Rudnicki: PiS kontra dinozaur

Niewykluczone, że to chęć osłabienia PSL w terenie stoi za pomysłem wprowadzenia dwukadencyjności – pisze wiceprezydent Białegostoku.

Aktualizacja: 25.02.2017 07:22 Publikacja: 23.02.2017 19:41

Rafał Rudnicki

Rafał Rudnicki

Foto: materiały prasowe

Prezes PiS Jarosław Kaczyński otworzył nowe pole konfliktu. Tym razem postanowił pójść na wojnę z większością wójtów, burmistrzów i prezydentów polskich miast. Chociaż – jak oficjalnie twierdzi Kaczyński – dwukadencyjność ma umożliwić walkę z samorządowymi patologiami, to wydaje się, że motywem jego działania jest bieżąca polityka. Tylko w ten sposób prezes PiS może ułatwić sobie realizację koncepcji jak najszybszego wprowadzenia „dobrej zmiany" do władz wykonawczych gmin i miast, a w dłuższej perspektywie – dzięki głosom ze wsi i małych miasteczek – starać się utrzymać władzę po wyborach parlamentarnych.

Jak powiększyć tułów

Jarosław Kaczyński od wielu dni powtarza, że konieczne jest wprowadzenie, i to natychmiast, dwukadencyjności w samorządach. Uzasadnia to rzekomymi patologiami, które jego zdaniem występują w gminach i które trzeba likwidować. „Bardzo ustabilizowana władza samorządowa wchodzi w bliski układ z organami rządowymi – policją, sądami, prokuraturą i powstaje system, który nie ma nic wspólnego z funkcjonowaniem dobrze pojętej demokracji, bardzo trudno w takim systemie o praworządność" – stwierdził w rozmowie z 22 stycznia 2017 r. wyemitowanej na antenie TVP Opole. Jego zdaniem trzeba zlikwidować „mnóstwo malutkich dyktaturek", bo w Polsce są miejsca, „gdzie ludzie boją się skrytykować wójta nawet na ulicy".

Abstrahując od figur retorycznych używanych przez Kaczyńskiego, które moim zdaniem są nie do przyjęcia, bo fałszywie opisują stan faktyczny i wykoślawiają obraz samorządu terytorialnego w naszym kraju, to jego zarzuty wobec włodarzy polskich gmin i miast nie są niczym nowym. Wystarczy sięgnąć do programu PiS z 2014 r., by przekonać się, jakie było wówczas zdanie prezesa Kaczyńskiego na temat samorządu. Przez trzy lata zupełnie się nie zmieniło! W tym dokumencie programowym, który zapewne został w całości zredagowany przez samego prezesa, czytamy, że chociaż po 1990 r. najlepiej sprawdziła się samorządność na poziomie gmin, to w samorządach nastąpił rozwój nowej nomenklatury. Powstały „spetryfikowane układy władzy, sprzyjające różnym nieprawidłowościom". Sposobem na zmianę tego stanu rzeczy byłoby właśnie ustawowe ograniczenie w czasie – do dwóch kadencji – nieprzerwanego pełnienia tej samej funkcji przez wójtów. Po przerwie trwającej co najmniej jedną kadencję zainteresowana osoba mogłaby kandydować na to samo stanowisko ponownie.

Wydaje się, że Jarosław Kaczyński dokładnie przeanalizował, że bez dwukadencyjności dobra zmiana w samorządach ma niewielkie szanse powodzenia. Warto zauważyć, że w ostatnich miesiącach żaden z polityków PiS nie mówi już np. o wprowadzeniu rządowych komisarzy do samorządów. Również działania ze strony CBA dotyczące prezydentów Lublina i Radomia, którzy rzekomo złamali przepisy ustawy antykorupcyjnej, czy wobec prezydent Łodzi zaatakowanej prokuratorskimi zarzutami nie oznaczają, że stracą oni swoje funkcje. Nawet jeśli wojewodowie z nadania PiS wygasiliby im mandaty, to prezydenci mogliby złożyć skargę do sądu administracyjnego i dalej pełnić urząd.

By dokonać zmian w samorządach, konieczny jest więc radykalny ruch ze strony partii władzy. I właśnie teraz Kaczyński postanowił go ogłosić, by mieć czas na jego wprowadzenie w życie, ale też i na stworzenie partyjnej machiny wyborczej (za co mają być w PiS odpowiedzialni koordynatorzy ds. wyborów samorządowych), jak i na wyłonienie kandydatów na wójtów, burmistrzów i prezydentów. Wszak do wyborów lokalnych zostały tylko dwa lata.

