Samotny konserwatyzm

W czasach postprawdy partie prawdziwie konserwatywne z góry skazane są na porażkę – pisze radca prawny.

Aktualizacja: 23.02.2017 19:24 Publikacja: 22.02.2017 19:43

Samotny konserwatyzm

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Wydawałoby się, że na polskiej scenie politycznej w szerokim zakresie reprezentowane są różne kierunki ideowe: od lewicy do prawicy. Ale po głębszym przyjrzeniu się możemy zauważyć pewne braki. Przede wszystkim – brak prawdziwej, konsekwentnej programowo, a zarazem silnej formacji konserwatywnej. Skutki tej nieobecności są mocno odczuwalne. Wydaje się bowiem, że prawdziwi konserwatyści nigdy nie pozwoliliby na niszczenie państwowych instytucji (nawet jeśli z niektórymi ich rozstrzygnięciami nie do końca by się zgadzali), podważanie roli sądów, atakowanie poszczególnych grup społecznych i naginanie procedur parlamentarnych. A to przecież zdarza się ostatnio nagminnie.

Często jako konserwatywne określa się wszystkie formacje umownie usytuowane po prawej stronie sceny politycznej. Konserwatyzm to słowo wytrych, zbyt łatwo utożsamiane wyłącznie z tradycjonalizmem w sprawach moralnych. Jeśli jakiś polityk jest za restrykcyjnymi regulacjami w sprawie aborcji czy in vitro – od razu przyszywa mu się łatkę konserwatysty (i to często „skrajnego"). Zapomina się, że konserwatyzm oznacza również propaństwowe myślenie związane z próbą adaptowania starych, sprawdzonych instytucji i rozwiązań do nowych sytuacji. Bez rewolucyjnego chaosu i np. związanej z nim „gorączki ustawowej" z jednej strony, ale też bez obskurantyzmu z drugiej.

Właśnie taki sposób myślenia przez lata proponowali brytyjscy torysi, tworząc swoisty wzorzec z Sevres konserwatyzmu. Natomiast w polskich dziejach szczególną rolę odegrali krakowscy stańczycy. Wiele ich myśli może nas zainteresować, zwłaszcza w obecnej sytuacji politycznej. Chociażby mocne akcentowanie konieczności zachowania porządku instytucjonalnego, względem którego gwałtowne, chaotyczne ruchy ze strony polityków są interpretowane jako przejawy niepożądanej rewolucji.

Wyraz temu dał Józef Szujski, w jednej z publikacji tłumacząc powody konkretnych politycznych stanowisk jego środowiska wyrażanych w Radzie Państwa (austriackiej części austro-węgierskiego parlamentu, w którym Polacy mieli swoją reprezentację). Jeżeli Rada naruszała tryby proceduralne, na przykład przegłosowywała zasadnicze zmiany konstytucyjne zwykłą większością głosów, to Szujski za naturalne uważał głosowanie przeciw. Tłumaczył, że nie jest ważne, czego dotyczą konkretne przepisy, tylko że przy ich stanowieniu rażąco pogwałcono wymogi formalne. Z tych samych powodów stańczycy nawet pod zaborami opowiadali się za kształtowaniem społeczeństwa w takich ramach państwowych, jakie istnieją.

Bynajmniej nie chodziło im o konserwowanie wszystkiego. Szujski postulował otwarcie na świat, pisząc: „Jesteśmy wprawdzie konserwatystami wielu pogwałconych lub zapomnianych idei w świecie skłonnym do przeczenia i materializmu, jesteśmy przedstawicielami wiary i ducha, ale nie możemy być konserwatystami starych form".

