Konserwatysta nie wierzy w idealne społeczeństwo i działające bez zarzutu instytucje. Jest racjonalnym reformistą, gotowym naprawiać to, co działa źle. Ale zarazem zdecydowanym chronić te instytucje, które się sprawdziły.
Bliska mi tradycja ideowa nigdy nie idealizowała wspólnot lokalnych, nie twierdziła, że ze swej natury są pozbawione wad. Ale mimo to wzywała monarchów i rządy, by uznawać ich samodzielność. Samorząd terytorialny nie jest jeszcze jednym polem walki politycznej, ale przede wszystkim naturalnym sposobem brania odpowiedzialności za kształt spraw publicznych w najbliższym otoczeniu. Warto tę zasadę chronić. Warto tak konstruować prawo, by jej nie naruszało.
Każdy chodnik, każdy skwer...
Samorząd terytorialny jest jednym z lepiej działających urządzeń ustrojowych niepodległej Rzeczypospolitej. Bardzo różnorodnym. W niektórych miastach rządzą partie polityczne, w innych pozostający w sporze z partiami prezydenci, w jeszcze innych ponadprzeciętny wpływ na sprawy lokalne mają ratuszowi urzędnicy.
Władza samorządowa najpełniej pokazuje treść nowego państwa. W 1990 r. komitety obywatelskie były najpowszechniejszym i najszerszym ruchem na rzecz odzyskania wpływu na sprawy publiczne. Ostatnim ruchem wolnym od partyjnych partykularyzmów, pełnym nadziei i optymizmu. Rok 1998 przyniósł rozszerzenie skali tej odpowiedzialności – na poziom powiatu i województwa. Uruchomił energię lokalnych elit, stworzył instytucjonalne ramy wykorzystywania środków europejskich zgodnie z interesem lokalnych społeczności. Warto przypomnieć, że centroprawica lat 90. hołdowała zasadzie pomocniczości, co było podstawą rozwinięcia decentralizacji przez AWS.
Możemy zadać sobie pytanie, jak wyglądałaby Polska, gdyby tamtych reform zaniechano. Jak przebiegałaby „mała prywatyzacja" tysięcy sklepików, warsztatów i innych składników mienia komunalnego, gdyby jej przeprowadzeniem zajmował się rząd, a nie gminy? Jak wyglądałyby nasze miasta, gdyby każdy chodnik i skwer był odnawiany za zgodą wojewody czy innego podległego rządowi urzędnika? Czy naprawdę chcielibyśmy powrotu do sytuacji, w której stanowiska dyrektorów szpitali i szkół są w rękach tej partii, która obejmuje władzę w Warszawie?