Zresztą prezes PiS nawet się zbytnio nie kryje z tym, że za jego działaniami stoi bieżąca polityka. W przywoływanym wywiadzie dla TVP Opole stwierdził niezwykle obrazowo, że chce radykalnie wzmocnić pozycję swej partii w terenie. Jak powiedział, PiS dziś ma głowę (czyli władzę na poziomie parlamentu i rządu) i dużo mniejszy tułów. Czyli inaczej niż PSL, który ma małą głowę i wielki tułów, w czym, zdaniem Jarosława Kaczyńskiego, przypomina dinozaura.

Niewykluczone, że właśnie chęć osłabienia PSL w terenie stoi za pomysłem natychmiastowego wprowadzenia dwukadencyjności. Wszak ludowcy najsilniejsi są właśnie w gminach wiejskich i w małych miasteczkach, a więc tam, gdzie PiS odebrał im głosy przy okazji wyborów parlamentarnych w 2015 r. Uderzając teraz w wójtów spod znaku koniczynki, prezes PiS chce przejąć elektorat, który zapewne będzie potrzebny do utrzymania władzy na poziomie parlamentu, po kolejnych wyborach. Wątpliwe bowiem, by nawet prosocjalne działania rządu, czyli program 500+, przekonały wyborców dużych miast, ze znacznie wyższymi dochodami niż mieszkańcy tzw. Polski powiatowej, do opowiedzenia się za Prawem i Sprawiedliwością.

Tam, gdzie silni są ludowcy

Wystarczy zresztą spojrzeć na wyniki wyborów samorządowych z 2014 r. Spośród stolic województw tylko w sześciu w drugiej turze wyborów znalazł się kandydat PiS. I w żadnym z tych miast nie wygrał! W zasadzie jedynym prezydentem miasta wojewódzkiego startującym z poparciem PiS został Wojciech Lubawski. Tyle tylko, że prezydent Kielc – jak zawsze od 2002 r. – miał też własny komitet wyborczy.

Jarosław Kaczyński zamierza jednak powalczyć o prezydenckie fotele w średnich i dużych miastach. Dwukadencyjnością chce oczyścić samorządowe przedpole, wierząc, że być może dzięki wsparciu lub obietnicom wyborczym w kampanii ze strony rządu zdobędzie jedno lub kilka dużych miast. Tym bardziej że gdyby zakaz startu w wyborach „dwukadencyjnym" wójtom, burmistrzom i prezydentom został wprowadzony przed elekcją w 2018 r., to z 39 polskich miast liczących powyżej 100 tys. mieszkańców o urząd prezydenta mogliby ubiegać się włodarze tylko 11: Poznania, Katowic, Opola, Gorzowa Wielkopolskiego, Radomia, Sosnowca, Rybnika, Elbląga, Włocławka, Tarnowa i Kalisza. Tylko oni są na swoich urzędach pierwszą kadencję. Prezes PiS zapewne liczy także na to, że skłóci z sobą partie opozycyjne. Wszak musiałyby one dążyć do tego, by wystawiać jednego, wspólnego kandydata przeciwko kandydatowi PiS. A takie ustalenia są zawsze trudne.

Oczywiście Jarosław Kaczyński nie wie, czy uda mu się wygrać tę walkę o władzę wykonawczą w samorządach. Ale wie, że bez ustawowego ograniczenia kadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów miałby z tym problem. A tak być może powiększy stan samorządowego posiadania, w tym zyska poparcie na terenach, gdzie silne jest PSL, co może mu się przydać za jakiś czas, gdy PiS będzie walczył o Sejm i Senat. Żałować tylko trzeba, że prezes PiS nie ma żadnych oporów, by dla doraźnych korzyści politycznych w nadzwyczajnym trybie zmieniać zasady wyborcze w samorządach. Być może jednak robi to dlatego, że wie, że w obronie przed natychmiastowym wprowadzeniem kadencyjności trudno będzie zmobilizować kogokolwiek. Oprócz samych samorządowców.

Prezes PiS Jarosław Kaczyński otworzył nowe pole konfliktu. Tym razem postanowił pójść na wojnę z większością wójtów, burmistrzów i prezydentów polskich miast. Chociaż – jak oficjalnie twierdzi Kaczyński – dwukadencyjność ma umożliwić walkę z samorządowymi patologiami, to wydaje się, że motywem jego działania jest bieżąca polityka. Tylko w ten sposób prezes PiS może ułatwić sobie realizację koncepcji jak najszybszego wprowadzenia „dobrej zmiany" do władz wykonawczych gmin i miast, a w dłuższej perspektywie – dzięki głosom ze wsi i małych miasteczek – starać się utrzymać władzę po wyborach parlamentarnych.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?