Poglądy stańczyków twórczo rozwijał Michał Bobrzyński. W „Dziejach Polski w zarysie" przekonywał, że pozostając Polakiem, „nie potrzeba w myśli swojej i dążeniach się cofać, można iść równym krokiem z najnowszym rozwojem ludzkości, a szanując przeszłość, nie można się zasuszać w mumię, ale z doświadczenia dziejów rozsądnie i trzeźwo korzystać". Bobrzyński potrafił w praktyce stosować konserwatywne zasady. W swoich pamiętnikach opowiadał, że kiedy był namiestnikiem Galicji, doskonale widział walkę różnych formacji politycznych o „rząd dusz". Sam jednak w niej nie uczestniczył. Uzasadniał to tak: „Nie mogłem opowiedzieć się przy żadnej ze stron walczących ze sobą (...) bo dawszy się unieść w którąkolwiek stronę, nie tylko byłbym się sprzeniewierzył swojemu pierwszemu zadaniu, ale byłbym rozpętał walkę narodową i doprowadził do powszechnych ekscesów". Może z tego powodu konserwatyzm w Polsce nie zdobył prawdziwego rządu dusz. Walczyli o to inni, mniej dbający o porządek, ład społeczny.

W lutym roku 1914 Roman Dmowski ogłosił książkę „Upadek myśli konserwatywnej w Polsce". Dokonał w niej gruntownej krytyki różnych nurtów myśli konserwatywnej pod zaborami. Można by rzec, że to była skuteczna klątwa. Po odzyskaniu niepodległości w roku 1918 i w kolejnych latach konserwatyści znajdowali się jedynie na obrzeżach polskiej polityki. Część z nich upatrywała szansy w sanacji. Skończyło się to zawodem, kiedy sanacja zaczęła propagować siłowe rozwiązania, nie licząc się zbytnio z konstytucją ani z porządkiem państwowym. Rzecz jasna, jeszcze gorzej pod tym względem było w czasach PRL. Po roku 1989 konserwatyści również nie potrafili odnaleźć się jako silna formacja. Czyli klątwa Dmowskiego działa do dziś.

Paradoksalnie, często jako konserwatywne określane są rządy kontynuatorów myśli sanacyjnej. Można odnieść wrażenie, że prawdziwi konserwatyści albo wyrzucani są na zupełny margines obozy władzy, albo, jak Kazimierz M. Ujazdowski, nie tolerując niszczenia kolejnych instytucji – sami odchodzą. To, co przeszkadza konserwatystom, nie przeszkadza jednak elektoratowi, co nie wróży dobrze konserwatystom, a szczególnie ich szansom na uzyskanie większego poparcia.

Opozycja nastawiona jest raczej na odmienne kierunki ideowe i pomimo epizodycznych deklaracji nie można liczyć na szersze podjęcie przez nią pełnego dorobku konserwatyzmu. Podobnie zresztą rzecz się ma z ugrupowaniem Kukiz'15, które – jako formacja protestu – wydaje się niezainteresowane szerszą adaptacją tej myśli. Zresztą w czasach postprawdy konserwatyści, chcący zachować konsekwencje postaw Szujskiego, z góry skazani są na porażkę.

Wniosek jest smutny. Pomimo zapotrzebowania w Polsce na kontynuację dorobku krakowskich stańczyków obecne perspektywy rozwoju konserwatyzmu są mizerne. Stanisław Brzozowski napisał kiedyś powieść o znamiennym tytule „Sam wśród ludzi". Trochę tak jest z całą ideą. Pomimo tego, że słowa „konserwatysta" i „konserwatywny" w naszym życiu politycznym odmieniane są przez wszystkie przypadki, konserwatyzm pozostaje samotnym, niezrozumiałym nurtem ideowym.

Autor jest doktorem prawa, pracuje na Zachodniopomorskim Uniwersytecie Technologicznym w Szczecinie

Wydawałoby się, że na polskiej scenie politycznej w szerokim zakresie reprezentowane są różne kierunki ideowe: od lewicy do prawicy. Ale po głębszym przyjrzeniu się możemy zauważyć pewne braki. Przede wszystkim – brak prawdziwej, konsekwentnej programowo, a zarazem silnej formacji konserwatywnej. Skutki tej nieobecności są mocno odczuwalne. Wydaje się bowiem, że prawdziwi konserwatyści nigdy nie pozwoliliby na niszczenie państwowych instytucji (nawet jeśli z niektórymi ich rozstrzygnięciami nie do końca by się zgadzali), podważanie roli sądów, atakowanie poszczególnych grup społecznych i naginanie procedur parlamentarnych. A to przecież zdarza się ostatnio nagminnie.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?