Etyka samoograniczenia, jak ją rozumiem, to nie tylko dająca się zakwalifikować jako konstrukcja czysto marketingowa metoda pozyskiwania wyborców, ale to przede wszystkim postulat wyraźnego przesunięcia przez polityków akcentu z uczestniczenia we władzy na rzecz wykonywania służby publicznej. Ktoś powie: to tylko kategorie, puste słowa. Otóż nie. W naszej tradycji cywilizacyjnej pojęcia władzy i służby ilustrują dwa zupełnie różne podejścia do sfery publicznej. Władza (władztwo) wywodzi się z tradycji feudalnej i monarchicznej – zakłada relację pana wobec poddanego. Służba to dziedzictwo tradycji republikańskiej i demokratycznej, gdzie lepszy (lepiej predysponowany) jest wybierany do służby na rzecz większości. W europejskiej kulturze politycznej to rozróżnienie jest dość jasne. Co więcej, korzysta się z niego w sposób zupełnie świadomy.
Na Wschodzie, gdzie autokratyczna władza ma nieprzerwaną ciągłość, rządzący lubią pokazywać jej splendor. To etyka przesady. Władimir Putin kroczy w złoceniach kremlowskich korytarzy jak przez stulecia kroczyli Romanowowie. W drzwiach wyprężona straż i wybrane grono bijących rzęsiste brawa opryczników. Ale i on jest skromny przy nuworyszowskim kulcie jednostki, jaki stworzyli wokół siebie świeccy monarchowie krajów Azji Środkowej. Wszyscy ci Alijewowie, Karimowowie czy Nazarbajewowie, by nie wspomnieć już o dynastii Kimów. Kompletnie abstrahując od jakości ich rządów, ważnym filarem władzy jest w ich przypadku wizerunek następcy dawnych monarchów z wszelkimi atrybutami, dworską rozrzutnością, protokołem, przesadnym bogactwem i podkreśleniem osobistej wielkości. Złoty pomnik Saparmurata Nijazowa jako Turkmenbaszy w Aszchabadzie jest dla tej estetyki symboliczny jak piramidy dla epoki faraonów. Ale taki styl to nie tylko kaprys przywódcy. To odpowiedź na zapotrzebowanie społeczne. A zarazem zwykle lokalny obyczaj.
W krajach tradycji demokratycznej, nawet jeśli są formalnie monarchiami, jest zupełnie przeciwnie. Panujący lubią podkreślać walor swojej służby poddanym, a nawet dość ostentacyjnie identyfikują się z ludem. Usiłują budować wizerunek patrona i opiekuna. Co więcej, gdy – jak hiszpański król Juan Carlos przyłapany na polowaniu na słonie – wyłamują się z ram tego wizerunku, natychmiast gubią popularność i podważają wiarygodność ustroju. Ministrowie duńskiego rządu zamiast limuzyn często używają taksówek. Były premier Norwegii Jonas Gahr Store znany był z tego, że jeździł do pracy rowerem. W Szwecji, choć szef Rady Ministrów tego królestwa Olof Palme przypłacił podobną nieostrożność życiem, nikomu nie przyszło do głowy, by wymagać od polityków podróżowania w kolumnach. Swoistym symbolem takiego podejścia do wizerunku sprawowania władzy jest zdjęcie króla Olafa V płacącego za bilet w kolejce na Holmenkollen.
Polska jest w tej kwestii na rozdrożu. Długie lata komunizmu pielęgnowały z jednej strony tradycję moskiewską, z drugiej modę na egalitaryzm. Ten drugi wątek jest dużo mocniejszy, stąd postulat etyki samoograniczania (służby) wydaje się naturalny. Nie wymagam od polityków ani wyjątkowych demonstracji, ani poświęceń. Raczej dbania o wizerunek osób szanujących publiczny grosz. Rezygnujących z przywilejów i celebry na rzecz rozwiązań bardziej praktycznych i lepiej przyjmowanych przez ogół. Ogół, który przecież prawdziwego bogactwa nie zdążył jeszcze zaznać. Paradoksalnie, aktualnie rządzący, z drobnymi wyjątkami nie wypadają w tej dyscyplinie najgorzej. Co prawda, mało kto idzie śladem Waldemara Pawlaka, który za czasów swego pierwszego premierowania demonstracyjnie poruszał się polonezem, ale też rzadko komu przychodzi do głowy, by do przejeżdżającej przez stolicę kolumny włączać np. szwadron husarii. Punktem odniesienia jest w oczywisty sposób lider obozu rządzącego (wszystko można powiedzieć o Kaczyńskim, prócz tego, że nie jest skromny), ale tuż za nim kroczy pani premier, dla której ciągle pracuje dobry wizerunek z kampanii.
Tym bardziej u pani premier Beaty Szydło dziwi mnie ta maniera podróżowania do domu samolotem. Samoloty winny być używane tylko służbowo i na dalszych trasach. Tym bardziej że podróż z Warszawy do Krakowa na pokładzie pendolino trwa niewiele dłużej. A ileż można na niej zyskać? Premier Szydło tłumaczy, że nie jest to możliwe ze względu na jej status osoby chronionej. Też nieprawda. Zarówno Donaldowi Tuskowi, jak i Ewie Kopacz zdarzało się korzystać z tego środka transportu bez wyłączania procedur ochrony. Potwierdzają to oficerowie BOR – status osoby chronionej nie wyklucza podróży pociągiem. Czyżby premier Szydło tego nie wiedziała? To możliwe, bo podobnie jak poprzednicy jest pompowana zapewnieniami o tym, że jej osobiste bezpieczeństwo jest na tyle ważne dla państwa, że jak podróż, to tylko rządowym samolotem... A w najgorszym razie uprzywilejowaną kolumną. Przykład, jak wiadomo, idzie z góry, więc jej bezpośredni podwładni i ich podwładni (któż z nich nie jest ważny!) podążają tą samą ścieżką. Im młodsi, tym bardziej upajają się władzą. Niczym rzecznik MON Bartłomiej Misiewicz jeżdżą z ochroną służbową limuzyną do lokalnego klubu.