmentarzem, porównywać proceder palenia słynnej tęczy na warszawskim placu Zbawiciela do zbrodni w Jedwabnem? Mordu, którego ujawnienie dla polskiej opinii publicznej okazało się ważnym punktem w debacie nad stosunkami polsko-żydowskimi. Czy trywializacja, która jest ewidentnie zastosowana w „Modern Holocaust", nie jest bardziej haniebna niż mowa nienawiści, z którą ma walczyć? Czy „Holocaust" poprzedzony słówkiem „modern" można zrównać z najohydniejszymi nawet listami z pogróżkami albo obrzydliwymi internetowymi wpisami? Czy naprawdę piosenka bez inflacji słowa „Holocaust" w jakikolwiek sposób umniejszyłaby ohydę „naszego hejtu powszedniego"?

Powiedzieć, że to bardzo ryzykowna „maczuga" – to i tak bardzo delikatne określenie. Jeśli Maria Peszek tego nie wie, to chciałbym ją uprzejmie poinformować, że są takie słowa i są takie tematy, a do nich należy Jedwabne, po które przyzwoity człowiek nie sięga, a tym bardziej na użytek popkultury. Pragnę przypomnieć (choć to porównanie zdecydowanie mniejszego kalibru), że z jakichś powodów po 1945 roku nie tańczono w Polsce przy pieśni „Czerwone maki". Jakoś po prostu nie wypadało – dobrze to zresztą pokazano w serialu „Dom". Naprawdę takich symboli i słów nie ma za wiele.

Nie wszystko musi podlegać instrumentalizacji, a tym bardziej Zagłada. Śmierć 6 mln Żydów nie zasługuje na to, by ten fakt porównywać do współczesnego, gorszącego obrzucania się błotem! To pojęcie jest konkretne, odnosi się do konkretnych ofiar i nie powinno się go metaforyzować. Czy Maria Peszek może zaświadczyć, że wrzucając je do popkulturowego wora, nie straci ono swego sensu?

Zdaniem Przemysława Wojcieszka „Modern Holocaust" to najważniejsza polska piosenka dekady. „Jestem pewien – stwierdza w jednym z wywiadów prasowych – że będzie miała miliardy odsłon. Maria nie tyle pojechała po bandzie, ile wyrwała ją z korzeniami, kosząc przy okazji pierwsze rzędy krzeseł. To jest tak mocne, że moi współpracownicy słuchali tego kawałka na raty, nie byli w stanie znieść tego tekstu. Maria Peszek jest sumieniem tego kraju".

Czy naprawdę można poważnie zabrać głos na temat mowy nienawiści, tylko „jadąc po bandzie, kosząc przy okazji pierwsze rzędy krzeseł"? Czy ktoś, kto chce być „sumieniem narodu" – jak twierdzi Wojcieszek – winien się tak zachowywać? Czemu miałoby to służyć? Oczekiwaniu samospełniającej się przepowiedni? Znajmy proporcję i miarę historii tak tragicznej, że w zasadzie wymagającej milczenia lub modlitwy.

Odpowiedzialność artysty

Nie wiem, jakie były i są intencje Marii Peszek. Nie zakładam złych, chcę wierzyć, że po prostu przeszarżowała. Być może nie zrozumiała, czym chociażby dla badających historię Zagłady Żydów jest przerażająca wyjątkowość i nieuchwytność tego wydarzenia. Że używając tego słowa, każdy z historyków bądź socjologów zalecałby daleko idącą ostrożność.

Być może Maria Peszek nie wyczuła niestosowności tego, co zrobiła. Bo gdyby miało być inaczej – na przykład tak jak śpiewał i pytał kiedyś Kazik Staszewski: „Jak bardzo możesz zmienić się, by sprzedać swą muzykę?" – nie mógłbym już nazwać jej artystką. Przynajmniej nie w moim rozumieniu, gdyż twórca, wysyłając ważny przekaz do swego odbiorcy, nakłada na siebie – chcąc nie chcąc – także brzemię odpowiedzialności. Słowo ma ogromną siłę, dlatego nikt nie powinien używać Holocaustu do zdefiniowania hejtu – zjawiska złego i obrzydliwego, ale będącego z zupełnie innego porządku moralnego.

Tekst utworu „Modern Holocaust" świadczy o głębokim relatywizmie, a także złym guście. Takie postawienie sprawy jest też zwyczajnie nieodpowiedzialne, a zarazem krzywdzące pamięć ofiar Zagłady. Mam do tego osobisty stosunek, stąd być może i moje ostre słowa. Wynikają one jednak ze zdumienia.

Dlatego niech Maria Peszek i także w jakimś sensie Przemysław Wojcieszek zastanowią się, i to na poważnie, jak mało potrzeba, by „zaangażowana piosenka" z „milionem odsłon" sprowadziła największą zbrodnię XX wieku do kolejnego nic nieznaczącego banału. I wrzuciła ją na żer naszych współczesnych brutalnych kłótni. To właśnie jest to jedno słowo za dużo. Nie warto mieć czegoś takiego na sumieniu.

Wysłuchałem utworu znanej wokalistki Marii Peszek zatytułowanego „Modern Holocaust". Piosenka promuje właśnie najnowszy jej album „Karabin". Klip ilustrujący utwór wyreżyserował Przemysław Wojcieszek, twórca takich filmów, jak „Głośniej od bomb", „W dół kolorowym wzgórzem" czy „Sekret". Wysłuchałem i jestem zażenowany, a także zniesmaczony. Kolejna granica została przekroczona. Co będzie dalej? Może jednak warto się zreflektować?

Mało mnie we współczesnej polskiej popkulturze zdumiewa czy zaskakuje. Wiele już widziałem pomysłów, w których dla samej awantury i medialnego szumu mieszano sacrum z profanum. Operowanie skandalem stało się tak modne, wręcz powszechne, że ciężko je uznać za coś wyszukanego, a tym bardziej śmiałego. Ot, wystarczy sobie zażartować, przedstawiając się jako „Człowiek motyl" i „fruwając" przed procesją wiernych w czasie Bożego Ciała albo tak jak ostatnio podczas gali „Orłów" popisać się „znakomitym" dowcipem: „że miało być poważnie, a tu polew". Od razu wywołuje się zamieszanie, skrajne komentarze i zyskuje popularność.

Pozostało 85% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Dlaczego Hołownia krytykuje Tuska za ministrów na listach do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika