Kołodko o Polsce po Okrągłym Stole: Szok, terapia i co dalej

Ideolodzy nadwiślańskiego liberalizmu zacierają obraz sukcesów „ćwierćwiecza transformacji". W dużej mierze zostały one osiągnięte nie dzięki polityce rządów posolidarnościowych, lecz pomimo niej – pisze były wicepremier w rocznicę Okrągłego Stołu.

Aktualizacja: 06.02.2017 17:38 Publikacja: 05.02.2017 19:23

Grzegorz Kołodko

Grzegorz Kołodko

Foto: Fotorzepa, Dariusz Gorajski

Polka rodzi pierwsze dziecko, przeciętnie biorąc, w wieku 28 lat. Dokładnie tyle – a więc jedno pokolenie – mija od dnia, kiedy zasiedliśmy do historycznych obrad Okrągłego Stołu. Polski był ten narodowy mebel, ale bez wątpienia zmienił bieg dziejów nie tylko w naszej części świata. I choć nie był to koniec historii, jak orzekali jedni, nie był to także jej początek, jak przyjmuje ogromna większość luminarzy nauk społecznych, analityków i polityków.

Społeczna gospodarka rynkowa – wizja czy iluzje?

Korzenie głębokich zmian ekonomicznych, kulturowych i politycznych sięgają bowiem bardziej wstecz, przed rok 1989. Przynajmniej w Polsce oraz na Węgrzech i w republikach byłej Jugosławii. Już w dekadach lat 70. i 80. było tu i tam trochę rynku i nieco pluralizmu, jednakże wielka systemowa transformacja ruszyła dopiero w wyniku politycznego przełomu 1989 r. Zasadniczą w nim rolę odegrała Polska, z czego powinniśmy być dumni, acz nie wszyscy są.

Wtedy, po dwu miesiącach obrad, zarysował się kompromis akcentujący wizję społecznej gospodarki rynkowej. Osiem lat później stosowny zapis w tej sprawie znalazł się w konstytucji RP. Jednakże niektórzy wpływowi politycy i głośni ideolodzy bynajmniej się tym nie przejmowali, forsując swoje koncepcje struktur i instytucji ekonomicznych, czego skutki odczuwamy współcześnie, a dawać znać o sobie będą one i w następnym pokoleniu.
Sam też usiadłem 6 lutego 1989 r. przy Okrągłym Stole (stał w Sali Kolumnowej Pałacu Namiestnikowskiego, obecnie to Pałac Prezydenta), by debatować nad przyszłością polskiej gospodarki i pożądanym kształtem stosunków społeczno-gospodarczych. Gdy czasami byłem pytany przez dziennikarzy, po której stronie zasiaduję, odpowiadałem, że stół jest okrągły, więc z istoty nie zajmuję miejsca po żadnej ze stron, a jeśli już – to po stronie zdrowego rozsądku.

Przyświecała mi tak wtedy, jak i zawsze potem – w analizach i syntezach, w pracy naukowej i działalności politycznej, w Polsce i na świecie – idea porozumienia, determinacja w poszukiwaniu drogi prowadzącej do poprawy sytuacji gospodarczej, a więc do dynamicznego, ale i zrównoważonego rozwoju społeczno-gospodarczego, którego owoce dzielone są zarazem sprawiedliwie i w sposób sprzyjający efektywności. Skoro jest to możliwe teoretycznie, jak tego dowodzę w koncepcji nowego pragmatyzmu, to nie może to być niemożliwe w praktyce. Tym bardziej że są kraje, gdzie dzieło budowy społecznej gospodarki rynkowej udało się zwieńczyć powodzeniem. Blisko Polski, w krajach nordyckich, czy też daleko stąd w Kanadzie i Nowej Zelandii. Tyle że tam wizję społecznej gospodarki rynkowej urzeczywistniano przez dwa-trzy pokolenia, podczas gdy w Polsce usiłowano to zrobić – a i to niedostatecznie konsekwentnie – przez dwie kadencje, w latach 1994-97 i 2002-05, które na dodatek były przedzielone fatalną mieszanką neoliberalizmu i populizmu w latach 1998-2001.

Fałszywa alternatywa

Obecnie, gdy okres pokoleniowych zmian już za nami, spotkać można się z krańcowymi ocenami czasu wielkiej posocjalistycznej transformacji do gospodarki rynkowej, społeczeństwa obywatelskiego i politycznej demokracji. Z natury rzeczy jako ekonomista, choć z interdyscyplinarnym zacięciem, szczególną wagę przykładem do zmian gospodarczych. W końcu gospodarka to twardy fundament społeczeństwa i państwa, a także nader ważki czynnik kulturotwórczy.

Drażnić zatem musi profesjonalistów oraz obiektywnych obserwatorów i aktorów wielkich przemian, gdy raz to słyszą, że Polska w ruinie, innym zaś razem, że minione ćwierćwiecze to okres znaczących osiągnięć, które obecny rząd jakoby zaprzepaszcza. Mniej uważni mogą dać się zwieść sugestii, że mamy niby do czynienia tylko z alternatywą: było dobrze albo źle. Otóż jest to poważne zafałszowanie obrazu, gdyż zarówno rządowi propagandyści PiS, jak i polityczna opozycja, tak ta partyjna, jak i jej medialne zaplecze, nie mają racji. A jak ktoś nie ma racji, to wiadomo: myli się albo kłamie. I to akurat jest ostra alternatywa, a wyboru ,kogo gdzie umiejscowić spośród rządzącego PiS i opozycyjnych PO, PSL, Nowoczesnej, SLD, łatwo można dokonać… Prawda bowiem jest taka, że ani gospodarka nie jest w stanie ruiny – czy też nie była w chwili przejęcia władzy jesienią 2015 r., jak głosi rząd i jego ekonomiści – ani też nie można oceniać całego już z górą ćwierćwiecza jako jednolitego okresu.

Polska 2015 to nie Polska 2001 czy wcześniej 1993, kiedy to rząd koalicji SLD-PSL obejmował władzę, a mnie przyszło przejąć stery gospodarki. PiS wygrało wybory w roku 2015 nie tylko, a nawet nie przede wszystkim dlatego, że niemałe grupy społeczeństwa wykluczone były z odczuwalnego korzystania z owoców transformacji i choć umiarkowanego, to jednak wzrostu gospodarczego.

To fakt, że owoce te mogły być obfitsze, gdyby nie błędy rządów PO-PSL, zwłaszcza w ich początkowej fazie, kiedy to źle dostosowywano się do nacierających fal światowego kryzysu gospodarczego, co spowodowało załamanie dynamiki gospodarczej; stopa wzrostu PKB spadła z 7,4 proc. w I kwartale 2007 r. do 0,8 proc. w I kwartale 2009 r. Miast się tego wstydzić, premier Donald Tusk okrzyczał Polskę „zieloną wyspą”. PO przegrała wybory głównie ze względu na swoją nonszalancję i konsekwencję, ale nie we wdrażaniu społecznej gospodarki rynkowej, lecz w lansowaniu nadwiślańskiego neoliberalizmu służącego wzbogacaniu nielicznych kosztem większości.

Sukces na dwie trzecie

W polityce – tej nieekonomicznej zwłaszcza – tak bywa, że narracje i interpretacje liczą się czasami bardziej niż fakty. To pomogło w zwycięstwie Unii Demokratycznej i Akcji Wyborczej Solidarność w 1997 r. mimo wielkiego sukcesu „Strategii dla Polski”, dzięki której realny PKB na mieszkańca skoczył aż o 28 proc.; to umożliwiło wygraną PiS w r. 2015, a rok później w USA wyniosło do władzy Donalda Trumpa. Znaczą nie tylko czyny, lecz i słowa. Czasami te drugie nawet więcej...

Źródło: Rzeczpospolita

Przy okazji 25-lecia transformacji pojawiło się kilka wartościowych – bo obiektywnych i profesjonalnych – prac. Sam też na ten temat publikowałem, pisząc o sukcesie na dwie trzecie. A to dlatego, że udowodniono, iż gdyby przez cały okres posocjalistycznego ćwierćwiecza poprawnie definiowano cele społeczno-gospodarcze, nie myląc ich ze środkami polityki (jak na przykład niska inflacja, umiarkowany i kontrolowany deficyt budżetowy czy tempo prywatyzacji), to nasz dochód narodowy mógłby obecnie być o około połowy większy; moglibyśmy cieszyć się już nie niespełna 27 tys. dolarów rocznie na głowę, a blisko 40 tys. (licząc parytetem siły nabywczej).

Innymi słowy, gdyby nie ewidentne błędy koncepcyjne i realizacyjne popełnione w niektórych fazach minionych 28 lat, to przeciętna płaca przekraczałaby już 6 tys. zł, a emerytura byłaby wyższa niż 3 tys.

Jest, jak jest, ponieważ ponosimy nieodwracalne konsekwencje błędów lat 1989-93, tego swoistego szoku bez terapii, kiedy to przestrzelona została polityka stabilizacyjna, zlekceważone były instytucjonalne aspekty budowy gospodarki rynkowej, dewastująca okazała się dezindustrializacja, którą obecny rząd chciałby odwrócić reindustrializacją. Nie odpowiada się błędem na błąd, a to, że jednemu i drugiemu winne są posolidarnościowe władze, dodaje jeszcze pikanterii całej sprawie.

Skoro minęło już całe pokolenie, to może warto przypomnieć tym, którzy mają prawo tego nie pamiętać i wytknąć tym, którzy teraz uogólniając i uśredniając sukcesy i wpadki całego okresu przemian, chcieliby zapomnieć, że Leszek Balcerowicz, wicepremier i minister finansów w rządach Tadeusza Mazowieckiego (który skądinąd deklarował, ale tylko deklarował zamiar tworzenia społecznej gospodarki rynkowej) i Jana Krzysztofa Bieleckiego, zakładał zaledwie jednoroczną recesję – i to umiarkowaną, bo PKB miał spaść w 1990 r. o 3,1 proc., bezrobocie na poziomie 400 tys. i jednocyfrowy wskaźnik miesięcznej inflacji po już po upływie kwartału. W rzeczywistości PKB spadał przez trzy lata, od drugiej połowy 1989 r. do pierwszej połowy 1992 r. włącznie i obniżył się aż o prawie 20 proc., bezrobocie po kilku latach przekroczyło 3 mln, a inflacja spadła do zakładanego poziomu dopiero po siedmiu latach.

A że recesja była płytsza i trwała krócej niż w innych krajach posocjalistycznych? Tak było, ponieważ nikt tak jak Polska (i Węgry) nie był przygotowany do transformacji ustrojowej w wyniku choć ograniczonych, to jednak liberalizujących gospodarkę i wprowadzających pluralizm polityczny reform lat poprzedzających historyczny rok 1989.

Warto też przypomnieć, że ten sam Balcerowicz jako partyjny przywódca Unii Wolności, jednej z poprzedniczek, obok AWS, Platformy Obywatelskiej, krytykował tempo wzrostu PKB w r. 1997 jako zbyt niskie (sic!), podczas gdy zostawiałem gospodarkę na przedwiośniu tamtego roku z rekordowym podczas minionych 40 lat tempem wzrostu w wysokości 7,5 proc. Zapowiadał również podwojenie dochodu narodowego w ciągu 10 lat, a do tego przecież wystarczyłoby utrzymanie dynamiki, jaką cieszyła się gospodarka po osiągnięciach „Strategii dla Polski”. Niestety, miast tego wskutek niepotrzebnego przechłodzenia gospodarki w wyniku ponownego forsowania nieprzystających do polskiej rzeczywistości koncepcji neoliberalnych, na dodatek „okraszonych” prawicowym populizmem Solidarności, w IV kwartale 2001 r. zdołowano dynamikę gospodarczą do bez mała zera; PKB zwiększył się o śladowe 0,2 proc.

Potem raz jeszcze doszło do zmiany kierunków i metod polityki gospodarczej i w ślad za uruchomieniem „Programu Naprawy Finansów Rzeczypospolitej” PKB w I kwartale 2004 r. ponownie wzrósł o 7 proc.

W stronę nowego pragmatyzmu

Ani szok bez terapii za pierwszym razem, ani przechłodzenie za drugim nie były drobnymi błędami wykonawczymi. Nie były to też konsekwencje niepewności ani uwarunkowań zewnętrznych. To były skutki błędnej i szkodliwej polityki gospodarczej opartej na fałszywych przesłankach teoretycznych. Zapłaciliśmy za to wysoką ceną w postaci nieodwracalnej utraty potencjalnie osiągalnego przyrostu dobrobytu.

Nic dziwnego zatem, że ostatnio słyszmy z kręgów ideologów i praktyków nadwiślańskiego neoliberalizmu uogólniające i uśredniające, a więc zacierające prawdziwy obraz opinie o sukcesach „ćwierćwiecza transformacji”. Otóż w dużej mierze osiągnięte zostały one nie dzięki, a pomimo polityki rządów posolidarnościowych. A jeśli kogoś intelektualnie czy emocjonalnie nie stać na taką obiektywną ocenę, to niech przynajmniej przyzwoicie periodyzuje okres 1989-2017, odróżniając lata lepsze od gorszych. Nie da się tego włożyć do jednego worka.

Co dalej, pokolenie po Okrągłym Stole? Wywodzące się głównie z Solidarności kręgi rządzące i uzurpujące sobie zdolność do rządzenia są tak ze sobą skłócone, że źle to wróży przyszłości Polski. Tocząca się dewastująca tkankę społeczną zimna wojna polsko-polska jest tak irracjonalnie zacięta, że teraz – paradoksalnie? – jest mniej zdolności i gotowości do porozumiewania się niż 28 lat temu.

Co ciekawe, spory i konflikty koncentrują się w większej mierze na polach politycznych niż ekonomicznych. Tym bardziej pozostaje tylko ucieczka do przodu, w stronę nowego pragmatyzmu, gdyż zarówno nadwiślański neoliberalizm, jak i nadwiślański populizm są już dostatecznie skompromitowane. Niestety, miast biec, wleczemy się, tracąc cenną energię i bezcenny czas

Autor jest politykiem, profesorem nauk ekonomicznych, jest zatrudniony na stanowisku profesora zwyczajnego w Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie. W latach 1994–1997 i 2002–2003 był wicepremierem i ministrem finansów w rządach SLD i PSL

Polka rodzi pierwsze dziecko, przeciętnie biorąc, w wieku 28 lat. Dokładnie tyle – a więc jedno pokolenie – mija od dnia, kiedy zasiedliśmy do historycznych obrad Okrągłego Stołu. Polski był ten narodowy mebel, ale bez wątpienia zmienił bieg dziejów nie tylko w naszej części świata. I choć nie był to koniec historii, jak orzekali jedni, nie był to także jej początek, jak przyjmuje ogromna większość luminarzy nauk społecznych, analityków i polityków.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Czy Polska będzie hamulcowym akcesji Ukrainy do Unii Europejskiej?
Opinie polityczno - społeczne
Stefan Szczepłek: Jak odleciał Michał Probierz, którego skromność nie uwiera
Opinie polityczno - społeczne
Udana ściema Donalda Tuska. Wyborcy nie chcą realizacji 100 konkretów
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Przeszukanie u Zbigniewa Ziobry i liderów Suwerennej Polski. Koniec bezkarności
Opinie polityczno - społeczne
Aleksander Hall: Jak odbudować naszą wspólnotę